YAMAHA XVS 650, 950, 1100, 1300, 1600, 1700, 1900 FORUM

Zdjęcia, filmy i trasy - Miedzynarodowa wyprawa na Sycylie i Chorwacje

yapkovitz - 2011-07-13, 12:27
Temat postu: Miedzynarodowa wyprawa na Sycylie i Chorwacje
Dzień pierwszy, piątek – 24 czerwca 2011 r.

Pobudka godzina 6.30, niebo nad Ząbkami lekko zachmurzone, otrzymałem smsa od Winiara (Piotrka) że u niego od rana pada, myślę sobie rewelacja, znowu będę rainmanem, zawsze gdy gdzieś się wybieram to pada. Szybkie śniadanie, karmienie futrzaków czyli dwójki kotów, ostanie sprawdzenie czy bagaże są dobrze zamocowane na Ślicznotce (Yamaha Drag Star 1100 Custom) i nagle ciszę piątkowego poranka przerwał dudniący bass, to nadjeżdża Winiar na swoim sprzęcie, Yamaha Drag Star 1100 Classic. Zamykam dom i o godzinie 7.40 ruszamy na spotkanie Wielkiej Przygody. O godzinie 7.45 wjeżdżamy do Warszawy i Traktem Lubelskim kierujemy się w kierunku Góry Kalwarii, gdzie mamy się spotkać z Tomkiem (Tomaszkiem), który na spotkanie z nami jedzie z Białegostoku. W 15 minucie naszej wyprawy, Winiar pokazuje mi żebym zjechał na pobocze, pytam co się stało a on mówi że za chwile zgubię tablicę rejestracyjną, faktycznie zwisała smętnie na jednej śrubie. Mocujemy tablicę za pomocą opaski zaciskowej i ruszamy dalej w drogę. Bez przygód dojeżdżamy na stację benzynową za Górą Kalwarią i czekamy na Tomka. Po godzinie 10 słychać że od strony Mińska Mazowieckiego nadjeżdża bardzo, bardzo dudniący bass (Yamaha Road Star 1700). Krótkie przywitanie z Tomkiem i możemy ruszać dalej, ale nagle Winiar zauważa że na Tomkowym sprzęcie smętnie zwisa lightbar. Szybki demontaż lightbaru, ponowne złożenie i możemy ruszać. Lecimy przez Grójec, Radom, Kielce, pogoda doskonała do jazdy, niezbyt gorąco, brak deszczu. Wjeżdżamy do Krakowa, akurat jest po burzy, toczymy się powoli, wbijamy się na obwodnicę Krakowa i kierujemy się na Wadowice, Andrychów, jest bardzo gorąco. Przez Tresną jedziemy w stronę Żywca, przypominam sobie zlot z września ubiegłego roku w Tresnej, wówczas prawie cały czas padało. Z Żywca nasz szlak prowadzi do Zwardonia, gdzie przekraczamy granicę i już jesteśmy na Słowacji, po której poruszamy się zgodnie z przepisami. Dojeżdżamy do Żiliny i rozpoczynamy poszukiwanie kempingu w Hradnej, ok. 1,5 godziny kręcimy się po okolicy, kilkanaście dróg i jedna autostrada w różne strony, Słowacy podaja sprzeczne informacje, albo nam się wydaje że podają sprzeczne informacje. Tomek stwierdza że kemping musi być gdzieś za autostradą, wbijamy się więc w wąska dróżkę pod autostradą. Jedziemy powoli i spotykamy dwójkę Słowaków w samochodzie, mówią żeby jechać za nimi, to nas zaprowadzą do kempingu. Dojeżdżamy do rzeki, przez którą jest przerzucona kładka z drewnianymi podkładami, Słowacy pokazują żeby jechać przez nią. Patrzymy na siebie, nikt nie ma ochoty wjeżdżać sprzętem na kładkę, gdy nagle z naprzeciwka jadą po kładce samochody na słowackich numerach. Gdy oni potrafią to my też, ruszamy po kładce, drewniane podkłady tylko podskakują gdy przejeżdżamy. Zanurzamy się w słowackie góry, gdy nagle przed nami widać samotnego jeźdźca na Suzuki Intruder 1800, wszyscy się zatrzymujemy, okazuje się że to Jurij (Jura), który jechał na spotkanie z nami z Liberca. Krótkie przywitanie i jedziemy na kemping w Hradnej. Na kempingu mieliśmy zarezerwowane chatinki (domki bez łazienek), które zamieniamy na pokój w pensjonacie. Pierwsze wspólne piwko w kempingowym barze, kolacja z dużego chińczyka (torebka jedzenia liofilizowanego) a później nocne rozmowy Polaków i Jury (który się okazał obywatelem Ukrainy), przy 3 lub 4 litrach, jak to mówił Jura twardego alkoholu.

spining - 2011-07-13, 12:45

yapko, dawaj dalej swoja opowiesc; czekamy
yapkovitz - 2011-07-13, 13:29

Dzień drugi, sobota – 25 czerwca 2011 r.

Wstajemy bardzo wcześnie, o godzinie 6.00, moim pragnieniem jest umrzeć, czuję jak się rozpadam na czynniki pierwsze, wszyscy mówią nigdy więcej wódki i calvadosu od Jury. W nocy miałem dziwną przygodę, w pokoju spotkałem egzotycznego ptaka, pawia. Po spotkaniu z nim, poczułem w ustach absmak. Szybki prysznic, śniadanie z małego chińczyka (zupki Knorr, Winiary itp.), kawa 3 w 1, jeszcze zrobienie kawy do termosu i schodzimy do sprzętów. Pakowanie i wyjazd w trasę ok. 8.00. Ponownie zanurzamy się w słowackie góry i powoli przebijamy się do autostrady. Na słowackiej autostradzie początkowo osiągamy astronomiczna prędkość 110 km/h, która później dochodzi do 130 km/h i tak sobie lecimy przez janosikowe ziemie w kierunku cesarstwa habsburskiego, zerkając czy gdzieś nie czai się na nas czujna słowacka policja. Jedziemy w następującym szyku, Jura prowadzi, za nim Winiar, następnie ja a na końcu Tomek. Jura jedzie jako pierwszy, ponieważ jest kapitalista z Czech, posiada jako jedyny z nas GPS. Jedziemy, jedziemy i czuje jak powoli paruje ze mnie wódka, zaczynam wracać do świata żywych. Nagle spostrzegam że z motocykla Jury coś się oderwało i leci w kierunku motocykla Winiara, ale nie trafia w niego lecz pada na wysepkę oddzielającą jezdnie. Wszyscy się zatrzymujemy, pełni najgorszych myśli że coś się stało ze sprzętem Jury. Okazało się że to metalowa manierka Jury wybrała wolność i postanowiła go na zawsze opuścić, szczęściem w nieszczęściu było to że wieczorem wypiliśmy cały calvados z tej manierki, wiec strata nie była wielka. Pakujemy się na sprzęty i dalej w drogę. Słowacja to piękny kraj, można za darmo jeździć motocyklami po autostradach. Wjeżdżamy do Austrii, kupujemy winiety na autostradę ,na motocykl, 4,5 euro za 10 dni. Zaliczamy pierwsze tunele w Alpach i pierwszy korek na autostradzie, który szybko omijamy, jadąc między samochodami. Kolejne tunele, jazda z prędkościami ok. 140-160 km/h, piękna pogoda, zero deszczu. Austria szybko mija, cudowne widoki gdy zbliżamy się do Włoch. Robi się bardzo gorąco, pierwsze włoskie tankowanie i dwa rzuty beretem do Wenecji. Wjeżdżamy na autostradę i jedziemy do Jesolo, gdzie planujemy znaleźć kemping. Ok. godziny 18.00 jesteśmy niedaleko Jesolo, zjeżdżamy z autostrady. W tzw. międzyczasie robimy zakupy, pieczywo, wędliny, piwo, wodę mineralną, ceny są masakrycznie wysokie. Po zakupach zaliczamy kolejny wielokilometrowy korek, który ciągnie się do Jesolo, oczywiście go omijamy, szkoda życia na stanie w korkach. Ok. 20.00 docieramy do Jesolo, i zaczynamy poszukiwanie kempingu. Pierwszy kemping, przykre rozczarowanie, cieć na bramie spojrzał na tablice rejestracyjne i stwierdził że nie ma miejsc. Jak to się mówi h… w d… i kupa szkła, jedziemy dalej. Po krótkich poszukiwaniach, w trakcie których zaliczamy włoskie piwo, znajdujemy kemping. Szybko rozbijamy namioty, prysznic, kolacja w formie kanapek i trochę wody ognistej, 2 x 0,7 gorzkiej żołądkowej plus włoskie piwo, znowu odlatujemy w niebyt, jako to mówi Jura robimy krok w nieświadomość.

dragini - 2011-07-13, 13:39

Tak podświadomie zawsze czułam absmak do pawia. ;D
Jabłuszko dawaj dalej

winiar - 2011-07-13, 13:55

Rafał zapomniał dodać, ze wjeżdzajac na kemping ustawieli się za nami zniewieściali chłopcy - jak to Tomek nazwał kolega z koleżanką... lol Rozbli namioty obok nas ale zanim my wstaliśmy już ich nie było... ;D To był pierwszy kemping gdzie Tomek zorganizował stolik i krzesełka z miejsca zwanego Camp serwis. Było prawie jak w domu. lol
moondek - 2011-07-13, 14:47

Yapko, proponuję konkurs dla forumowiczów: CO WAM SIĘ Z MOTOCYKLI NIE URWAŁO ;) Ale czyta się super! Dawaj dalej :)
winiar - 2011-07-13, 15:01

moondek, to dopiero pocżątek i konkurs mógłby być... zaskoczyłby wszystkich
Zaker - 2011-07-13, 15:09

dragini napisał/a:
czułam absmak do pawia


... u nas tylko krotom kocha pawie ... :hahaha:

Yapko dawaj dalej ;D

yapkovitz - 2011-07-13, 15:32

moondek, tak jak Piotrek pisze, beda jeszcze niespodziewane zwroty akcji i troche gadzetow spadnie z motocykla przy predkosci 160 km/h :poddajesie:
Zaker, cd. nastapi jutro 8)

moondek - 2011-07-13, 15:37

yapkovitz napisał/a:
i troche gadzetow spadnie z motocykla przy predkosci 160 km/h :poddajesie:

Tylko nie mów, że Cię z ciuchów przy takiej prędkości rozebrało... :hahaha:

yapkovitz - 2011-07-13, 15:44

moondek, mnie nie, ale jest taki jeden izi rajder, ktory lubi gubic rozne rzeczy :roll:
tomek - 2011-07-14, 05:21

moondek napisał/a:
yapkovitz napisał/a:
i troche gadzetow spadnie z motocykla przy predkosci 160 km/h :poddajesie:

Tylko nie mów, że Cię z ciuchów przy takiej prędkości rozebrało... :hahaha:

A w dodatku nie było za dużo aut

[ Dodano: 2011-07-14, 05:23 ]
yapkovitz, podgrzewaj atmosferę i za szybko nie dawaj streszczenia wszystkich dni

yapkovitz - 2011-07-14, 06:47

tomek ;D ;D ;D napiecie bedzie roslo jak w filmach Hitchcocka :spiewam:

[ Dodano: 2011-07-14, 09:43 ]
Dzień trzeci, niedziela – 26 czerwca 2011 r.

Śpimy długo, dzisiaj nie planujemy żadnej dłuższej trasy, na śniadanie kanapki, mały chińczyk, wyjście do ubikacji gdzie są sedesy bez deski lub dziury w podłodze. Jura podczas wychodzenia z namiotu, mówi że nie czuje się zbyt dobrze, stwierdza że jadąc autostradą przez Austrię z szybkością 160 km/h w skórzanych spodniach został zaatakowanych przez jakiegoś zabójczego owada, który spowodował obrzęk jego kostki. Robi się co raz bardziej gorąco, udajemy się więc na pobliska plażę, gdzie Jura zamawia sobie masaż. Masażystka wyglądała prawie na Tajkę a masaż był prawie tajlandzki, ale jakie wiemy prawie robi wielką różnicę. Na plaży leżymy do wczesnego popołudnia, lekko spaleni wracamy na kemping, bierzemy prysznic, wskakujemy w adidasy, szorty i orzeszki, lecimy na sprzętach do portu, z którego kursują stateczki do Wenecji. Na miejscu kupujemy bilety po 16 Euro sztuka, które uprawniają do całodziennego pływania na stateczkach po Wenecji i wokół Wenecji. Płyniemy do Wenecji, nasz stateczek bardzo szybko wyprzedza motorówka, z muskularnym Afrykańczykiem i piękną długowłosą blondynką, wygłaszam stwierdzenie że w przyszłości też będę takim Afrykańczykiem, oczywiście ze względu na posiadanie takiej motorówki. Dopływamy do Wenecji, na miejscu robimy fotki, dziesiątki tysięcy turystów, kilkusetmetrowe kolejki do zwiedzania zabytków, smród z kanałów. Wędrujemy zaułkami gdzie nie ma turystów, przy okazji kupując pyszne włoskie owoce. Zakupiłem ponad kilo moreli, po ok. półgodzinie od ich zjedzenia, dostałem wiadomość do mózgu o zbliżającym się spotkaniu w ubikacji. Rozpaczliwie więc jej szukałem w opanowanej przez turystów Wenecji. Było ciężko, ale tzw. rzutem na taśmę przez zupełny przypadek weszliśmy na wystawę sztuki nowoczesnej, a tam WC, wyłożone marmurami i sedes z deską, full wypas. Jestem gotów do dalszej wycieczki po Wenecji. Wsiadamy na kolejny stateczek, oglądamy jak kanałami płyną dziesiątki pustych opakowań po napojach. Docieramy na przystań, z której odpływa stateczek do portu, z którego wyruszyliśmy na zwiedzanie Wenecji. Dłuższa chwilę odpoczywamy w cieniu na schodach, zauważamy jakiegoś turystę, który na nogach ma buty z dużym złocistym napisem „Kowalski”. Bardzo miły polski akcent. Stateczkiem wracam do naszych sprzętów, jedziemy na zakupy, kupujemy większą ilość piw, udajemy się na kolację do miejscowej pizzerii, gdzie w ubikacji ponownie spotykam dziurę w ziemi. Zjadamy pizzę, owoce morza. Po kolacji udajemy się na poszukiwanie apteki, ponieważ Jura czuje się co raz gorzej. W aptece Jura kupuje różne specyfiki i termometr, który później stanie się ważnym elementem wyprawy. Wracamy na kemping. Pijemy siedząc przy stoliku zrobionym przez Tomka z pustaków i kawałka płyty. Jura mierzy temperaturę, zaczyna się już zegnać z życiem i z nami, mówi że on już tutaj zostanie a my możemy jechać dalej sami. Pijemy dalej, Jura zaczyna pompować materac i szykować się do spania na dworze, okazuje się że z materaca uchodzi powietrze. Pijemy zdrowie Jury, któremu jeszcze bardziej spuchła noga, pada propozycja amputacji nogi i sprzedaży Intrudera oraz podzielenia się kasą. Jura coś mówi o Polakach, którzy czychają na majątek biednego Ukrainca. Jura ponownie mierzy temperaturę, mówi że ma 39 stopni C. Postanawiam uratować Jurę, z mojego podręcznego zestawu medykamentów wyciągam 2 tabletki, które podaję Jurzę. Biedak pyta czy to narkotyki lub antybiotyk, odpowiadam niestety nic z tych rzeczy, czym chyba rozczarowałem umierającego. Jura połyka moje tabletki, chłopaki się śmieją i komentują że są to tabletki gwałtu. Idziemy spać, zasypiając myślę czy Jura dożyje poranka i ile weźmiemy kasy za jego sprzęta.

moondek - 2011-07-14, 10:58

Czyli w telegraficznym skrócie póki co mamy:

- odpadające cześci z motocykli
- pawia w ramach "martwej natury"
- spuchniętą nogę Jury
- "rzut na taśmę" Yapkovitza
- permanentne dziury w ziemi

No nieźle ;> Czekamy na więcej :)

krotom - 2011-07-14, 11:12

yapko, zajefajnie się to czyta - dawaj dalej

Zaker napisał/a:
dragini napisał/a:
czułam absmak do pawia
... u nas tylko krotom kocha pawie ... :hahaha:
lol :pokooj:
Zaker - 2011-07-14, 18:01

wielowątkowość opisu dodaje smaku, ale odcinki powinny być dłuższe ! :evil:
SANTIAGO - 2011-07-14, 18:54

Wciągające opowiadanie ;D
Ravallo - 2011-07-14, 20:31

yapkovitz napisał/a:
Wciągające opowiadanie

Myślę sobie, że rzeczony, powinien oficjalnie z pełnym skupieniem i powagą dokonać publicznego odczytu dla wszystkich na Grunwaldzie, od taki kulturalny punkt spotaknia ;D

winiar - 2011-07-14, 22:16

jako nadworny medyk tego wyjazdu potwierdzam, ze stan naszego kolegi był naprawdę zgodny z opisem. Noga nie wyglądała dobrze. Mocno opuchnęta i do tego w późniejszym czasie zaczynała sinieć. Pojawia się temperatura i Jura zaczyna narzekać ale raczej ma podstawy... W następnych odcinkach pewnie ta temperatura (i jej wartości) odegra jeszcze ważną rolę jak się domyślam Rafale?
marcin1969 - 2011-07-14, 22:16

Yapko, mam nadzieje, ze to dopiero preludium bo tak sie fajnie czyta ;D ;D ;D
tomek - 2011-07-15, 05:07

Zaker, nie wymyślaj.jest ok
fazzi - 2011-07-15, 12:39

az sie boje co wam jeszcze odpadnie i kogo w koncu trafi :hahaha:
yapkovitz - 2011-07-18, 09:55

Dzień czwarty, poniedziałek – 27 czerwca 2011 r.

Wstajemy ok. godziny 6.00, sprawdzam czy Jura przeżył. Biedak całą noc spędził pod gołym niebem, ale czuje się już lepiej, moje magiczne tabletki uratowały jego życie. Nieśmiało wspominam o dowodzie wdzięczności w postaci butelki wina musującego, Jura stwierdza że za nim kupi mi butelkę, to musi się jeszcze dokładnie wyleczyć, kilkakrotnie mierzy sobie temperaturę. Zwijamy nasze obozowisko, w trakcie składania namiotu Jura poważnie go uszkadza, więc namiot ląduje w koszu. O godzinie 8.00 jest już bardzo gorąco, ubieramy się lekko, pod dżinsy zakładam ochraniacze na kolana, ruszamy z kempingu w stronę Pescara, gdzie planujemy znaleźć nocleg. Dzisiaj chcemy jechać lokalnymi drogami wzdłuż wybrzeża Adriatyku, omijając autostrady. Wjeżdżamy na rondo w Jesolo, nagle zauważam przed sobą olbrzymią plamę oleju, chwile później Ślicznotka traci przyczepność, w zwolnionym tempie widzę jak się kładzie na przednim gmolu, słyszę tarcie metalu o asfalt, wybijam się spod lezącego motocykla, który sunie na gmolach po plamie oleju, Tomek, Jura i Piotrek szybko zatrzymują się za rondem. Na szczęście jest jeszcze wcześnie, ruch na rondzie nie jest zbyt duży, motocyklista z Czech (nie Jura) pomaga mi postawić Ślicznotkę, a Tomek odpala mojego sprzęta i zjeżdża z ronda, ja jestem w lekkim szoku ale dzielnie o własnych siłach schodzę z ronda. Oceniam straty, Ślicznotka wydaje się być cała, tylko gmole z lewej strony są lekko przytarte, lewa nogawka moich dżinsów jest cała w oleju i taka zostanie przez najbliższych tydzień, mam stłuczoną kostkę ale mogę chodzić i prowadzić sprzęta. Po krótkim odpoczynku na parkingu ruszamy w trasę. Lecimy przez północne Włochy, wokół nas rozciągają się rolnicze tereny, z pobliskiego morza, którego nie widzimy, dociera do nas zapach słonej wody. Drogi są jak w Polsce, z dziurami, wąskie i pełne pojazdów, przebijamy się przez miejscowe korki, kierujemy się na Ravennę, w kolejnym korku zostaję z Jurą, który nie czuje się jeszcze dobrze, a Winiar z Tomkiem jadą przed siebie. Na postoju w sennym włoskim miasteczku dzwonię do Tomka i umawiamy się na spotkanie przed Ravenną. Toczymy się powoli z Jurą przez Włochy, po ok. 100 km spotykamy resztę ekipy i razem przejeżdżamy przez Ravennę, przebijając się przez kolejne włoskie wsie i miasteczka, docieramy do Rimini, gdzie jesteśmy ze wszystkich stron atakowani przez wszelkiej maści pojazdy dwukołowe, po ulicach szaleją chmary skuterów. Robi się co raz cieplej, na napotkanych stacjach benzynowych chłodzimy się, opuszczając spodnie w dół i zostając tylko w slipkach. Tocząc się powoli zaliczamy Anconę, gdzie znowu stoimy w korku, a z nieba leje się na nas żar. Powoli mamy dość zwiedzania Włoch za pomocą lokalnych dróg, marzymy o wjeździe na autostradę, ale dalej dzielnie jedziemy przez wsie i miasteczka. Zrąbani jak konie po westernie, docieramy pod Pescara, szybko znajdujemy nocleg za pomocą mojego przewodnika po kempingach Europy. Przewodnik okazuje się bardzo przydatny w trakcie naszej wyprawy. Wjeżdżamy na teren bardzo eleganckiego kempingu, który okazuje się być również najdroższym w trakcie naszej wyprawy, za nocleg od osoby (o ile dobrze pamiętam) płacimy ok. 20 euro, ale za to na terenie kempingu jest basen, pizzeria, sklepik i bardzo blisko do morza. Myślimy jest dobrze, popływamy, zjemy i napijemy się. Rozbijamy namioty, Jura pompuje tylko dziurawy materac, na którym zamierza spędzić noc, okazuje się że również w Tomka materac jest dziurawy. Zamierzamy iść na basen, ale niestety jest już nieczynny, był otwarty do 19.00 a teraz jest godzinna 20.00, sklepik też zamknięty a w pizzerii jest bardzo drogo. Nie mamy żadnego alkoholu, a na kolację zjadamy dużego chińczyka. Tomek wybrał się nad morze żeby zlokalizować dziurę w materacu, wraca jednak bardzo szybko, mówi że morze jest brudne i śmierdzące. Bardzo wcześnie, w niewesołych nastrojach bo bez grama alkoholu w ustach, kładziemy się spać. Jura przed snem kilkakrotnie mierzy sobie temperaturę.

tomek - 2011-07-18, 10:17

yapkovitz, chyba mieliśmy jakieś końcówki wina i whiski jak pamiętam,ale to była kropla w morzu potrzeb
yapkovitz - 2011-07-18, 10:48

tomek, wina bylo mniej niz pol butelki, a whiskey pojawila sie dopiero na kolejnym kempingu w gaju pomaranczowym ;D to bylo 4 butelki 0,7. Po imprezie w gaju zostala koncowka w ostatniej butelce lol , ktora swoj koniec znalazla na kempingu pod Messyna.
kostass - 2011-07-18, 12:18

nie wspominajcie o resztakach rozweselaczy tylko pisac dalej ......
tomek - 2011-07-18, 12:43

yapkovitz, to teraz wiem czemu zostawałeś zawsze do pilnowania motorów.Ty wsztstko cichaczem notowałeś.Prawda?
yapkovitz - 2011-07-18, 12:57

kostass, ciag dalszy bedzie lol

Tomek, na kempingu pod Messyna zrobilem tylko krotkie zapiski, obejmujace pierwszy tydzien naszej wyprawy, natomiast o drugim tygodniu bede pisal z glowy czyli z niczego ;D

Zaker - 2011-07-18, 13:08

a może miałeś dyktafon ? ... ;D
kostass - 2011-07-18, 13:33

Yapkoviz , i tak cie podziwiam ze tak barwnei piszesz . Ja ograniczyłem sie do suchych faktów . Sam sie sobie dziwie poniewaz zwykle pisze bardzo szeroko i barwnei . Widac nie miałem za duzo co do napisania . Z tego co widze to nie co sie pchac przez Włochy . A taki miałem plan .
winiar - 2011-07-18, 15:38

Panowie tam pekłą ostatnia żołądkowa z mojej sakwy. Wieziona z kraju jakoś dziwnie długo wytrzymała... lol i resztki wina... lol Od tego dnia zaczęlismy upować na tzw jutro lol a efekty pamietacie jakie były ? :roll:

[ Dodano: 2011-07-18, 15:39 ]
kupować oczywiście (zjadłem literke)

yapkovitz - 2011-07-19, 09:53

Dzień piąty, wtorek – 28 czerwca 2011 r.

Jakieś dziwne to poranne wstawanie, bez kaca, bez syndromu dnia następnego, bez trampka w ustach, ale za to z postanowieniem ze zakupy na wieczór robimy w najbliższym sklepie, opuszczamy full wypasiony kemping. Dzisiaj zamierzamy przejechać przez Apeniny i zatrzymać się w Neapolu, w celu nabycia drogą kupna biletów na prom do Palermo. Powoli przejeżdżamy przez śpiące włoskie miasteczko, gdy Tomek nagle skręca i stajemy na parkingu przed Billą, zgodnie za postanowieniem robimy zakupy. Z Winiarem na wieczór kupujemy łiskacza 0,7 i colę i trochę żywności żeby przeżyć przejazd przez góry, gdy już wszystko zapakowałem do kufra, wraca Tomek i stwierdza że na jutro też trzeba kupić następną flaszkę łiskacza, ponieważ cena jest dobra, 5 Euro za butelkę. Winiar kupuje kolejną flaszeczkę, natomiast Jura dla siebie bierze jakieś włoskie cholerstwo, likier Limoncetta. W tzw. międzyczasie obok Billi znajdujemy Chińczyka, który sprzedaje wszystko, więc, idziemy kupić chłopakom łatki do materacy, dzięki ulotce, wiem że po ichniemu nazywa się to kit de reparazzione, który wszyscy nazywamy kit reparacione. Zakupiwszy łiskacze i kity ruszamy w drogę, pakujemy się na autostradę, następnie na zwykłe drogi. Widoki są rewelacyjne, winkle rewelacyjne, każdy z nas ma banana na gębie, normalnie zaje fajna rewelacja. Każdemu motocykliście polecam jazdę przez Apeniny. W zatoczce, na szczycie góry spożywamy drugie śniadanie, podziwiając niesamowite widoki. Po raz pierwszy od przyjazdu do Włoch było nam zimno, ponieważ drogi częściowo prowadziły szczytami gór i przez wydrążone tunele, wiec w trakcie jazdy ubieraliśmy na siebie kolejne ciepłe rzeczy. Jednak opuszczając piękne Apeniny, zjeżdżaliśmy niżej, północne Włochy były już za nami, znowu dopadł nas upał i wjechaliśmy na autostradę prowadząca do Neapolu. Lecieliśmy z prędkościami 130-150 km/h, więc autostrada się szybko skończyła i nadszedł czas płacenia, wszyscy oprócz Tomka opuścili bramki, więc w zatoczce niedaleko nich czekaliśmy na niego, zastanawiając się co jest grane. Po ok. 10 minutach przyjechał Tomek, okazało się że zgubił bilet na autostradę, ale wszystko zostało wyjaśnione i mogliśmy dalej jechać. Wjechaliśmy do Neapolu, kierując się do portu, przemierzaliśmy miasto rządzone przez mafię. Neapol mogę opisać jako brud, smród i ubóstwo, mega dziurawe ulice z mega głębokimi dziurami, wybrukowane dużymi śliskimi płytami, fetor gnijących gór śmieci, odłażący tynk z kamienic, byliśmy w południowych Włoszech. Dojechaliśmy do portu, krótki spacer po porcie, sprawdzamy ceny u przewoźników i po krótkiej dyskusji kupujemy bilety na następny dzień. Wsiadamy na sprzęty i opuszczamy śmierdzący Neapol, kierując się w stronę Salerno gdzie planujemy nocleg, jedziemy autostradą, obserwując przepiękną Zatokę Neapolitańską i Wezuwiusza. Dojeżdżamy do Salerno, sprzęty powoli wspinają się wzdłuż góry, droga jest bardzo wąska z jednej strony zbocze góry a z drugiej przepaść, kończąca się na dole morzem. Dojeżdżamy do Salerno, gdzie znajdujemy malutką plażę i brak kempingu, wracamy na drogę, która przyjechaliśmy, po niedługim czasie na zboczu góry znajdujemy kemping, położony w gaju pomarańczowym. Za osobę z motocyklem płacimy 8 Euro, szybko rozbijamy namioty i z Winiarem udaję się na pobliską kamienista plażę, która nie jest zbyt czysta. Po dłuższej chwili pojawia się reszta ekipy. Winiar zostaje robić fotki pięknym okolicznościom przyrody a ja z idę do pobliskiej restauracji, gdzie z pozostałą częścią wyprawy wypijamy parę piw i zjadamy metrową pizzę. Wieczór kończymy przy stoliku w gaju pomarańczowym, wypijając zapasy łiskacza przewidziane na dwa dni. Czując że zaraz mi się uleje, kładę się spać, słysząc jak pozostali dalej imprezują

kostass - 2011-07-19, 10:06

Yapkoviz nie wiem co robisz ale chyba minałes sie z powołaniem .... widzę w tobie wielki epicki talent lol
yapkovitz - 2011-07-19, 10:14

kostass, czasami cos pisze, ale bardziej sa to m.in. naukowe artykuly :oops:
gshort - 2011-07-19, 10:51

yapkovitz, świetnie napisane, normalnie rewla!!!!
kostass - 2011-07-19, 10:55

to niezle ci wychodza te "naukowe artykuły" na forum
MARSINUS - 2011-07-19, 11:15

Hehe z relacji wynika, że chlejecie więcej oktanów niż wasze sprzęty :hahaha:
kostass - 2011-07-19, 11:23

no .... na to by wygladało lol . Musieli pilnowac zeby średnia była utrzyamna . Sprzety mniej to oni wiecej , im wiecej oni to sprzety mniej :browarek:
tomek - 2011-07-19, 12:29

MARSINUS, poza ich dwiema butelkami,to i ja zakupiłem 2 na dwa dni.Tak miało być,ale.......
Zaker - 2011-07-19, 13:25

tomek napisał/a:
poza ich dwiema butelkami,to i ja zakupiłem 2 na dwa dni.Tak miało być,ale.......


hehe ... tak to jest z zapasami ;D , ale w tym odcinku nic nie było na temat odpadających przedmiotów, nie licząc zgubionego przez Tomka biletu na autostradę - OK zaliczam i czekam na ciąg dalszy ;D

winiar - 2011-07-19, 14:52

tylko zanim padł łiskacz to wcześniej było piwko, winko a potem drinki... takich jakie tem były raczej nikt nie pijał. Rafał nie dodał, że jak skończyła się cola to było sok z pomarańczy prosto z drzewa...ilość witaminy C jaką sobie zapodaliśmy była mega wielka!!!
yapkovitz - 2011-07-19, 15:03

Piotrek, ostatnie zdanie w relacji brzmi "Czując że zaraz mi się uleje, kładę się spać, słysząc jak pozostali dalej imprezują" ;D Jutro napisze co zobaczylem rano, gdy sie obudzilem i co od was uslyszalem, jak sie dalej potoczyla impreza :koksik:
Zaker, wyprawa sie dopiero rozkreca, dojdzie jeszcze do bardzo dramatycznych wydarzen :kat:

winiar - 2011-07-19, 19:29

yapkovitz, Sory za wyprzedzanie zdarzeń. Masz rację - dalsza część imprezy była bez Ciebie (chyba?)
tomek - 2011-07-20, 06:10

Zaker napisał/a:
hehe ... tak to jest z zapasami
masz racje.Zapasy na drugi dzień diabli wzieli,ale czekaj na ciąg dalszy,czym zapijaliśmy
yapkovitz - 2011-07-20, 09:13

Dzień szósty, środa – 29 czerwca 2011 r.

Budzik zadzwonił dokładnie o godzinie 7.00, wokół mnie panuje dziwna cisza, patrzę na materac obok, Winiar z głową owiniętą śpiworem śpi, wychodzę z namiotu. Potykam się o Jurę, śpiącego kolejną noc pod gołym niebem, tradycyjnie do materaca ma podłączoną moją nożną pompkę, żeby w nocy uzupełniać braki powietrza w nim. Wieczorem próbował za pomocą kita reperacione naprawić materac, ale jak widzę tak sztuka udała się tylko połowicznie, ponieważ zamiast przykleić łatkę, została ona zrolowana i wepchnięta do dziury. Normalnie byłem zdumiony, wstrząśnięty ale nie zmieszany pomysłowością Jury. Wyciągnąłem aparat z namiotu, aby uwiecznić nowe zastosowanie kitu reparacione, ale nagle zacząłem się z bliska przyglądać naszemu obozowisku, pierwsze co się rzucało w oczy to resztki kilkudziesięciu pomarańczy rozrzucone po trawie, wokół namiotów i stolika, na którym smętnie stała połówka łiskacza, a obok jako dowód kroku w nieświadomość znalazłem trzy kolejne puste butelki po łiskaczach i jedną po limonczecie Jury. Zrobiłem odpowiednią dokumentację fotograficzną i postanowiłem dobudzić resztę ekipy, ponieważ plany były dzisiaj bardzo napięte jak bycze kohonez, wycieczka do Pompei, wejście na Wezuwiusza i o godzinie 18.00 wjazd do portu w Neapolu. Do godziny 8.30 trwało budzenie imprezowiczów, od chłopaków dowiedziałem się, że gdy położyłem się spać to zabrakło coli, więc Tomek w rekach robił świeży dżus z pomarańczy. Jura zaraz po obudzeniu tradycyjnie zmierzył sobie temperaturę i stwierdził że czuje się lepiej, rozpoczął powolne pakowanie się. Mocno spóźnieni, po godzinie 10 wyjechaliśmy z pomarańczowego kempingu. Pokonując lokalne korki, lecimy w kierunku Pompei, zaczyna mocno grzać. Przy wjeździe do muzeum w Pompejach, miejscowy sklepikarz pokazuje nam miejsce gdzie możemy zaparkować nasze sprzęty. Sklepikarz mówi ze popilnuje motocykli a my w jego sklepiku kupujemy napoje chłodzące i idziemy na zwiedzanie ruin starożytnych Pompei. W kasie muzeum kupujemy bilety w cenie po 15 Euro i zanurzamy się w niesamowity starożytny świat, gdy Tomek stwierdza że na kempingu zostawił bluetootha, postanawia wrócić do pomarańczowego gaju. Postanawiamy więc zostać w muzeum i poczekać na Tomka. Oglądamy domy, ulice, starożytne graffiti, wyglądające jakby zostały zrobione przed paroma laty a nie przed 2 tysiącami lat. Żar lejący się z nieba wysysa z nas resztki sił, wracamy do naszych sprzętów, kupujemy kolejne napoje chłodzące i czekamy na Tomka. Wraca szczęśliwy, odnalazł zgubę, odpalamy maszyny i jedziemy w kierunku Wezuwiusza, prowadzi nas Jura ze swoim GPS’em. To była niezapomniana jazda przez włoskie slumsy, wąskie pełne nieczystości uliczki i mozolne wspinanie się na szczyt wulkanu. Dojeżdżamy do bramy Narodowego Parku Wezuwiusz, okazuje się że dalej nie wjedziemy, chyba że kupimy bilety po 20 Euro i zostaniemy zawiezieni prawie nas sam szczyt. Do odjazdu mamy 15 minut, krótka dyskusja czy zdążymy na prom, stwierdzam że mamy jeszcze 4 godziny, w tym zwiedzanie Wezuwiusza, dojazd do Neapolu i zakupy, więc spokojnie ogarniemy wszystko. Kupujemy bilety, wsiadamy do terenowych Mercedesów, które wiozą nas na szczyt. Po ok. pół godzinnej jeździe następuje wysiadka na zboczu wulkanu, parę razy przechodzimy szczegółową kontrole biletów, która nas śmieszy, ponieważ nie ma innej możliwości dostania się na szczyt, jak tylko terenowymi pojazdami. Powoli wspinamy się na szczyt wulkanu, jest bardzo gorąco a pył wulkaniczny, po którym idziemy nie ułatwia marszu. Docieramy do szczytu, wokół nas roztaczają się piękne widoki na Zatokę Neapolitańską, oglądamy mega dziurę w ziemi. Spotykamy Polaków, z którymi krótko rozmawiamy. Po 20 minutach pobytu na szczycie wulkanu jesteśmy gotowi do powrotu, wracając robimy przystanek w sklepiku na szczycie wulkanu, gdzie robie fotkę bardzo ładnej Afroamerykance. Po dłuższym odpoczynku, ruszamy w powrotną drogę. Tomek zauważa stojące na zboczu wulkanu Mercedesy, do których wsiadają turyści, rozpoczynamy morderczy bieg żeby zdążyć. Upoceni, cali w wulkanicznym pyle dobiegamy do Mercedesów, okazuje się że nie zabiorą nas ponieważ jesteśmy z innej grupy, czekamy wiec na odjazd naszej grupy. Po ok. 10 minutach Mercedes, którym przyjechaliśmy jest gotowy do drogi. Ruszamy w dół, dojeżdżamy do naszych sprzętów, mamy jeszcze dwie godziny czasu żeby zameldować się w porcie. Ruszamy w kierunku Neapolu, zjeżdżamy wąskimi, kamienistymi dróżkami, wskakujemy na autostradę. Przed 17.00 zatrzymujemy się przed sklepem spożywczym w Neapolu. Zostaje pilnować sprzętów, bo jakoś nie wierzę i nie ufam tubylcom. Chłopcy robią zakupy na prom do Palermo, dzisiaj będzie pełna kultura, ponieważ mamy do spożycia parę litrów wina. Jedziemy do portu, zostają sprawdzone nasze bilety, przeciskamy się przez kolejkę żeby długo nie stać, ponieważ wycieczka do Pompei i na Wezuwiusza porządnie nas zmęczyła i pachniemy tak jakoś nie zbyt ładnie, prawie jak prawdziwi faceci, czyli koniem i moczem. Po raz kolejny są sprawdzane nasze bilety i możemy wjechać na prom. Obsługa sprawnie mocuje nasze sprzęty, jeden z nich sugeruje Jurze zapłacenie łapówki za pilnowanie motocykli, ale nic nie dostaje. Idziemy do recepcji, okazuje się że mamy bilety na wczorajszy rejs, jest zajefajnie, mega śmierdzący z nieważnymi biletami, w obcym kraju, jesteśmy w czarnej doopie. Nikt nie wie jak tak się stało, jak przeszliśmy kontrole przed załadowaniem na prom, no cóż, nikt nie powiedział że na naszej wyprawie będzie cały czas pogoda dla bogaczy, szampan i kawior. Po kilkunastu minutach dyskusji, nasze bilety zostają przebukowane na aktualny rejs, my płacimy dodatkowo 75 Euro. Idziemy do naszej kabiny, każdy z nas bierze długi prysznic, a następnie udajemy się na rufę promu żeby obserwować jak odpływa. Gdy zapada zmrok Winiar rzuca pomysł żeby wrócić do kabiny po wino, tak tez robimy. Siedzimy na rufie pijąc wino prosto z kartonów, podziwiając nocne życie Zatoki Neapolitańskiej. Po zrobieniu litra wina na głowę wracamy do kabiny, gdzie dzielnie niszczymy pozostałe litry wina. Spici winem, usypiani kołyszącym się na falach promem robimy kolejny krok w nieświadomość.

Zaker - 2011-07-20, 09:32

yapkovitz napisał/a:
zabrakło coli, więc Tomek w rekach robił świeży dżus z pomarańczy


dobre :hahaha: :hahaha: :hahaha:
gdzie mogę zobaczyć Wasze zdjęcia ?

yapkovitz - 2011-07-20, 09:42

Pare fotek na zaostrzenie apetytu ;D , reszta fotek oczywiscie zostanie zamieszczona, trwa jeszcze ich weryfikacja :koksik:
winiar - 2011-07-20, 09:55

Rafał koniecznie musisz dopisać wątek losowania na promie! To też jeden z ważniejszych wątków.
Galder - 2011-07-20, 10:04

Niezła wyprawa, ostro zakrapiana, spalanie alkoholu chyba równe jak dragów :hahaha:
Sporo się zmieniło na Wezuwiuszu skoro teraz dają mercedesy zamiast kijków, bo kiedyś właziło się tylko i wyłącznie piechotką z wciskanymi na siłę kijami za 2 euro sztuka. Nieźle wygodni i rozleniwieni musieli się zrobić turyści, skoro aż potrzebują teraz terenówek aby zobaczyć wielki zaśmiecony dołek na szczycie góry.
W pełni zgadzam się za to z opisem Neapolu, (który nie uznaje się za część Włoch lecz własne niezależne państwo, mają nawet własne prawa, ale z tą ich autonomią nie bardzo wychodzi), jeden wielki śmietnik ledwo obsługiwany przez cwaniaków. Gigantyczne różnice, slumsy obok mafijnych pałaców.

tomek - 2011-07-20, 10:14

yapkovitz, właśnie.Bilety nie zapomnij dodać przebukowanie biletów załatwiła wszystko Ewelina,bo z z naszym angielskim to wiesz jak było.No i pochwal się losowaniem,to ważne jak wspomniał Piotrek

[ Dodano: 2011-07-20, 10:18 ]
Galder, Tych dróg na szczyt jest dwie i może tamta była z buta,bo z tej strony co my to prowadziła przez Park Narodowy i nie pozwolono chodzić.Większość turystów dotarła z drugiej strony wulkanu

[ Dodano: 2011-07-20, 10:19 ]
yapkovitz, Jeszcze dodaj,ze pomarańcze trząsł na dzrewie Jurji.Chociaż ja tego sam nie pamiętam,tylko z przypomnień Eweliny

yapkovitz - 2011-07-20, 10:26

Winiar i Tomek, po wrzuceniu wszystkich odcinkow naszej wyprawy, zrobie wersje rozszerzona opisu wyprawy, w ktorej uwzglednie wszystkie wasze uwagi. Mialem nadzieje ze relacja bez losowania na promie jakos przejdzie, ale widze ze nic z tego, jak to mawial Wolodyjowski, jezdzac golym tylkiem po szabli ;D O losowaniu napisze w wersji rozszerzonej. :>
tomek - 2011-07-20, 10:28

yapkovitz, a to nie jest wersja szeroka,dawj wszysto teraz,nie ma co ukrywać,bo wszystko było spoko
yapkovitz - 2011-07-20, 10:35

Tomek, nie moge edytowac wyslanych postow, dlatego nie mam mozliwosci dopisywania do kolejnych dni wydarzen, o ktorych zapominalem :oops: .
tomek - 2011-07-20, 10:36

yapkovitz, a do pisać w następnym? mozna ? bo nie wiem
winiar - 2011-07-20, 10:54

Rozwiewajac niektórych podejrzenia - bilety kupowaliśmy wszyscy stojąc przy kasach ale osoba zamawiającą i rozmawiajacą z kasjerem była Ewelina. Wyraźnie mówiła gościowi jeden bilet dla 5 osób w kabinie z oknem na jutro i 4 motocylke! Gość powiedział ok wydrukował i przyjał pieniądze. My podnieceni faktem, że idzie nam bardzo dobrze, mamy bilet jedziemy w kierunku Solerno. Wracajac kolejnego dnia na prom jak pisze Rafał wjezdzamy po kilku kontrolach, mocuja nasze moto a my idziemy do recepcji. Tam Ewelina podchodzi po klucz a my z całym majdanem stoimy obok po czym po chwili robi się szum i jakiś oficer żeglugi wielkiej stwierdza, ze bilet jest ok tylko jego ważność upłynęła wczoraj. Nasze wkurwienie sięga zenitu! Kolejny oficer tłumaczy co możemy zrobić i Eweina odchodzi razem z nim w kierunku tej kasy i po rozmowach z nimi musi dopłacić nasze gapowe. Nauczka dla nas wszystkich (i dla Was) by zawsze oglądać dokładnie taki papiery po otrzymaniu ich do rączki. Wszystko naszczęście się dobrze kończy a my zmiast na pierdoły 75 jurków oddajemy firmie promowej. Nauka kosztuje ale już nie damy się tak zrobić bo w chu... to my a nie nas!!!
tomek - 2011-07-20, 11:02

winiar, yapkovitz, pisał właśnie Jurji,bawi się właśnie w Moskwie
kostass - 2011-07-20, 11:05

chyba faktycznie was ktos wyru......ał i to bez mydła lol . Ale teraz juz nauka nie pojdzie w las .
tomek - 2011-07-20, 11:08

kostass napisał/a:
chyba faktycznie was ktos wyru......ał i to bez mydła
nie przesadzaj.My po prostu nie mamy co robić z pieniędzmi

[ Dodano: 2011-07-20, 11:08 ]
Od taki nasz problem

yapkovitz - 2011-07-20, 11:35

kostass bez mydła moze tak ;D ale byla jak to mowi Jura, pomazanku :oops:
kostass - 2011-07-20, 12:03

zdarza sie .... szkoda tylko ze prawie 19 flaszek whisky promocyjnej poszło sie je...ć lol
soft - 2011-07-20, 13:53

Łącze się z Wami smutku.
Żeby innym zaś uprzytomnić wielkość poniesionych przez Was strat wklejam poniższy ciąg butelkowy:

kostass - 2011-07-20, 14:06

toz to prawie dwa kartony ... o pomste o nieba sie to prosi . Jak tam pojade to was pomszcze ..... a pozniej wypije za wasze zdrowie .... tylko ile czasu ja to bede pił ? :roll:
winiar - 2011-07-20, 15:18

Panowie nie wiem tylko czy pomarańczy by starczyło w tym gaju lol

[ Dodano: 2011-07-20, 15:20 ]
tomek, niektórym to się powodzi ;p

kostass - 2011-07-20, 19:16

a do czego pomarancze , one były w zastpstwie braku innej popitki .
winiar - 2011-07-20, 20:10

kostass, dokładnie. Zamiast innych popitek. W sumie jak zaczynaliśmy to było 4 flaszki 0,7 łiskacza i 3 butelki 0,5 Coli. Resztę już wiesz...
grzesieksiek - 2011-07-20, 23:59

Świetnie się czyta wasze przygody.Czekam z niecierpliwością na więcej zdjęć.A swoją drogą zazdroszczę zdrowia i mocnej wątroby.Prawdziwy hard core.
kostass - 2011-07-21, 09:14

.....gdzie nastepny odcinek ?? ???? :roll:
tomek - 2011-07-21, 09:26

kostass, ja tam byłe,ale z niecierpliwością czekam sam na następne,bo jest fajne przypomnienie
krotom - 2011-07-21, 09:28

:sniadanie: też czekam na kolejny odcinek, może wtedy się wyjaśni czy Jura przeżył i ile jeszcze razy sprawdzał sobie temperature. Dalej Yapko, nie daj się prosić
Zaker - 2011-07-21, 09:32

także czekam, ale sprawdziłem i Yapko ma dwie sesje, w których umieszcza kolejne odcinki ... 9 - 10 i około 13 - 14 ... czekam dalej ... ;D
kostass - 2011-07-21, 10:25

ale go zanalizowałes .... zobaczymy czy sie potwioerdzi , najdalej za 35 minut powinno sie cos pojawic lol
yapkovitz - 2011-07-21, 10:56

Dzień siódmy, czwartek – 30 czerwca 2011 r. - część 1

Bardzo żałuję że nie umarłem drugiego dnia wyprawy, noc spędziłem na bardzo wygodnym materacu Winiara, ponieważ poprzedniego wieczoru pomiędzy litrami winami urządziliśmy losowanie, kto z naszej męskiej czwórki będzie spał na podłodze, Ewelina plecaczek Tomka została wyłączona z losowania, dlatego też do wzięcia było 3 koje. Niestety los nie był dla mnie łaskawy, przegrałem losowanie i musiałem sobie zrobić spanie na podłodze w cenie ok. 95 Euro. Bardzo dzielnie pompowałem mój materac, ale jakoś nie przybywało w nim powietrza, okazało się że mam w nim sporą dziurę, dlatego też ostatecznie noc spędziłem na winiarowym materacu. Powoli zwlokłem się z materaca, każda cząstka mojego wątłego ciała chciała udać się w inną stronę. W podobnych nastrojach obudzili się pozostali uczestnicy wyprawy, jedząc śniadanie jeszcze raz omówiliśmy przygodę z biletami i jak dzielnie nasze tyłki uratowała Ewelina. Z promowego kołchoźnika odezwał się do nas głos „passeggeri, passeggeri ..” coś tam jeszcze mówił po włosku. Doszliśmy do wniosku że to chyba pobudka i trzeba się powoli pakować, ponieważ prom zbliża się do Palermo. Spakowani udaliśmy w okolice recepcji, gdzie kłębił się spory tłum turystów, mnie nagle opuściły siły, więc zaległem na podłodze oddając spokojnemu snowi. Nagle obudziły mnie krzyki, okazało się że Winiara też ogarnęła słabość i poszedł w moje ślady, gdy sobie leżał na podłodze zauważył go Włoch z obsługi promu i narobił krzyku że mają tutaj chyba chorego człowieka. Szybko więc wstaliśmy a po paru minutach mogliśmy już zejść do naszych sprzętów. Około godziny 7.00 zjechaliśmy z promów i zobaczyliśmy na tablicy świetlnej temperaturę 34 stopni C. Jazda przez Palermo zajęła nam kilkadziesiąt minut i była bardzo przyjemna, ponieważ nawierzchnia ulic była równa, nic nie śmierdziało i ogólnie było ładniej niż w Neapolu. Wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się w stronę Corleone. Wjeżdżamy w sycylijskie góry, robi się chłodno ale widoki są niesamowite i te winkle, jeszcze lepsze niż w Apeninach. Po ok. 1,5 godziny docieramy do Corleone, naszymi dudniącymi sprzętami zakłócamy spokój sennego miasteczka, przeciskamy się wąskimi uliczkami, na jednym ze skrzyżowań policja ustępuje nam pierwszeństwa. Robimy postój na głównym placu miasta, nazwanego imieniem zamordowanych przez mafię sędziów Giovanni Falcone i Paolo Borsellino. Tabliczka z nazwa placu wisi na knajpce, która jest obwieszona zdjęciami z filmu Ojciec Chrzestny. Powoli pijąc kawę obserwujemy jak jeszcze bardziej powoli toczy się życie w Corleone, młodzi i starzy Włosi jedyny ruch jaki wykonują to zmiana miejsca siedzenia ze względu na słońce. W tzw. międzyczasie podejmuję próbę naprawy mojego materaca za pomocą kitu reparacione, czy naprawa się powiodła przekonam się wieczorem. Po ok. 1,5 godziny ruszamy dalej, mamy ambitny plan, przez góry Sycylii przebić się do Messyny. Wyjeżdżamy z Corleone, żar leje się z nieba, ale te widoki, wokół nas puste przestrzennie i w oddali góry, które mamy pokonać. Jest co raz bardziej gorąco, wjeżdżamy w góry, w oddali widzę coś na kształt jeziora. Tomek skręca w bardzo polną drogę, parkujemy sprzęty w zbożu. Zostaję z Eweliną na brzegu, a Tomek, Jura i Winiar wskakują do górskiego jeziora. Mówiłem chłopakom przed wejściem do wody, że to miejsce wydaje mi się jakieś takie podejrzane, nikt się tutaj nie kąpie i jest dziwnie pusto, ale oni mnie nie słuchali, więc ich dłużej nie zatrzymuje. Sięgam po aparat, robie fotki młodym odważnym ludziom, którzy bez strachu pływają w dziwnym włoskim jeziorze. Spacerując wzdłuż brzegu dostrzegam dziwna tablicę, koloru białego lekko pokrytą rdzą, jednak na której wyraźnie widać trupią czaszkę. Teraz chyba już wiem, dlaczego nikt się tutaj nie kąpie i jest wokół pusto. Mówię o tym chłopakom, którzy wracają na brzeg, mam nadzieję że nie zejdą na jakąś cudzoziemską francę. Jedziemy dalej, winkle robią się co raz bardziej niebezpieczne a drogi węższe, ale widoki wszystko nam wynagradzają, to jest mega raj dla motocyklistów.

winiar - 2011-07-21, 11:04

yapkovitz, tak podgrzewasz atmosferę, że chłopaki co do minuty sprawdzają kiedy będzie następny odcinek ;d coś dziś się spóźniłeś ;D Probowałem przetłumaczyć to co było napisane pod tą trupią czachą ale się nie udało. Translatory nie dały rady. Może umieścimy foto to ktoś to rozczyta?

[ Dodano: 2011-07-21, 11:05 ]
zanim napisałem to się pojawiło. Rafał tą fotke bliżej z napisem jak możesz

yapkovitz - 2011-07-21, 11:07

Piotrek, dzisiaj od rana mialem narade, wiec nie mialem czasu pisac,a z tego co pamietasz dnia siodmego wydarzylo sie bardoz duzo ;D na razie zamiescilem czesc 1.
krotom - 2011-07-21, 11:08

winiar napisał/a:
[...]Probowałem przetłumaczyć to co było napisane pod tą trupią czachą ale się nie udało. Translatory nie dały rady. [...]
tam jest napisane "UWAGA. Zabrania się wchodzenia do wody, gdyż wcześniej kąpali się tu Polacy" :hahaha: :pokooj:
winiar - 2011-07-21, 11:08

yapkovitz, mi jak wiesz odpowiada wszystko nawet to jak piszesz. Czasem się nie da i tyle. Miło, że jest takie zainteresowanie ;D
yapkovitz - 2011-07-21, 11:12

Przed chwila zgarnalem kolezanke z korytarza, ktora zna wloski ;D Na tablicy pisze "Zakaz zblizania sie, kapieli i lowieni ryb" :hahaha:
Zaker - 2011-07-21, 11:28

Może to tamtejszy mafijny cmentarzyk ... i nie chcieli aby ktoś pływając nie znalazł rączki, nóżki lub betonowych bucików ... :nie_wiem:
yapkovitz - 2011-07-21, 11:37

Dzień siódmy, czwartek – 30 czerwca 2011 r. - część 2

Wjeżdżamy na szczyt góry, gdzie w malutkim miasteczku robimy postój na małe co nieco, okazuje się również że w ciągu 3 godzin pokonaliśmy całe 40 km, do Messyny zostało nam jeszcze ponad 200 km. Po burzliwej dyskusji postanawiamy wrócić na autostradę. Przebijamy się przez góry, jadąc drogą, z której głównie korzystają chyba miejscowi rolnicy, ponieważ na asfalcie widać pełno suchych krowi odchodów i śladów po rozlanych nieczystościach. Jadę powoli, odstając od reszty, ponieważ w pamięci mam ślizg na rondzie pod Wenecją, nie chce podobnego zaliczyć na Sycylii. Zjeżdżając z gór chciałem zatankować Ślicznotkę, ale że akurat była to pora sjesty, więc mijane staje benzynowe były nieczynne, pomyślałem więc że zatankuję na autostradzie. Przed wjazdem na autostradę doganiam resztę grupy i dalej lecimy razem w kierunku Messyny. W baku jak obliczyłem miałem paliwa jeszcze na ok. 60 km, więc luzik, zero stresu, jadę dalej. Po 10 km nie ma żadnej stacji benzynowej, po 20 km ciągle nie ma stacji benzynowej, a autostrada z Palermo do Messyny składa się głownie z wiaduktów, tuneli i kwiatów. Gdy przejechałem 30 km postanowiłem zmniejszyć przelotową prędkość z 140km/h na 110 km/h, po przejechaniu 50 km zacząłem się modlić żeby już była stacja benzynowa i żebym nie stanął w tunelu. Wjechałem do mającego 3 km tunelu pod górą, Ślicznotka mniej więcej w środku tunelu się zatrzymała, na 60 km autostrady zabrakło mi paliwa. Myślę sobie ! #$^@^&@& i jestem w czarnej doopie. Nie gaszę Ślicznotki, obok mnie mkną puszki i tiry ze średnią prędkością ok. 160-200 km/h, ktoś mnie nie zauważy i w pizdoo wylądował. W ciemnościach zauważam jakiś tunel prowadzący na przeciwległą jezdnię. Nic nie jedzie, przepycham Ślicznotkę do tunelu, okazuje się że jest to przejście przeciwpożarowe. Zamykam Ślicznotkę, sprawdzam zasięg komórki, niestety w tunelu pod górą nie działa. Maszeruję dzielnie tunelem w kierunku światła i cywilizacji, gdy zauważam przed sobą migające niebieskie światło, zaczynam machać ręką, z piskiem opon zatrzymuje się włoska policja. Pytają co się stało, odpowiadam że zabrakło benzyny w motocyklu, jednego z nich prowadzę do zaparkowanej Ślicznotki. Policjant wypytuje mnie czy jestem sam czy z przyjaciółmi i czego potrzebuje. Odpowiadam że jestem z Polski, jedziemy grupą i potrzebuje paliwa. Daję policjantom 10 Euro na paliwo a oni na sygnale ruszają za resztą ekipy. Zostaje sam w pustym tunelu, mija ok. 40 minut, myślę sobie jest @^&@%& i do tego włoscy policjancie odjechali z moją kasą. Od czasu do czasu ciszę przerywają mknące pojazdy, ale słyszę coś innego w oddali, to z odsieczą wraca włoska policja. Podjeżdżają pod Ślicznotkę, dostają kanisterek z 5 litrami paliwa i rachunek ze stacji benzynowej. Niestety mam problem z nalaniem paliwa do zbiornika, proszę więc policjanta o nóż, on zdziwiony podajemy mi swój kozik. Wylewam mineralną z butelki i sprawnie za pomocą noża robię zgrabny lejek, poję Ślicznotkę. Policjanci proszą o paszport i dowód rejestracyjny, myślę skończyło się dobre, teraz jak mi przywalą mandat to się kasowo nie pozbieram. Policjant tłumaczy że musi napisać w raporcie że udzielił mi pomocy na autostradzie, dodaje także że pojadą ze mna do najbliższe stacji żebym zatankował sprzęta do pełna i że dogonili moich przyjaciół, którzy wiedzą o mojej sytuacji. Jadę za włoską policją pędząca na sygnale, po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy z autostrady do włoskiego miasteczka, gdzie na polecenie policji Ślicznotka zostaje zatankowana do pełna. Policjanci żegnają się ze mną i mówią żebym dzwonił do przyjaciół, którzy niedaleko czekają na mnie. Dzwonię do Winiara, pytam gdzie są, odpowiada że niedaleko, siedzą w knajpie na skarpie. Jadę przez miasteczko, szukam ekipy i szczęśliwie ich znajduję. Wysłuchuje ich wersji wydarzeń, o tym jak gdy zauważyli że mnie nie ma to zostawiali sprzęty i na nogach szukali mnie w tunelach, a policja ich zgarniała z tych tuneli.

kostass - 2011-07-21, 11:54

...ale jazda lol , wyprawa bez przygód to nie wyprawa .... ;D
yapkovitz - 2011-07-21, 12:42

Dzień siódmy, czwartek – 30 czerwca 2011 r. - część 3

Po odpoczynku w knajpce ruszamy w dalsza drogę, w kierunku Messyny, przy wjeździe na autostradę spotykamy policjantów, którzy pomogli mi tunelu, machamy do siebie. Lecimy dalej tunelami i wiaduktami z prędkością 140-160 km/h, prowadzi Tomek, za nim jedzie Jura, Wianiar i ja tradycyjnie na końcu, gdy nagle zauważam że coś odpada z jurowego sprzęta, ale dalej dzielnie lecimy. Dojeżdżamy do tunelu, nagle przed wjazdem do niego, z Jury Intrudera uwalnia się śpiwór, który z wielkim hukiem uderza o asfalt, Winiar i puszka w ostatniej chwili objeżdżają rozwalony śpiwór, ja przejeżdżam bokiem. Jestem już w tunelu, myślę sobie, znowu zamach na moje życie, gdy widzę jak na szybę Ślicznotki leci butelka mineralnej, która również, wybrała wolność a nie spętanie gumkami na Jury sprzęcie. Szęśliwie butelka przeleciała bokiem, myśle sobie to już jest przegięcie, wyjeżdżamy z tunelu, zatrzymujemy się z Winiarem i Jurą na malutkim wiadukcie między tunelami. Zdenerwowany krzyczę na Jurę, który jest mocno przestraszony. Oceniamy straty, okazuje się że Jura stracił gogle, śpiwór i mineralną, zostawiam go z Winiarem, a sam lecę za Tomkiem. Po kilkudziesięciu km spotykam Tomka, który zatrzymał się przy pierwszej stacji benzynowej, od czasu naszego wjazdu na autostradę, czyli na 110 km. Informuję go i Ewelinę o tym się stało i wspólnie czekamy na Winiara oraz Jurę. Po kilkunastu minutach dołączają do nas, wszyscy razem jedziemy w kierunku Milazzo, niedaleko Messyny, gdzie chcemy znaleźć kemping. Bez przygód dojeżdżamy do Millazzo, powoli jedziemy przez piękne miasto, tak samo jak wszędzie naszemu przejazdowi towarzyszą okrzyki, trąbienia oraz podniesione kciuki do góry, tak Włosi wyrażają radość gdy nas widzą. Najfajniej jest gdy włoskie laseczki prowadzące kabriolety, trąbią na nasz widok, wzrasta nam męskie ego. Jedziemy nadmorskim bulwarem, gdy znowu dociera do nas fetor gnijących śmieci, przy pięknych nadmorskich willach stoją góry śmieci. Kręcimy się po tym urokliwym miasteczku z lekka śmierdzącym, szukając kempingu. Ewelina pyta tubylców gdzie są kempingi, a oni pokazują na górujący nad miastem cypel i mówią że na jego szczycie po drugie znajdują się 3 kempingi. Wspinamy się sprzętami na górą i faktycznie na jej zboczu znajdujemy 3 kempingi obok siebie, właściciel jednego z nich podchodzi do nas i proponuje bardzo konkurencyjne ceny. Dla naszej piątki w cenie namiotów, bierzemy dwie przyczepy kempingowe, m.in., z tego względu że Jura zgubił śpiwór, zniszczył namiot i ma dziurawy materac. Kemping jest przepieknie położony na zboczu góry, z zejściem na mała prywatna plażę. Ewelina, Winiar i ja robimy kolację, a Tomek z Jurą jadą do miasta po napoje chłodzące. Po ich powrocie, wypijamy po parę piw, w tzw. międzyaczie Jura kilkakrotnie mierzy sobie temperaturę, okazuje się że bedzie dalej żył. Ja już tradycyjnie kładę się pierwszy spać a pozostali dalej imprezują.

krotom - 2011-07-21, 13:00

yapkovitz napisał/a:
[...]zatrzymujemy się z Winiarem i Jurą na malutkim wiadukcie między tunelami. [...]Po kilkudziesięciu km spotykam Tomka[...]
:shock:

Yapko, czu Jura już się czuł dobrze i nie mierzył sobie temperatury ? bo ten wątek bardzo mnie ciekawi ;D

yapkovitz - 2011-07-21, 13:02

krotom, Jura temperature mierzyl do konca wyjazdu :hahaha: a po przygodzie na autostradzie zwiekszyl czestotliwosc pomiarow :hahaha:
Zaker - 2011-07-21, 16:16

To musieli być przebierańcy z Armii Zbawienia a nie Policja ... miałeś fart ... ;D
winiar - 2011-07-21, 16:20

To ja napiszę jak to było widziane moim okiem… Jadąc w wyżej wymienionym szyku za którymś z kolei tunelem widzę z tyłu Tomka a z przodu Jurego. Za zakrętem na kolejnym wiadukcie tracę Tomka i macham by Jurji zjechał. Zatrzymujemy się na pasie awaryjnym i czekamy. Nikogo nie widać i nie słychać Tomka. Dzwonimy ale niestety Rafał i Tomek są poza zasięgiem. Tak jest zarówno z mojego telefonu i Jury. Zaczynamy się denerwować i to bardzo. Nagle ostre hamowanie przejeżdzjącej Alfy i Włoch który coś nam tłumaczy ale rozumiemy tylko, ze coś się stało w tunelu. Próbuje rozmawiać z nim po angielsku ale on nic nie rozumie i odjeżdża. Zdenerwowani podejmujemy decyzję, że jeden zostaje a drugi idzie sprawdzić co się stało. Poszedł Jura ale po kilkudziesięciu metrach widzę zatrzymującą się Policję na kogutach i po chwili szybko wracającego Jurego. Okazuje się, że naszemu przyjacielowi zabrakło paliwa i oni po nie jadą. Zaraz będzie też jechał kolejny kolega a my mamy pierwszym zjazdem zjechać i tam na wszystkich czekać. Wykonujemy polecenia. Zaraz za bramkami w okropnym upale czekamy i nawet przez chwilę słyszymy wydechy Tomka ale go nie widać. Nadal dzwonimy ale bez efektów. Nasze rozmowy przerywa dźwięk dzwonka telefonicznego i wkońcu słyszymy się z Tomkiem. Mówi, ze przejechał ten zjazd i czeka w kolejnym miasteczku. Postanawiamy tam pojechać i czekać na Rafała. Wjeżdżamy ponownie na autostradę i zjeżdżając znów pojawia się Policja (ta sama jak się okazało) i mowi, że kolega już jedzie i oni wszystko mu powiedzą i ogólnie, ze jest już ok. W miasteczku znajdujemy Tomka, tankujemy moto i czekamy na Rafała. Dzwoni! Jest na stacji benzynowej i już do nas jedzie. Czekamy i opowiadamy sobie jak to było. W tym czasie jak Tomek był poza zasięgiem to również był w tunelu. Jak stracił Rafała z oczu i sam się zatrzymał nie widząc nas za zakrętem postanowił pójść szukać i sprawdzić co się stało Rafałowi. Latarka w rękę i dalej do pogrążonego w ciemnościach tunelu. Idzie krawężnikiem z którego spada i nadwyręża kostkę. Zatrzymuje go Policja przekazując mu co z Rafałem i karze iść do moto. Wszyscy mamy nadmiar emocji w sobie a tu nagle dzwięk telefonu – to zdenerwowany Rafał pyta gdzie jesteśmy? Na skarpie odpowiadamy przy morzu. Po czym on stwierdza, ze nie wie gdzie nas szukać i to co widzi to góry. Dodam, że góry były wszędzie…Szczęśliwie się odnajdujemy i po szklance zimnej Coli jedziemy dalej w naszym szyku. Widzimy Policję jak napisał Rafał i po pozdrowieniach wyjeżdżamy na autostradę. Po przejechaniu kolejnego tunelu widzę, jak coś na mnie leci ale siła, prędkość i nie wiadomo co jeszcze to coś pcha na pas obok pod jadącego z dużą prędkością Forda Transita. Kierowca naszczęście nie zdążył zjechać na mój pas a to coś co wpadło po jego koła wybucha ze strasznym hukiem! Widzę strzępy i troszkę wystraszony, wiem, że był to śpiwór. Kolejny tunel! Widzę jak Jura jedna ręką prowadzi a drugą trzyma dobytek. Pomyślałem, że jak teraz coś spadnie to koniec bo nie dość, że ciemno to i możliwości ograniczone. Powoli w wolną lukę wjeżdżam na pas obok by go wyprzedzić i zaraz widzę Rafała który powtarza to co ja. Jak się okazało miałem rację bo śpiwór nie był ostatni. Zatrzymuję się zaraz za tunelem na pasie awaryjnym i widzę jak podjeżdża przerażony Jura i słysze parę brzydkich słów. Rafał odjeżdża a my mocujemy to co pozostało. Na kolejnym zjedzie gdzie było już bezpiecznie mocujemy wszystko od początku i ruszamy szukać ekipy. Znajdując się, wszyscy jedziemy dalej na kemping o którym pisał Rafał. Prowadzę ja ponieważ pytałem o drogę i widzę jak puszka zajeżdża drogę dla skuterka i dwóch chłopaków leży na asfalcie przykryci swoim pojazdem. Zatrzymuję się ale oni wstają i mówią, ze jest ok. strasznie krzycząc na gościa w puszcze który odjeżdża. Dojeżdżamy wkońcu na kemping o którym pisz Rafał a Jura i Tomek jadą do miasta. Tomek wypatruje żeglarski wielki worek za 20 euro i po powrocie widzimy zadowoloną twarz Jury i deklaracje, że nic już nie spadnie do końca tej wyprawy… Resztę napisał lub napisze Rafał…
Zaker - 2011-07-21, 16:37

hehe hardcore ... ;D
tomek - 2011-07-22, 04:42

krotom napisał/a:
winiar napisał/a:
[...]Probowałem przetłumaczyć to co było napisane pod tą trupią czachą ale się nie udało. Translatory nie dały rady. [...]
tam jest napisane "UWAGA. Zabrania się wchodzenia do wody, gdyż wcześniej kąpali się tu Polacy" :hahaha: :pokooj:

To byłytypowe glinianki zalane wodą i dlatego trupia czach.Dno było gliniaste i po 1,5m od brzegu nie sięgało się już dna,ale co to dla sportowców

[ Dodano: 2011-07-22, 04:42 ]
A w dodatku na drugim brzegu gość łowił ryby

winiar - 2011-07-22, 21:07

Yapko co z dzisiejszym odcinkiem? Sprawdzam, sprawdzam a tu go brak. :(
marcin1969 - 2011-07-22, 21:18

winiar, a ja myślałem, że Ty tam byłeś? ;) ;p
winiar - 2011-07-22, 21:38

marcin1969, no tak ale jak to napisał Tomek - rzecznik prasowy był jeden i nie będę chleba mu odbierał lol a do tego Yapko fajnie pisze i zbiera do kupy wszytskie wydarzenia.
yapkovitz - 2011-07-22, 21:41

Szanowni czytelnicy relacji, uprzejmie informuje, ze kolejny odcinek napisze jutro, w niedziele lub w poniedzialek. Prosze cierpliwie czekac :nadrutach:
marcin1969 - 2011-07-22, 21:55

yapkovitz, będziemy czekali aczkolwiek czy nam cierpliwości wystarczy... ? ;)

ps. zastanawiałeś się nad wzięciem jakiejś fuchy w National Geografic lub w jakimś BBC travel albo cuś w tym stylu? ;) ;D

winiar - 2011-07-22, 22:09

on już pewnie pisze ale do jakiś świerszczyków i się przyznać nie chce lol :hahahahaa:
yapkovitz - 2011-07-25, 10:50

Dzień ósmy, piątek – 1 lipca 2011 r.

Śpimy bardzo długo, nigdzie dzisiaj nie jedziemy, ja wygodnie wyciągam się na szerokim łożu, które wczoraj przejąłem za krzywdy, których doznałem na promie tzn. spanie na podłodze, natomiast Winiar i Jura śpią na wąskich, piętrowych łóżkach. Niestety panujący upał, nie pozwala na długie przebywanie w przyczepie, wstaję jako pierwszy. Śpiąca reszta ekipy nie przedstawia zachwycającego widoku, wczoraj wieczorem musieli zrobić bardzo wiele kroków w nieświadomość. W trakcie śniadania słyszę w przyczepach oznaki życia, nie tylko mi przeszkadza upał. W trakcie porannej kawy, uzgadniamy że dzień spędzamy na plaży a wieczorem z Jurą wybierzemy się na poszukiwanie Decathlonu, ponieważ kit reparacione, którym kleiłem mój materac okazał się do kitu. Jura, Winiar, Ewelina i Tomek zostali jeść śniadanie, a ja udaję się w kierunku plaży, która okazała się małą prywatną plażą, wciśniętą w zbocze cypla, kamienistą lecz woda w morzu była kryształowa. Po kilkunastu minutach, dołącza do mnie reszta ekipy, opalamy się, pływamy i od czasu do czasu zmieniamy pozycję leżenia w stosunku do morza. Późnym popołudniem wracamy na kemping, chwila odpoczynku i jedziemy z Jurą na poszukiwanie Decathlonu lub jakiegoś innego sklepu sportowego, w którym kupię materaca, a Jura zaopatrzy się w namiot, śpiwór i materac, natomiast reszta ekipy później zamierza się wybrać do centrum Milazzo. Przy wyjeździe na autostradę w kierunku Messyny, znajdujmy małe centrum handlowe, składające się z supermarketu i Lidla. Parkujemy na parkingu przed supermarketem, Jura mówi żeby dobrze zamknąć sprzęty ponieważ, przed wejściem do supermarketu siedzi jakiś włóczęga. Spinamy więc razem motocykle przednimi kołami a ja dodatkowo uruchamiam alarm, zabezpieczywszy sprzęty idziemy w kierunku sklepu, rozmawiając o naszej wyprawie. Z naszej rozmowy wyrywa mnie nagle wymówione po polsku słowo „cześć”, patrzę na dół a to siedzący przed supermarketem włóczęga uśmiecha się do mnie i mówi „cześć, jestem Piotrek z Polski”. Dłuższa chwilę rozmawiam z rodakiem, który opowiada nam że już od paru lat włóczy się po Europie, a od 5 lat po Włoszech i Sycylii. Dowiaduję się że nie jest sam, ale teraz jego kompan gdzieś poszedł i będzie później. Proszę Piotrka o przypilnowanie sprzętów, a sam z Jurą udajemy się na zakupy. Niestety w sklepie nie ma pojedynczych materacy, są tylko podwójne. Zostawiam Jurę w supermarkecie, a sam idę jeszcze do Lidla, w którym robię najtańsze zakupy podczas całej wycieczki. Na wieczór dla siebie i Winiara zakupuję 12 piw, kupuję również parę piw dla Piotrka. Wracam na parking przed supermarket, gdzie do Piotrka dołączył jego towarzysz. Uważnie ich oglądam, nie chciałbym się z nimi spotkać sam na sam, w jakimkolwiek miejscu i czasie. Są krótko ostrzyżeni, ubrani w wojskowe spodnie, ciężkie glany i towarzyszą im trzy psy. Piotrek przedstawia mi swojego towarzysza, który jest Słowakiem. Rozmawiam z nimi o naszej wyprawie a oni opowiadają mi że aktualnie zbierają pieniądze dla namiot dla psów ponieważ im w zupełności wystarczają śpiwory. Wraca Jura z supermarketu, dajemy chłopakom piwo, dziękując za pilnowanie sprzętów. Jedziemy z Jurą do Milazzo, gdzie przed wjazdem na cypel się rozdzielamy, ja wracam na kemping a Jura jedzie do centrum spotkać się z Winiarem, Tomkiem i Eweliną. Zostają sam na kempingu i dzielnie walczę z piwem, po paru godzinach wraca reszta ekipy, Jura wręcza mi wino musujące, w podziękowaniu za uratowanie życia. Wieczorem udajemy się na plażę, gdzie w bardzo romantycznych okolicznościach przyrody zjadamy kolację składająca się z pizzy i arbuza, przepijanych piwem, w trakcie której ekipa opowiada mi o bardzo ciekawy spotkaniu z miejscowym fanem motocykli i bajeranckich puszek. Bardzo późno wracamy na kemping, gdzie robimy kolejne kroki w nieświadomość. Pełen piwa kładę się spać.

kostass - 2011-07-25, 10:56

Ale jestes punktualny z zamieszczaniem kolejnych odcinków . Co to znaczy "zrobiłe najtansze zakupy" do tej pory pisales ile płaciłes a teraz chcesz cos ukryc ? lol
yapkovitz - 2011-07-25, 11:30

kostass, za 12 piw, 4 litry wody mineralnej, 2 paczki wedlin, 2 paczki czipsow, zaplacilem chyba niecale 9 Euro ;D
kostass - 2011-07-25, 11:35

to faktycznie taniocha . Nie za duzo było tych kroków w nieswiadomosc w czasie wyjazdu ?
yapkovitz - 2011-07-25, 11:41

kostass, na obecny stan relacji tylko 8 ;p a powaznie, prawie kazdego dnia robilismy kilkaset kilometrow w potwornym upale, wiec wieczorem wystarczalo pare piw i juz bylismy "ugotowani".
kostass - 2011-07-25, 11:44

no ale z tego co pamietam to 4 rude tez poszły ktoregos wieczoru lol . Mieliscie kondycję chłopaki nie ma co ....
yapkovitz - 2011-07-25, 13:53

kostass, jestes zbyt drobiazgowy lol , te 4 rude były planowane na dwa wieczory, a ze poszly w jeden wieczor to czysty przypadek :oops:
kostass - 2011-07-25, 13:58

Czyli jednym słowem w jeden wieczór zrobiliscie zamiast jednego 2 kroki w nieswiadomosc :hahaha:
Arcon - 2011-07-25, 13:59

Chłopaki mają tytanowe wątroby, to fakt. Okazuje się, że przy organizowaniu wspólnych wyjazdów trzeba ustalać nie tylko "średnią prędkość podróżną", ale także "średnie wieczorne spożycie" :hahaha:
kostass - 2011-07-25, 14:41

średnie spożycie moze byc niebezpieczne .... ja bym zaczał od maksymalnych zakupów dziennych . Bo wiadomo ile by sie nie kupiło to sie spożyje .....takie jest prawo natury :brawo:
winiar - 2011-07-25, 17:09

uważacie, ze powinniśmy pić wodę? a co my wielbłądy jesteśmy? wkońcu gorąco było więc trzeba było płyny uzupełniać! ;D

[ Dodano: 2011-07-25, 19:23 ]
przypomniałem sobie, ze tego wieczora skończylismy pozostałe pół butelki naszego łiskacza z pomarańczowego gaju. W związku z tym, ze mieliśmy w przyczepach lodówki był zimny i pity był z zimną colą. Prawdziwy luksus ;p

jaro - 2011-07-25, 19:25

Qrczaki u nas to normalnie jakaś nuda była, nikt nic nie zgubił i temperatury nie mierzył. ;/
Biały - 2011-07-26, 00:18

.....nikomu paliwa nie brakło i nie piliśmy tak dużo
kostass - 2011-07-26, 08:19

winiar napisał/a:
wkońcu gorąco było więc trzeba było płyny uzupełniać!


nie , no uzupełnienaie płynów jest najwazniejsze . A najlepeij uzupełnia co? Piwko .

yapkovitz - 2011-07-27, 08:00

Dzień dziewiąty, sobota – 2 lipca 2011 r.

Podobnie jak wczoraj śpimy długo, ale dzisiaj rano mamy z Jurą ambitne plany jechać samotnie do Messyny i dalej szukać sportowych sklepów, ponieważ wciąż nie zakupiliśmy potrzebnego ekwipunku sportowego. Następnie plan przewidywał że w Messynie spotykamy się cała ekipą, wspólnie płyniemy promem na stały ląd i lecimy w kierunku Bari. Niestety poprzedniego wieczoru coś nie tak musiało pójść, ponieważ reszta ekipy prezentowała sobą poranek żywych trupów. Około godz. 10.00 udało się nam opuścić kemping i ruszyć w kierunku autostrady. W Milazzo, przed wjazdem na autostradę, naszym pięknym oczom ukazuje się okazały budynek Decathlonu. Parkujemy przed sklepem i udajemy się na zakupy. Wrzucam do koszyka materac i jestem trochę zdziwiony postępowaniem Jury, który stwierdza że kupi sobie tylko śpiwór, ponieważ pod gołym niebem dobrze się śpi, więc nie będzie kupował namiotu a materaca też nie potrzebuje. Zapłaciwszy za sprzęt, zostajemy jeszcze dłuższa chwile w Decathlonie, w którym ze względu na wyprzedaże, za darmo rozdają croissant’y i kawę a my mamy drugie śniadanie. Po wyżerce lecimy bez przygód w kierunku Messyny, szybko dojeżdżamy na miejsce, kupujemy bilety na prom i sprawnie omijamy korek puszek, który się utworzył przed wyjazdem na prom. W ciągu paru minut jesteśmy na promie, podróż na stały ląd trwa kilkadziesiąt minut. Przed godz. 12.00 jesteśmy już w kontynentalnych Włoszech, krótka narada, lecimy w kierunku Bari, może dzisiaj dojedziemy do Bari, jeżeli nie, to jak każdego dnia około godz. 18-19 szukamy kempingu, niezależnie jak daleko będziemy od Bari. Odpalamy sprzęty i ruszamy w autostradą, która okazuje się być w remoncie, więc nic nie płacimy za przejazd. Widoki zapierają nam dech w piersi, jedziemy autostradą w chmurach i ponad nimi, z prawej strony morze a z lewej góry, raj dla motocyklistów. Wjeżdżamy w góry, kierujemy się na Taranto. Jadę za Jurą, zauważam jak gumki powoli zsuwają się z jego marynarskiego worka, który zakupił, po wydarzeniach na autostradzie, gdy zgubił gogle, śpiwór i wodę mineralną. Zjeżdżam do zatoczki, które są co 250 metrów na włoskich autostradach, dzwonię do Tomka i mówię jak jest sytuacja, żeby zatrzymał cała ekipę. Po wykonaniu telefonu ruszam dalej, po przejechaniu tunelu, zatrzymuję się przy Tomku i Winiarze, pytam gdzie Jura, a Tomek na to że śmignął dalej. Umawiamy się że będziemy się łapać w okolicach Taranto. Tomek i Winiar polecieli dalej a ja mam zamiar dopaść Jurę, po przejechaniu tunelu spotykam czekającego Jurę, mówię że trochę się jego bagaże poluzowały i lecę za Tomkiem i Winiarem. Po pościgu trwającym ok. 100 km z prędkości ok. 140-160 km/h nie widzę przed sobą Tomka i Winiara, zjeżdżam więc do zatoczki, sprawdzam gdzie jestem, gdy nagle mija mnie Jura, jadący z prędkością ok. 180 km/h. Lecę więc za nim, znowu mija kilkadziesiąt kilometrów, odkręcam manetkę, Ślicznotka daje z siebie wszystko ile tylko może, po lewej stronie widzę jak na zboczach gór płoną lasy, dym zasnuwa autostradę. Zjeżdżam z góry, gdy nagle po prawej stronie widzę stojącego na zjeździe z autostrady Jurę, mijam go ze spora prędkością, Ślicznotka zatrzymuje się ok. 100 metrów od zjazdu na autostradę, rozglądam się czy nic z tyłu nie jedzie i ruszam pod prąd. Razem z Jurą zjeżdżamy z autostrady i dzwonię do Tomka, z pytaniem gdzie są, okazuje się że dalej jadą autostradą, umawiamy się więc na spotkanie przed Taranto. Toczymy się z Jurą powoli przez włoski region Apulia, mijamy wsie i miasteczka, gdy nagle przed sobą dostrzegamy dwa sprzęty, które są dziwnie znajome, po kilkuset metrach lecimy już cała ekipą. Jesteśmy w okolicach Taranto, nadszedł czas na szukanie kempingu, ale wcześniej robimy zakupy, kupujemy trochę piwa i wina a ja dodatkowo kupuję wino na prezent. Zaopatrzeni w artykuły pierwszej potrzeby ruszamy w kierunku morza, ponieważ tam powinien być kemping. Spotykamy jakiegoś Bangladesza, który pokazuje nam, że parę metrów dalej jest kemping. Jadę więc w kierunku kempingu, który okazuje się parkingiem, nie o taki kemping nam chodziło. Ruszamy więc dalej na poszukiwanie kempingu, po przejechaniu paru kilometrów, znajdujemy kemping, na którym Winiar dla mnie i Jury robi kolację z prawdziwego makaronu i czeskiego dużego chińczyka Jury, prawdziwa uczta. Ewelina wcześniej kładzie się spać, a my w otaczającej nas nocy prowadzimy nocne rozmowy, w trakcie których znikają kolejne kartony wina. Stwierdzam że mam już dość wina i również idę spać, ale czujny Tomek nim zamknąłem powieki, po donosie Jury prosi mnie o karton wina, który miałem na prezent, daję chłopakom wino i zasypiam

kostass - 2011-07-27, 08:18

A nie mowilem , ze co zostało zakupione to trzeba w jak najkrótszym czasie zniszczyc ;D ... nawet prezenty lol
yapkovitz - 2011-07-27, 08:39

kostass, dla mnie ten wieczor skonczyl sie w miare szybko, ale trzej pozostali bohaterowie tego wieczoru.... albo lepiej niech sam sie wypowiedza :>
kostass - 2011-07-27, 09:01

wieczory bardzo czesto przeciagaja sie do rana .... dlatego sa wieczorami lol .
winiar - 2011-07-27, 09:41

Rafał ale musisz przyzanć, ze i tak zachowaliśmy resztki przyzwoitości i wypiliśmy tylko wino teściowej! Zresztą za jej zdrowie poszedła cały karton. Wina żony nie tknelismy. Choć była tak potrzeba. Dlatego ona spowodowała, ze kulturalnie już pod osłoną nocy wybrliśmy się do misteczka bo w tle było słychać jakąś muzyke ale okazało się, ze jest ona gdzieś mocno daleko i za moja namową poszlismy mimo wszystko w drugą stronę. Wszyscy stwierdziliśmy, że skoro Włosi spią w dzień to do groma muszą być jakieś sklepy nocne. Przeszliśmy taki mały park gdy naszym oczom ukazało się kwitnace życiem centrum. Restauracje, bary, pizzernie i sklep! Jest dobrze myślę sobie i razem z Tomkiem i Jurą wchodzimy zapraszani przez Włocha do mini marketu. Był naprawdę mini ale wino było i to był artykuł po który przyszlismy.Mieliśmy kupić po kartoniku ale po szybkiej nardzie nabyliśmy 5 l baniak bo przecież na jutro też coś będziemy potrzebować. Płacimy a Włoch pokazuje nam z drugiej strony tego sklepu stoliki i zaprasza żebyśmy usiedli. Zdziwieni siadamy a on podaje nam kartę i przynosi kieliszki do wina. Dostrzegamy dopiero, że sklep to też pizzernia. Zamawiamy pizze bo głód daje o sobie juz znać, kulturalnie pijemy winko i za 5 jurków dostajemy pizze która jest przepyszna! Zjadamy i z dobrymi humorami udajemy się do naszych śpiących towarzyszy podróży. Ten kemping był bardzo ok. Fajny Włoch uczył nas mówić i jego radość, otwartość godna zazdroszczenia. Tam kupiliśmy prąd bo był zamiar podłącznia kompa tylko, że kabla z przejściówką nie mieliśmy. poszedłem do tego Włocha i mówię mu, ze nie chcemy pradu ale w zamian krzesła i stół. Uśmiechnął się i z takiego baru dostaliśmy cały komplet. Dzięki temu poraz kolejny mieliśmy super warunki.
yapkovitz - 2011-07-28, 07:56

Dzień dziesiąty, niedziela – 3 lipca 2011 r.

Jak zwykle wstaję pierwszy, szybki prysznic, gorąca kawa trzy w jednym. Współtowarzysze wyprawy śpią snem bardzo sprawiedliwych, na stoliku, przy którym prowadziliśmy poprzedniego wieczoru długie rozmowy, zauważam pięciolitrowy opróżniony do połowy plastikowy baniaczek, wypełniony dziwną żółta cieczą, na etykiecie pisze że to jakieś włoskie wino patykiem pisane. Bardzo powoli reszta ekipy wypełza na światło dzienne, Winiar pomimo globusa, robi dla mnie i Jury jajecznicę z pomidorami lub pomidory w jajecznicy, posiłek jest bardzo smaczny, Tomek zjada natomiast milion kanapek, które zrobiła Ewelina. Porządnie najedzeni, zwijamy nasze obozowisko i ruszamy przed południem do Bari. Przed wjazdem na autostradę ubieramy się ciepło, ponieważ temperatura znacznie się obniżyła, lecimy autostradą, na której robimy postój na tankowanie sprzętów i ubranie kolejnych warstw odzieży. Bez przeszkód docieramy do Bari, znowu dopada nas tropikalny skwar. Kręcimy się po tym bardzo ładnym i czystym mieście, odnajdujemy port, w którym ochroniarz mówi nam że kasy będą czynne od godziny 16.00. Jest ok. 13.00 jedziemy więc w miasto, przy nadmorskiej promenadzie parkujemy motocykle, ja kładę się pod palmą żeby pilnować sprzętów a reszta ekipy udaje się na zwiedzanie Bari. Panuje sjesta, praktycznie miasto jest wymarłe, od czasu do czasu przejedzie jakaś puszka lub przejdzie turysta. Pod palmą jest chłodno, bardzo wygodnie, szybko mija mi 2 godziny wylegiwania się i czekania na Tomka, Ewelinę, Winiara i Jurę. Przed 16.00 ruszamy do portu, gdzie okazuje się że kasy będą czynne od godziny 17.00, zastanawiamy się co dalej robić, czy płyniemy do Albanii czy też wybieramy Chorwację. Po 17.00 zjawia się Pani, która robi za miejscową informację, Winiar po angielsku zadaje jej pytanie, o której będą czynne kasy i czy dzisiaj płyną promy w kierunku Albanii lub Chorwacji, Pani odpowiada że ona „noł inglizi”, ale za to twierdzi że mówi po chorwacku, serbsku, albańsku, rozmawiamy więc z nią po polsku. Okazało się że kasy będą czynne od 19.00 i że dzisiaj prom nie płynie do Albanii, ale o 21 rozpoczyna się załadunek na prom do Dubrovnika. Wracamy do pozostałych uczestników wyprawy, przekazujemy informację i wracam do miasta. Podejmujemy próbę wejścia na plażę, która niestety nam się nie powiodła. Jest już po godzinie 18.00, jedziemy więc do marketu na zakupy, w którym zaopatrujemy się w jedzenie i picie na prom. Po 19.00 jesteśmy już w porcie, kupujemy bilety na prom, w cenie 115 Euro za człowieka + motocykl, z miejscem do spania na fotelu. W oczekiwaniu na załadunek zjadamy kolację, zrobioną na płycie portowego parkingu oraz wypijamy ok. 2,5 litra wina, które pozostało w plastikowym baniaczku. Pokrzepieni, dzielnie czekamy na załadunek, ok. 21.30 postanawiamy na własną rękę jechać w kierunku promu, okazuje się, że załadunek już trwa, a Włosi nikogo o tym nie informują. Od portu do promu dzieli nas ok. 3 km, które bardzo szybko pokonujemy, zatrzymujemy się przed promem, gdzie zostają nam sprawdzone paszporty, ponieważ opuszczamy terytorium Unii Europejskiej. Po odprawie, sprawnie wjeżdżamy na prom, zostawiamy sprzęty i idziemy na pokład, gdzie są fotele przeznaczone dla nas. Obok nas w fotelach dzielnie siedzą dwie młode Kanadyjki, małżeństwo z Australii oraz czwórka Włochów. Okazuje się że Jura będzie siedział obok jednej Kanadyjki. Widzimy jak Kanadyjka szykuje się na siedzenie obok Jury, wyciąga dezodorant i perfumuje nim swoje spocone ciało i odzież. Idę z Jurą do ubikacji, żeby się trochę ogarnąć przed pójściem spać, stajemy przed umywalkami, widzę że Jura myje tylko nogi, ponieważ jak sam stwierdził samo umycie nóg powinno załatwić podryw Kanadyjki, natomiast ja biorę prysznic przy umywalce. Umyci, wypachnieni, idziemy na rufę promu, gdzie pijemy wino, następnie wracamy na nasze fotele i dalej pijemy wina oraz planujemy gdzie jutro pojedziemy. Nasze zagraniczne towarzystwo powoli układa się do snu, my natomiast rozkładamy materace między fotelami i również kładziemy się spać. Jura zasypia na swoim dziurawym materacu, który ratuje kolejnymi kitami reparacione..

Jurij Intruder - 2011-07-28, 10:43

Okazuje się że Jura będzie siedział obok jednej Kanadyjki. Widzimy jak Kanadyjka szykuje się na siedzenie obok Jury, wyciąga dezodorant i perfumuje nim swoje spocone ciało i odzież. Idę z Jurą do ubikacji, żeby się trochę ogarnąć przed pójściem spać, stajemy przed umywalkami, widzę że Jura myje tylko nogi, ponieważ jak sam stwierdził samo umycie nóg powinno załatwić podryw Kanadyjki, natomiast ja biorę prysznic przy umywalce.

Pier-doly, kit reparacione.

kostass - 2011-07-28, 10:57

Jurij , dobrze ze sie ujawniłes . Moze trzeba cos sprostowac z tego co Yapek pisze .
yapkovitz - 2011-07-28, 11:04

Jurij, kolezko sympatyczny, super ze zyjesz :brawo:
Jurij Intruder - 2011-07-28, 11:35

kostass napisał/a:
Jurij , dobrze ze sie ujawniłes . Moze trzeba cos sprostowac z tego co Yapek pisze .


Generalnie pisze dobrze, drobne rzeczi sa do prostowania ale jak zacznesz prostowat Yapko moze sie wkurwit a przestat pisat dalej. Poczekamy na caloum relacii, chyba jusz wiem co Yapko bedze dzialal na emeriturze.

[ Dodano: 2011-07-28, 11:36 ]
yapkovitz napisał/a:
Jurij, kolezko sympatyczny, super ze zyjesz :brawo:


Witaj, doszli fotki?

yapkovitz - 2011-07-28, 13:20

Jurij, fotki nie doszli, o ile szli od Ciebie? Natomiast ja wyslalem fotki do Ciebie i Tomka ;d
Na emeryturze bede wstawial ludziom kity reparacione ;D

kostass - 2011-07-28, 15:06

Toście sobie pogadali . Ale Jurij masz racje nie prostujac tego na razie . Niech Yapko sie wypowie pierwszy , ale juz widac ze z racji wczesnego chodzenia spac najwiecej zapamietał i moze byc najbardziej wiarygodny . W przypadku reszty , znaczna ilosc "krokow w niświadomość " mogła miec wpływ na pojmowanie i zapamietywanie rzeczywistości ;D
yapkovitz - 2011-07-28, 16:11

kostass ;D
winiar - 2011-07-28, 16:29

kostass, ale nie widział wielu ciekawych rzeczy ;d nie było tak jak myślisz. My zawsze wszystko kontrolowaliśmy ;d
tomek - 2011-07-28, 18:16

winiar napisał/a:
kostass, ale nie widział wielu ciekawych rzeczy ;d nie było tak jak myślisz. My zawsze wszystko kontrolowaliśmy ;d

Wszystko było w klasie,jak przypadło motocyklistom

kostass - 2011-07-28, 21:54

tomek napisał/a:
Wszystko było w klasie,jak przypadło motocyklistom


w to nie watpię ze tak było ;D ... wyprawe mieliscie super ......... tylko pozazdrościć .
A my z Krolikiem nuda .... raptem jeden maly ślizg na cale 3kkm. Nic nie zgubilismy , nic nam sie nie przedziurawiło ....nuda . Ale i tak było zajebiście
Yapko pisz dalej ...

yapkovitz - 2011-07-29, 09:12

Dzień jedenasty, poniedziałek – 4 lipca 2011 r.

Budzik w komórce dzwoni i dzwoni, nie za bardzo mam ochotę wstawać, noc była ciężka, ponieważ wino było jakieś dziwnie moczopędne, jestem mega niewyspany. Po godzinie 6.00 cała ekipa jest już na nogach, zwijamy materace i spiwory, idziemy na pokład obserwować jak prom zbliża się do Dubrovnika. Na rufie wieje jak w kieleckim, jest bardzo zimno ale rześko, za kilkadziesiąt minut rozpoczniemy kolejny etap naszej wyprawy. W trakcie naszej wyprawy dokonaliśmy korekty naszej trasy, która przewidywała że z Bari popłyniemy do Grecji, a następnie mieliśmy jechać przez Macedonię, Serbię, Węgry i Słowację do Polski. Zamieszki, które wybuchły w Atenach w trakcie naszej wyprawy, zmusiły nas do korekty trasy. Dlatego też płyniemy do Dubrovnika, a następnie będziemy szukać fajnej miejscówki w Chorwacji, z której zamierzamy w czwartek rozpocząć powrót do Polski przez Bośnię i Hercegowinę, Słowenię, Austrię i Słowację. Przed godziną siódmą zjeżdżamy z promu, przed nami kolejna kontrola celna, ponieważ wjeżdżamy do Chorwacji, która nie jest członkiem Unii Europejskiej. Tomek z Eweliną są kontrolowani trochę dłużej, ponieważ Ewelina trzyma w ręce bazylię, którą Chorwat bierze za jakiś narkotyk, był trochę zdumiony że to jest tylko bazylia. Odprawa się szczęśliwie kończy, wjeżdżamy w chorwackie góry, kierujemy się w stronę półwyspu Pelješac, na którym planujemy znaleźć kemping. Jedziemy wzdłuż morza, jest chłodniej niż we Włoszech, widoki są niesamowite, wjeżdżamy na półwysep, droga się robi węższa i winkle stają się większym wyzwaniem. Odwiedzamy kolejne kempingi, które nie spełniają naszych wygórowanych wymagań. Dojeżdżamy do osady Viganj, położonej niedaleko miasteczka Orebić, naprzeciwko wyspy Korcula i starego weneckiego miasta Korcula, w którym urodził się słynny podróżnik Marco Polo. Zachęceni przez Chorwata w terenówce, który obiecał nam 10% zniżki, decydujemy się na jego kemping. Dojeżdżamy do kempingu, załatwiamy formalności, rozmawiamy o cenie, kobieta która nas obsługuje jest zaskoczona 10% upustem, okazuje się że ona jest właścicielką a facet w terenówce, to jej pracownik, który nie miał prawa proponować nam niższej ceny. Jednak decydujemy się na ten kemping, bierzemy jedną przyczepę kempingową, Ewelina, Jura i Tomek będą spać na łóżkach a my z Winiarem na materacach w przedsionku. W przyczepie mamy kuchenkę elektryczną, lodówkę oraz dostajemy stół i krzesła. W tzw. międzyczasie zrobiłem zakupy, kupiłem 4 litry piwa w dwulitrowych butelkach typu pet, zabieram jedną butelkę i idę na kamienistą plażę, natomiast Tomek, Jura i Winiar w miejscowym sklepiku zaopatrują się w parę litrów lokalnego wina. Leżymy na plaży, pijemy miejscowe trunki i obserwujemy co się dzieje na morzu, trafiliśmy jak się okazało do raju windsurferów i kitsurferów. Zmęczony piwem i słońcem idę się położyć, śpię snem sprawiedliwego ok. dwie godziny, wracam na plażę, gdzie na prośbę Eweliny podejmuje akcje ratunkowa polegającą na przyholowaniu do brzegu, pływających po morzu na materacu Tomka i Winiara, który zakotwiczyli przy boi kilkadziesiąt metrów od brzegu i dalej wlewają w siebie wino. Płynąc w bardzo zimnym morzu, docieram do dzielnych żeglarzy, którzy odmawiają powrotu na stały ląd ale częstują mnie winem. Wracam do Eweliny i Jury, obserwujemy jak Tomek i Winiar puszczają boję i powoli dryfują w nieznane. Jura rzuca się w fale i podejmuje dramatyczną próbę żeby uratować chłopaków, szczęśliwie dopływa do nich i holuje do brzegu ciała z materacem. Przez ok. dwie godziny pilnuję Tomka i Winiara żeby odpoczęli na brzegu a Ewelina z Jurą wracają na kemping. Wczesnym wieczorem wracamy w trzech na kemping, gdzie Tomek z Winiarem ponownie muszą odpocząć i zasypiają na jednym materacu. Późnym wieczorem, gdy wszyscy nabrali sił, idziemy do centrum osady na kolację, która jest pyszna a jedzenia mnóstwo. Zmęczony wydarzeniami całego dnia, zostawiam resztę ekipy w knajpie a sam wracam na kemping i nieprzytomny padam na materac.

krotom - 2011-07-29, 09:14

:shock: spaliśta "na łyżeczkę" :hahaha:
yapkovitz - 2011-07-29, 09:16

krotom, nie wszyscy tak spali :oops:
winiar - 2011-07-29, 09:38

nie będę tego komentował! to jakiś fotoszop...czy jak to zwał ? :nie_wiem:
yapkovitz - 2011-07-29, 09:42

Piotrze, masz racje, bezczelnie dorobilem na waszych boskich nagich cialach spiwor :roll: :hahaha:
tomek - 2011-07-29, 10:12

yapkovitz, My z Piotrkiem sprawdzaliśmy waszą czujność i chcieliśmy zmusić do kompieli.
A celnik Chorwacki,to szukał tam gdzie nie trzeba,to była zmyłka.

Apple Mike - 2011-07-29, 14:06

Przeczytałem dotychczasową relację ze szczerym uśmiechem pozytywnej zazdrości; Mam nadzieję spędzić w taki sposób prędzej czy później urlop.
Serdecznie gratuluję :czoper:

Ronin - 2011-07-31, 13:02

świetna wyprawa

kongratulejszyn:)

bandrze - 2011-07-31, 17:02

Imponująca "wycieczka" ;) . Swoją drogą widze że w Vganij kolację jedliście mojej ulubionej knajpie.
winiar - 2011-07-31, 22:36

bandrze, a skąd wiesz, że to ta? byliśmy tam w kilku miejscach. Jeśli tak to trafiliśmy w dobre miejsce i Ty i my ;D
bandrze - 2011-08-01, 08:17

Może sie myle ale czy ta knajpa nie jest położona w w Viganij, na cypelku na zakręcie, na przeciwko którego jest jak pisaliście raj surferów?
yapkovitz - 2011-08-01, 08:54

bandrze, dokladnie w tym miejscu, to jest ta knajpka, pyszne jedzenie i nie jest drogo.
kostass - 2011-08-01, 09:00

Yapko .... jeszcze nie zajmuj sie "pierdołami " tylko pisz nastepny odcinek ... lol

[ Dodano: 2011-08-01, 09:00 ]
Wszyscy czekaja

krotom - 2011-08-01, 09:13

9:12 wybiła... czas się wygodnie usadowić, bo zaraz będzie leciał kolejny odcinek wyprawy 8)
kostass - 2011-08-01, 09:16

no nie wiem Yapko chyba zajety jest planowaniem nastepnego wyjazdu
i nie wiadomo czy znajdzie czas zeby cos napisac

jaro - 2011-08-01, 10:27

yapkovitz, Czytam Twój opis wyprawy i zastanawiam się czy zabrać się za napisanie czegoś o naszej wyprawie. Na naszej wyprawie nie wydarzyła się nawet połowa tego, co u Was. Pewnie to, co napiszę będzie tak nudne, że nikt tego nie będzie chciał przeczytać. ;/
Zaker - 2011-08-01, 10:31

jaro - Ty pisz a my, czyli czytacze ocenimy sami ;D
kostass - 2011-08-01, 10:44

U mnie tez nuda była a pare słów skrobnąłem .
yapkovitz - 2011-08-01, 11:08

Dzień dwunasty, wtorek – 5 lipca 2011 r.

Dzisiaj nigdzie nie jedziemy, upał wygania nas z przyczepy kempingowej. Ewelina, Winiar, Jura i ja maszerujemy na zakupy do centrum Viganj, gdzie kupujemy troche wina i parę piw. W południe idziemy na plażę, wszyscy pijemy miejscowe piwo Karlovacko oraz wino, czas płynie powoli, słuchamy muzyki ze sprzętu Tomka i Eweliny. Opaleni i opici piwa wracamy na kemping, gdzie znowu kładziemy się spać, ponieważ wieczorem musimy przed godziną 19.00 być na przystani w Viganj. Około godz. 18.00 następuje pobudka, bierzemy prysznic, myjemy zęby i idziemy na przystań, o 19.00 podpływa stateczek, którym płyniemy na wyspę Korcula. Po ok. 20 minutach dopływamy do miasta Korcula, o godzinie 22.00 mamy powrót do Viganj. Jestem pod bardzo dużym wrażeniem Korculi, osobiście to miasto podobało mi się bardziej niż Wenecja. Spacerujmy wąskimi uliczkami, spotykamy turystów z całego świata, również w marinie cumują jachty z całego świata. Jest pięknie, drogo i bardzo lansersko, uczestniczymy w koncercie miejscowej orkiestry, która na rynku gra różne standardy. Zaczynamy szukać knajpki, w której planujemy zjeść kolację. Zmęczeni zajmujemy miejsca w restauracji, z widokiem na jachty, zjadamy kolejną pyszną kolację. Syci widoków oraz jedzenia spacerujemy po nocnej Korculi, cały czas coś się dzieje. Przed 22.00 meldujemy się na przystani i stateczkiem wracamy do Viganj. Gdy wracaliśmy na kemping, Jura rzuca propozycję żeby jeszcze wstąpić na drinka do knajpki, ja rezygnuję uzupełniania drinkami braków alkoholu w organizmie, ponieważ nie miałem sił. Samotnie wracam na kemping, okazuje się że przeszła mi ochota na spanie, siadam więc przed przyczepą i wlewam w siebie dwa litry piwa z butelki typu pet. Po północy kładę się spać.

jaro - 2011-08-01, 19:24

yapkovitz napisał/a:
maszerujemy na zakupy do centrum Viganj, gdzie kupujemy troche wina i parę piw.

Nic innego tam nie sprzedają. ;D

yapkovitz - 2011-08-01, 20:24

Jaro, sprzedaja jeszcze rakije z gruszek i sliwowice ;D
winiar - 2011-08-01, 22:00

nasz ulubiony sklepik tz warzywniak...to tam najczęsciej robiliśmy zakupy regionalne ;D



Tak wygląda część "starej" Korculi o czym pisał Rafał



A to właśnie wspomniany port



i nasza łodeczka bo w sumie te nasze motongi to ściema była, zeby Was podenerwować...



i piękna wysepka nocą





i by nie było wątpliwości gdzie bylismy


yapkovitz - 2011-08-02, 09:10

Dzień trzynasty, środa – 6 lipca 2011 r.

Budzimy się z mocnym postanowieniem że nie pijemy już więcej alkoholu, a szczególnie dzisiaj ponieważ planujemy jutro rano jechać w kierunku Polski. Powoli, nie spiesząc się popijamy poranną kawę oraz zajadamy się pysznymi kanapkami i małymi chińczykami. Przed południem postanawiamy przypomnieć sobie jak się jeździ na sprzętach i jedziemy ok. 1,5 km do sklepiku, w którym robimy drobne zakupy, w tym alkohol jako prezenty dla rodzin w Polsce. Wracamy na kemping i idziemy na plażę, gdzie spędzamy leniwe popołudnie. Praktycznie cały dzień jesteśmy o suchych pyskach, wieczorem Winiar i Jura podejmują dramatyczną decyzję i jadą do sklepiku po parę piw, którymi delektujemy się przed pójściem spać oraz niespiesznie się pakujemy. W tzw. międzyczasie Jura dzwoni do swojej firmy, okazuje się że ma być w piątek rano na spotkaniu w Pradze. Dyskutujemy jak w czwartek będziemy wracać, proponujemy Jurze wspólną jazdę, ale on chce bardzo wcześnie samotnie wyruszyć w drogę, z Viganj do Liberca ma do przejechania ponad 1400 km, my natomiast mamy w planach przejechać jak najwięcej, nie wiemy ile to będzie kilometrów, ale w czwartek chcemy być już na Słowacji. Ok. 22.00 kładziemy się spać, ale niestety nie możemy zasnąć ponieważ nasi sąsiedzi Czesi całą noc grali w karty, śpiewali i głośno słuchali muzyki.

Dzień czternasty, czwartek – 7 lipca 2011 r.

Próbując zasnąć kolejny raz, słyszę jak wstaje Jura, sprawdzam godzinę na komórce, jest przed czwartą. Wstaję żeby się pożegnać z Jurą, Winiar i Tomek również się budzą, po godzinie czwartej Jura rusza w kierunku Czech, natomiast my zaczynamy zwijać obozowisko. Ok. godziny 5.30 wyruszamy z Viganj, jedziemy przez półwysep Pelješac, wjeżdżamy na teren Bośni i Hercegowiny, którą bardzo szybko opuszczamy i po ok. 3 godzinach jazdy docieramy do autostrady. Lecimy chorwacka autostradą, krajobraz jest księżycowy, żadnych ciekawych widoków, mijamy Zagrzeb, przelatujemy przez Słowenie, gdzie autostrady jest parę kilometrów ale winiety są droższe niż w Austrii. Robimy krótki postój, na zatankowanie sprzętów i wypicie kawy, wjeżdżamy do Austrii i jedziemy w kierunku Grazu. Robimy kolejny postój, mamy już przejechane ok. 900 km, jest godzina 18.00, po krótkiej dyskusji uzgadniamy że za Bratysławą będziemy szukać noclegu, lecimy dalej, kierujemy się na Wiedeń. Mijamy Wiedeń i wjeżdżamy w wielokilometrowy korek, przeciskamy się między puszkami i docieramy do połowy korka, policja nie puszcza nas dalej, okazuje się że przed nami zdarzył się wypadek. Gdy czekamy w korku, dojeżdżają do nas motocyklisci na sprzętach na polskich numerach, rozmawiamy z nimi gdzie planują nocleg, polecają nam miejscowość Senec położoną na trasie Bratysława – Żilina. Po ok. 10 minutach policja pozwala nam jechać dalej, jedziemy między puszkami, po paru minutach wyjeżdżamy z korka i lecimy dalej. Motocykle dzielnie dają radę, lecimy ponad 140 km/h, po godzinie 20.00 przejeżdżamy przez Bratysławę i docieramy do miejscowości Senec, gdzie na kempingu wynajmujemy z Tomkiem, Eweliną i Winiarem domek, tego dnia zrobiliśmy ponad 1100 km. Po 21.00 idziemy do jednej z licznych knajpek, które działają na terenie kempingu, jemy pizze, które niestety nie są tak dobre jak we Włoszech i na Chorwacji oraz pijemy słowackie piwa. Zgodnie ze świecką tradycją kładę się pierwszy spać.

winiar - 2011-08-02, 09:27

nie napisałeś, ze nauczeni tym jak czesi grają w karty, słysząc za oknem jakieś głosy nabuzowani, żeby nie napisać wkurwieni idziemy ich przegonić. Po moim grzecznym - wypier... grupka młodych czechów opuszcza ławeczkę pod naszym oknem i udaje się dalej. Z Tomkiem stojąc na straży spokoju kończymy piwko i udajemy się również na wypoczynek.
krotom - 2011-08-02, 09:28

yapkovitz napisał/a:
[...]tego dnia zrobiliśmy ponad 1100 km. [...]
:shock:

Jestem troche zawiedziony brakiem kontynuacji wątku pomiaru temperatury Jury ;p

yapkovitz - 2011-08-02, 09:29

Piotrek, nie napisalem o tym, poniewaz ja juz spalem, gdy wy dzielnie walczyliscie z bracmi Slowianami lol

krotom, przepraszam :oops:

winiar - 2011-08-02, 09:34

Rafał bo wiesz jak jest: " ...jak masz konia i dzidę, to zapierdalaj" a porządek musi byc... niech inni wystrzegają się czechów grających w karty. Jura już dobrze się miewał więc sprawdzanie temperatury zamienił wkońcu na przeliczanie spalanie swojego moto.
gshort - 2011-08-02, 09:42

yapkovitz napisał/a:
tego dnia zrobiliśmy ponad 1100 km. .


i nikt nic nie zgubił??????

czuje się zawiedziony :pokooj:

kostass - 2011-08-02, 09:47

jednym słowem Jura to "scisły" umysl bez cyferek ani rusz .... i niewazne czy to temperatura , spalanie czy poziom alkocholu . Mam pomysl dla Jury ...alkomat . Bedzie czasciej uzywany niz termometr i kalkulator razem wziete . lol
yapkovitz - 2011-08-02, 09:52

Jura ma byc na spotkaniu na Dolnym Slasku, wowczas mozna obdarowac go roznymi gadzetami ;D
winiar - 2011-08-02, 23:11

Jura napisz jaki chcesz prezent bo jak Ci wymyślą to na motorku nie zapakujesz lol
yapkovitz - 2011-08-03, 10:56

Dzień piętnasty, piątek – 8 lipca 2011 r.

Pobudka o godzinie 7.00, poranna kawa, Tomek odczytuje smsa od Jury, który w czwartek przed godziną 24.00 dotarł do Liberca. Około godziny 9.00 jesteśmy gotowi do drogi, z kempingu kierujemy się do marketu spożywczego na drobne zakupy. Kupuję wodę mineralną na drogę i parę litrów słowackiego piwa jako pamiątkę z podróży. Wyjeżdżamy z Senec i wpadamy na autostradę, lecimy w kierunku Żiliny. Ok. 20 km przed Żiliną musze zjechać z autostrady żeby zatankować Ślicznotkę, reszta ekipa leci dalej. Spotykamy się na stacji benzynowej w Żilinie i dalej lecimy razem w kierunku Czeskiego Cieszyna, jedziemy zgodnie z przepisami zatłoczoną drogą. Przekraczamy granicę czesko-polską i wjeżdżamy w korek, powoli ale skutecznie omijamy puszki, widzimy jak na wschód od Bielska niebo jest czarne. Około godziny 13.00 docieramy na stację benzynową w Tychach, gdzie wypijamy ostatnią wspólną kawę, robimy ostatnie wspólne fotki i się żegnamy. Przed 14.00 opuszczamy stację benzynową, lecimy jeszcze kawałek razem, Winiar, Tomek i Eweliną jadą w kierunku na Piotrków Trybunalski a ja się kieruję A4 na Kraków. Jadę niecała godzinę A4, kosztuje mnie to 22 zł, za Krakowem zjeżdżam z autostrady i lecę w kierunku Tarnowa. Niestety od zjazdy z A4 do Tarnowa jadę w korku, tzn. puszki wloką się w korku a ja śmigam poboczem. Cały czas widzę na horyzoncie burze, ale szczęśliwie nie doganiam żadnej burzy. Zostawiam za sobą Tarnów, na trasie jest zdecydowanie luźniej, około godziny 18.00 dojeżdżam do mokrego Rzeszowa, gdzie robię dłuższy postój. Od 9 godzin jestem w drodze, drogi są mokre, nie chce popełnić żadnego błędu w trakcie jazdy. Po ok. półgodzinnym odpoczynku ruszam w dalszą drogę, w okolicach godziny 19.00 docieram do Przeworska, gdzie mieszka moja teściowa, a mój młody jest na wakacjach. Po godzinie 20.00 otrzymuję smsa od Winiara że w deszczu dotarł do Warszawy, a Tomek z Eweliną wciąż jadą do Białegostoku.

Dzień szesnasty, sobota – 9 lipca 2011 r.

Jestem w Przeworsku, uczestniczę w urodzinach mojego młodego. Czytam smsa od Tomka, ktory w ulewie, w piatek przed 24.00 dotarł do Białegostoku

Dzień siedemnasty, niedziela – 10 lipca 2011 r.

Rano, ok. godziny 9.00 wyruszam z Przeworska przez Rzeszów do Mielca, gdzie odwiedzam moich rodziców. W południe wyjeżdżam z Mielca i przez Nagnajów, Radom, Górę Kalwarię jadę do Ząbek. W Wawrze, parę kilometrów od domu, dopada mnie pierwsza ulewa od początku wyprawy, jest oberwanie chmury, Traktem Lubelski płynie rzeka. Cały mokry, łącznie z bielizną i wodą w butach, ok. godziny 18.00 zatrzymuje się przed domem.

gshort - 2011-08-03, 12:31

no a teraz oczekujemy linka do Picassy ;)
PSZEMAS - 2011-08-03, 13:28

yapkovitz, świetnie się to czytało :brawo:
Zastanów się czy nie można z tej wyprawy nakręcić jakiegoś serialu lol

dziadek - 2011-08-03, 14:51

yapkovitz napisał/a:
Cały mokry, łącznie z bielizną i wodą w butach, ok. godziny 18.00 zatrzymuje się przed domem.


yapkovitz, to chyba znaczy, że jutro nie będzie następnego odcinka :ryczy:

yapkovitz - 2011-08-03, 16:31

PRZEMAS ;D serialu komediowego oczywiscie lol

dziadek bardzo mi przykro, ze tak szybko wrocilismy do Polski :(

dragini - 2011-08-04, 07:42

Yapko wróciliście tak szybko - trudno jakoś Ci wybaczymy. Pamiętaj, że zawsze możecie ruszyć na następna wyprawę - sugeruję im szybciej tym lepiej - oczywiście dla nas czytających
yapkovitz - 2011-08-04, 08:28

dragini, w nastepnym tygodniu ruszam do Wilna ;D
winiar - 2011-08-04, 08:30

dragini, jak tylko zostaniesz naszym sponsorem to ja mogę wyjeżdzać nawet dziś i to w wybranym przez Ciebie kierunku ;D Jak dobrze poznałem chłopaków i Ewelinę to śmiało mogę to deklarować również za Nich.
yapkovitz - 2011-08-04, 13:06

winiar :brawo:
krotom - 2011-08-04, 13:16

ja bym się z Wami może i przejechał ale mam obawy co do tego spania na golasa pod jednym śpiworem :meksyk: i to za żadne piniendze :pokooj:
Zaker - 2011-08-04, 13:48

krotom ... Ty przecież jesteś ornitolog ... ptaki sobie pooglądasz ... :hahaha:

[ Komentarz dodany przez: krotom: 2011-08-04, 14:05 ]
lol

Jurij Intruder - 2011-08-04, 14:55

winiar napisał/a:
dragini, jak tylko zostaniesz naszym sponsorem

Ja pas, poniewaz jak tylko kobieta stanie sponsorem, to facet automatickie stanie sie alfonsem.(chyba w polskiem jazyku je takie brzydkie sluwko)

kostass - 2011-08-04, 14:57

jakie brzydkie ..... Jurij to imie meskie . Cos chyba nie te ksiazki czytałeś lol .
Jak kobieta sponsoruje to mozesz co najwyzej byc jej utrzymankiem ..... ;D

Jurij Intruder - 2011-08-04, 15:02

krotom napisał/a:
ja bym się z Wami może i przejechał ale mam obawy co do tego spania na golasa pod jednym śpiworem :meksyk: i to za żadne piniendze :pokooj:


Yapko ma duze skuszenostie s tym spaniem, muwie ze to nie boli, trzeba tylko wiecej *pomazanki* :hahaha: :hahaha: :hahaha: :hahaha: :hahaha: :hahaha:

[ Dodano: 2011-08-04, 15:08 ]
kostass napisał/a:
jakie brzydkie ..... Jurij to imie meskie . Cos chyba nie te ksiazki czytałeś lol .
Jak kobieta sponsoruje to mozesz co najwyzej byc jej utrzymankiem ..... ;D


Przepraszam u nas alfons wlasnie znaczy utrzymaniec

winiar - 2011-08-04, 15:24

krotom, jak coś to Rafał tak przedtawi zdjęcia jak to zrobił i po sprawie. Parę kwadracików wszystko załatwi.... lol a co do sponsoringu to Wy jak zawsze. Ja myślałem tylko o kasie na paliwo i na jakieś drinki co by było jasne !
yapkovitz - 2011-08-04, 15:48

Jura, ja tobie zycie uratowalem a ty o mnie tutaj takie rzeczy wypisujesz "Yapko ma duze skuszenostie s tym spaniem" :evil: Dziwne jest to co piszesz "muwie ze to nie boli, trzeba tylko wiecej *pomazanki* " poniewaz czesto sam mowiles ze dupa boli :poddajesie: :hahaha:
tomek - 2011-08-08, 16:03

Wrocilem.To gdzie jedziemy,bo w pospiechu czytam posty
winiar - 2011-08-08, 16:09

tomek, nikt nie chce kasy wykładać na sponsorowanie paliwa i paliwa ;)
tomek - 2011-08-08, 16:21

winiar, a ile trzeba i gdzie jedziemy
winiar - 2011-08-08, 17:22

tomek, jak dla mnie kiedunek dowolny tak aby nie padało i ciepło było.
kostass - 2011-08-10, 11:08

Jurij Intruder napisał/a:
Przepraszam u nas alfons wlasnie znaczy utrzymaniec


Róznice jezykowe i wszelkie watpliwosci omówimy w Sokolcu

winiar - 2011-12-07, 23:12

co jakiś czas wracam wspomnieniami i czytam sobie jak to było... Kończymy rok więc może przy okazji konkurs na najlepszy opis wyprawy i wyprawę? Zakładamy oddzielny temat z ankietą? Pozdrowienia dla całej mojej ekipy!!!
tomek - 2011-12-07, 23:39

winiar, po co ankieta.Wiesz kto wygrał.MYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY
winiar - 2011-12-08, 00:49

mam nadzieje, ze MY i znow odpłyniemy w morze... yapko nie wklejaj zdjęc i filmów...

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group