YAMAHA Drag Star FORUM
FAQFAQ  Mapa GoogleMapa Google  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Gibraltar, Granada, Grossglockner - 2011
Autor Wiadomość
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2011-07-07, 13:29   Gibraltar, Granada, Grossglockner - 2011

Gibraltar, Granada, Grossglockner czyli wielka, większa i największa.
Kolejny motocyklowy sezon, w którym realizuję podróżnicze plany. Miała być wyprawa dookoła Włoch, ale uległem sugestiom kolegi Jacka i przekładam Włochy na ,,później”. Tym razem wyruszamy do Hiszpanii, a jeśli Hiszpania to czemu nie Portugalia, może Maroko... Ograniczeniem jest jednak czas, bo Jacek dysponuje tylko 2 tygodniami urlopu. Ustalam, że docelowy punkt to Gibraltar, Jacek proponuje Granadę z Alhambrą, a jeśli zmieścimy się w czasie to również Alpy. Wstępnie ustalamy: czas – 14 dni, prędkość – ok. 120/godz., tam – szybko, powrót - wolno. Trasa Niemcy-Francja- Hiszpania – Francja –Szwajcaria – Lichtenstein - Austria - Słowacja. Nasze sprzęty to Jacka - Harley Dyna Gilde Castom 1600 i mój - Drag Star 1100. Zakładamy, że skoro w Polsce czerwiec bywa upalny, to tym bardziej w Hiszpanii, więc ubiory mamy ,,wiatrem podszyte”. Zdążymy przed wakacyjno – turystyczną nawałnicą. Tuż przed wyjazdem Jarek podsuwa mi Dziennik podróży Madera 2011 - Passa. Bardzo konkretne uwagi, do których postaram się odnieść już po powrocie.

02.06. godz. 8.30 Jacek dojeżdża z Lublina do Puław i stąd ruszamy. Tniemy na Radom, Tomaszów Mazowiecki, trasą szybkiego ruchu na Katowice, autostradą na Wrocław i dalej do Zgorzelca. Przelatujemy w tym dniu 910 km, ja o 50 mniej (odliczam trasę dojazdu Jacka do Puław). Jest ciepło choć wietrznie, miejscami nawet bardzo. Poza tym pogoda idealna do jazdy.
Planujemy, że nocujemy w Niemczech, ale obiadokolację jemy jeszcze u nas. W restauracji Dworek przed Legnicą zamawiam konia z kopytami. Niestety nie podają… I tak zjadłem, co mieli.
Ostatnie tankowanie miało być tuż przed naszą granicą. Dolatujemy do granicy, a tu ani śladu stacji paliw. Decydujemy nie wracać do Zgorzelca i tankować w Niemczech, tyle, że nie tak szybko… przy autostradzie również nie ma stacji. Na oparach zjeżdżam z autostrady do miasta i, po poszukiwaniach, tankujemy po korek. Przy jeździe ok. 120 - 140/godz. pod wiatr moja pije do przesady. Pass miał rację, tankować nawet przed rezerwą. Nocujemy za Dreznem, w hotelu Etap, koszt 28 euro. Warunki bardzo przyzwoite.
03.06. godz.8.20 Ruszamy. Jazda w Niemczech to sama przyjemność, chociaż z czasem staje się monotonna. Plan na ten dzień – Francja. Przejeżdżamy 910 km i jest on zrealizowany. Jadę jako drugi, a że pierwszy jedzie 120, to przy intensywnym ruchu na autostradzie chwilami jazda przechodzi w pogoń.
Zatrzymujemy się w hotelu tej samej sieci, tyle, że płacimy 20 euro więcej za znacznie skromniejsze warunki niż w Niemczech. W hotelu spotykamy kilku Finów na moto (BMW), którzy jadą do Lyonu obejrzeć wyścigi motocyklowe. Boleję, że nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy, bo Francja to nareszcie piękne krajobrazy.

04.06. Ruszamy jak poprzedniego dnia, tym razem z zamiarem dotarcia do Hiszpanii. Na autostradach inne oznakowanie niż na naszych mapach, do tego GPS prowadzi nas nie tam, gdzie chcemy. W Lyonie uparł się, że pokieruje nas do Paryża, więc zawracamy, chwilowo rezygnujemy z jego usług i jedziemy według drogowskazów. Kierujemy się na Marsylię, a później odbijamy na Barcelonę. Przed nami pojawia się front atmosferyczny. Niebo zaciągnięte ciemnymi chmurami, zatrzymujemy się na napotkanym parkingu tuż przed ulewą. Dalej ruszamy, po ok.30 minutach, gdy jeszcze pada.
Im dalej na południe Francji, tym bardziej czuć hiszpańskie klimaty. Zaczynają się jasne pastelowe zabudowania, tarasy na dachach, no i oczywiście winnice. Nadal nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy.
O 21.30 wita nas płacząca ze szczęścia Gerona. Znajdujemy Hotel Sidorne i przed nim spotykamy „naszych” na wycieczce. „Naszych”, bo z Lublina, nieco zdziwionych, że ich kilkugodzinny lot stanowił trzydniowy dystans dla nas. Cóż.. może być i tak.

05.06. Niedziela. Rano przy hotelu napotykamy Francuzów z Nicei, którzy na motorowerach, o pojemności 50cm, z lat 60-tych (jak na zdjęciu), wybrali się do Barcelony. Podziwiałem ich, kiedy rano pieścili i namaszczali olejem swoje wehikuły.
Ruszamy na Barcelonę, oczywiście autostradą. Ruch nieduży, ale za to co chwilę przelatują ,,przecinaki”, i to na ,,masową skalę”. Przy bramkach zbierali się w większe grupy i pomykali dalej. Okazało się, że pędzili na zlot pod Barceloną. Byłem lekko zdziwiony, gdy zobaczyłem na tych motorach również „chłopaków” sporo ode mnie starszych.
Barcelona, mimo że widziana tylko w czasie przejazdu - p r z e p i ę k n a.
Myślę, że to jedno z najpiękniejszych miast w Europie (a może i świecie). Położona na górskich zboczach w bezpośrednim sąsiedztwie morza. Nie będę pisał, zdjęć też nie pokażę, to trzeba zobaczyć samemu, a jeszcze lepiej z osobą najbliższą. Pierwszy raz w życiu widziałem cmentarz na pionowym zboczu skalistej góry. Niespotykana architektura… a co się będę rozwodził, jeszcze raz – to trzeba zobaczyć i już! Dalej widać, że żniwa na całego, zboże skoszone w północnej części kraju, bo dalej pola uprawne zmieniają się w malownicze sady cytrynowe, pomarańczowe, czy palmowe. To, co zachwyca to azalie kwitnące wzdłuż każdej (dosłownie każdej!) przejeżdżanej drogi. Niesamowity widok oraz wspaniałe zapachy! Te, jak dla nas, ogrodowe krzewy rosną przy drogach tak, jak u nas chwasty. Kto o nie dba? Podczas przejazdu przez całą Hiszpanię tylko na jednym krótkim odcinku autostrady widzieliśmy roboty porządkowe. Cóż… u nas na odwrót, zamiast autostrad nieustający remont… Dlaczego?
Dolatujemy tego dnia do miasta Murcja, gdzie zatrzymujemy się w Hotelu de la Paz. Jest całkiem przyzwoicie. Tego wieczoru smakujemy hiszpańskiej kuchni, tj. owoców morza i wina. Obsługa bardzo sympatyczna, jak w Albanii ubiegłego roku. W sali restauracyjnej tylko my. Z tego wszystkiego zrobiło się trochę późno.

06.06. Ruszamy z przekonaniem, że przed nami tylko Gibraltar, ale zachwycamy się także tym, co po drodze. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, więc co chwila widać morze, a przez cały czas góry. Jadę i nabieram coraz większego szacunku dla Hiszpanii… Nie tylko z powodu krajobrazów, przyrody, cytrusowych sadów, palm, czy niespotykanej architektury, podziwiam ich za infrastrukturę, piękne autostrady, tunele, wiadukty łączące wielkie zbocza gór. Zastanawiam się, kiedy i jak to zrobili. U nas trudno zbudować zwykłą, a dobrą drogę… nasi rządzący szczycą się zbudowaniem boiska dla dzieci. Polecam naszym decydentom, aby wybrali się popatrzeć, jak buduje się autostrady w Turcji, Serbii, Chorwacji, czy nawet w Albanii, bo w krajach, tzw. rozwiniętych one już są. Z samolotu z pewnością tego nie widać. Mam wrażenie, patrząc na opłaty za przejazd motocykli na naszych autostradach, że oni chyba nie wiedzą, ile motocykl ma kół.
Hiszpania szokuje też rolnictwem. Pierwszy raz widziałem, aby w skalistych górach, gdzie nie ma prawie naturalnej roślinności, rosły hektary ogrodów pod osłonami. Jadąc na południe widać, jak zmienia się kolor górskich skał. Od północy skały mają kolor ciemnej miedzi, a im dalej, tym stają się jaśniejsze, zmieniając barwy w różne odcienie brązu, pomarańczy, żółci, aż po biel. Góry nie są porośnięte lasami, a niezwykłości nadają im przepiękne budynki mieszkalne, pokryte jasno-ceglaną dachówką, pomalowane pastelowymi kolorami. Postawione na szczytach, czy zboczach, na górskim pustkowiu, zadziwiają, że można tam coś zbudować, a tym bardziej mieszkać i żyć. Jakże niesamowite czuje się klimaty (Sancho Pansa), przejeżdżając obok spalonych słońcem dawno opuszczonych zabudowań.
Jedziemy w piękny, słoneczny dzień. Mimo, że słońce przypieka, powietrze jest rześkie, nawet chłodne. Jak do tej pory ani razu się nie spociłem.
Na autostradzie spotykamy patrol żandarmerii oczekującej przy wylocie z odcinka autostrady na tych, którzy naruszyli dozwoloną prędkość i zostali namierzeni przez rozstawione radary. Ostrzeżenie o radarach pojawia się z wyprzedzeniem i to dwukrotnie. Nie spotkałem się z zasadzkami na kierowców, jak u nas, czy na Słowacji. Tam jest to zabronione. Policjanci są bardzo sympatyczni i chętnie przyjmują zaproszenie do wspólnego zdjęcia. Jeden z nich chwali się, że również jeździ na motorze.
O 15.30 dobijamy do miasteczka Linea de la Concepcion, które graniczy bezpośrednio z Gibraltarem. Po przejechaniu przez wąskie, ruchliwe ulice docieramy do celu podróży. Wjeżdżamy z całą procedurą graniczną, należy okazać paszport po stronie hiszpańskiej i po raz drugi po stronie angielskiej. Zaskakuje nas niesamowity ruch na ulicach. Masa samochodów stojących w korkach i jeszcze więcej przepychających się skuterów oraz pieszych. Policjanci kierujący ruchem na rondzie to chyba złudzenie, bo i tak każdy jedzie po swojemu. Pierwsze, co rzuca się w oczy to oczywiście dominująca nad całą kolonią wielka Skała Gibraltaru, tym bardziej, że u jej podnóża rozciąga się lotnisko(dobrze nam znane z historii), przez którego pas startowy przebiega główna ulica. Zatrzymujemy się w przyzwoitym hotelu po hiszpańskiej stronie i po szybkiej toalecie idziemy w … Gibraltar. Jest uroczo. W portowym pubie smakujemy irlandzkiego cidera.

07.06. Z samego rana zamierzamy zdobyć gibraltarską górę. Idziemy na łatwiznę - postanawiamy wjechać kolejką. Dojeżdżamy do stacji autobusami linii 3 i 5. Większość autobusów jest bezpłatna, chociaż są też linie płatne. Za 4 euro można pojechać taxi, ale trudno znaleźć wolną, a na postoju duże kolejki. Nie będę opisywał tego, co widzieliśmy, bo pokażą to częściowo fotografie. Warto tam pojechać, miejsce wyjątkowe, widoki przepiękne. Afryka na wyciągnięcie ręki, przy dobrej pogodzie widoczna z gibraltarskiej skały. Zbyt późno zorientowałem się, że w ciągu godziny można dopłynąć do Maroka promem, który pływa kilka razy dziennie. Bilet kosztuje 30 euro od osoby(nie wiem, ile za moto). Była wyjątkowa okazja wjechania do Afryki motorem. No, ale wszystko jeszcze przed nami…
Niestety w południe musieliśmy wrócić do hotelu, by zwolnić pokój. Bagaże zostawiliśmy przy recepcji i do około 15.00 ,,gibraltarzyliśmy”. Na Gibraltarze, w ciągu dwóch dni, spotkaliśmy tylko cztery rodziny naszych rodaków, było natomiast mnóstwo turystów z całego świata.
Około 16.00 ładujemy się na nasze maszyny i jedziemy do Granady. Po drodze łapiemy deszcz, Granada wita nas bardzo mokro. Podjeżdżamy pod hotel Etap i pojawia się słońce. Kolację jemy w hiszpańskim klimacie stylowej gospody.

08.06. Przejazd do Alhambry, najczęściej zwiedzanego zabytku Hiszpanii. Zachwycający kompleks pałacowy, uznawany za najpiękniejszy przykład sztuki mauretańskiej w Europie.. Miejsce wyjątkowe, upodobnione do niebiańskiego raju, gdzie można znaleźć orzeźwiający chłód wśród przepięknej zieleni ogrodów, pięknych fontann, budowli pałacowych z fortyfikacjami, gdzie wszystko otoczone jest pomarańczowymi drzewami, uginającymi się pod wielkimi owocami. To wszystko wzniesione na malowniczym wzgórzu, u którego podnóża rozpościera się panorama Grenady. W tym raju jesteśmy do13.00.
Tego samego dnia trasą równoległą do autostrady E-15 (ich A-7) jedziemy z powrotem. Droga cztero - pasmowa, prawie niczym nie ustępuje autostradzie. Nie ma tylko ogrodzenia. Jazda fantastyczna, widoki niesamowite. Im dalej na północ, tym łagodniejsze góry. Przed Alicante czteropasmowa droga przechodzi w dwupasmową. Prędkość jazdy spada, szczególnie, gdy przejeżdżamy przez miejscowości, ale za to widzimy Hiszpanię z ,,bliska”. Przejeżdżamy przez małe miejscowości, przepiękne malownicze górskie drogi o niezwykłych serpentynach. Około 21.00 zatrzymujemy się na nocleg w hostelu, w m. Favara k. Valencji. Cena 30 euro za pokój - dość wygórowana jak na hostel, chociaż warunki całkiem przyzwoite.

09.06. Po śniadaniu uderzamy na Barcelonę. Zatrzymujemy się co 100 km, a co 200 tankujemy. Na jednym z postojów spotykamy trójkę młodych Polaków wracających do kraju z samego południa Hiszpanii po półrocznym pobycie przy zbiorze truskawek. Są zadowoleni, bo za zarobione pieniądze mogą godnie przeżyć drugie pół roku w Polsce i jeszcze zaoszczędzić. W lutym planują wyjechać na kolejny zbiór. Właśnie oni uświadamiają nam, że trzeba uważać na autostradach na Cyganów, którzy podszywając się pod policję ,,obrabiają” namierzone ofiary, szczególnie obcokrajowców.
Im bliżej Barcelony tym większy ruch na autostradzie, jazda staje się agresywna. Jadąc jako drugi staram się jechać na ,,krótko”, trzymając się lewej strony naszego pasa. Warunek, że pierwszy trzyma się prawej strony. Inaczej wciskają się między nas pojazdy usiłujące jechać jeszcze szybciej.
Jazda staje się męcząca. Jedziemy pod silny wiatr i pod słońce. Jakie szczęście, że mam super okulary przeciwsłoneczne. Dzięki Ci Oleś. Bez nich nie wiem, czy mógłbym jechać. Słońce oślepiające, opuszczenie blendy możliwe tylko na okulary. Sama blenda poraża wzrok, poprzez rozproszenie światła i słabe jego tłumienie.
Około 19.00, już we Francji, szukamy noclegu. W pierwszym napotkanym hotelu, zaraz za granicą chyba pogłupieli - za osobę 80 euro, bez śniadania! 30km dalej zjechaliśmy ok. 1km z autostrady. 20km przed Nimes w ładnym wiejskim hotelu dostaliśmy pokój dwuosobowy za 52 euro ze śniadaniem.

10.06. Obieramy kierunek na Szwajcarię i dalej do Austrii. Jedziemy na Genewę. Droga trochę gorsza od autostrady, ale jedzie się super. Widoki zadziwiające, nadal nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. Dojeżdżamy do Genewy i GPS głupieje, musimy zawracać na autostradzie, co przypłacamy trzydziestoma minutami. Lepiej jechać według tablic rozjazdowych, do wcześniej obranych miejscowości. Wjeżdżając do Szwajcarii chcemy kupić winiety, pytamy w punkcie wymiany walut, mówią, że można to zrobić na granicy. Okazuje się, że mają to tak zorganizowane, że nikt nie wjedzie bez jej wykupienia. Za winiety kasuje nas gościu, perfidnie najpierw sprawdzając tablice rejestracyjne. Oszukuje Jacka, a potem usiłuje i mnie. Bezczelnie domaga się czterdziestu euro, a gdy mu je daję, chowa dwadzieścia, usiłując mi wmówi, że dostał tylko dwadzieścia. Po mojej nerwowej reakcji szybko wydaje cztery franki reszty. Jestem zszokowany! Miałem naiwne przekonanie, że w Szwajcarii po prostu musi być uczciwie. Okazuje się, że bogactwo z uczciwością nie zawsze idą w parze.
Szwajcaria jest piękna, czysta, dobrze zorganizowana, niby podobna do Austrii, a jednak inna.. Dziwne, że nie widać kostki chodnikowej, ogrodzeń. Uderza soczysta zieleń, wyjątkowo zadbane posiadłości. Bauerskie posiadłości, jak za czasów cesarza. Część budynku mieszkalnego łączy się z oborą oraz pomieszczeniami gospodarczymi na sprzęt rolniczy i zbiory. Pola pięknie uprawione, z rozmysłem zasadzone i obsiane. Zjechaliśmy z autostrady i przejechaliśmy kawał drogi podrzędnymi drogami, ciągnącymi się pomiędzy małymi miejscowościami i malowniczo położonymi wsiami. Urok niespotykany. Drogi górskie ciągną się długimi, ostrymi serpentynami. Powietrze pachnące, bardzo rześkie. Pogoda doświadcza nas raz słońcem, raz przelotnym deszczem, co jednak nie umniejsza przyjemności jazdy przez ten kraj. Dobrze pod wieczór niebo zaciągają chmury i zaczyna padać. Przejeżdżamy akurat przez miejscowość Werthenstein, przy drodze napotykamy Gasthaus i tu zatrzymujemy się na noc. Warunki w pokojach bardzo skromne, chociaż niczego nie brakuje. Przed pokojami wystawione jakby tace, chyba na buty (no bo po co ?). Na dole restauracja urządzona od 50 lat wstecz, a może i 200-tu... Biorą nas za Skandynawów, wyprowadzamy ich z błędu, a mimo to atmosfera i obsługa pozostają na równie wysokim poziomie. Zamawiamy coś tamtejszego, zaczynając od piwa. Co do zasadniczego dania zdajemy się całkowicie na właścicielkę. Uśmiecha się tajemniczo i za dobrą chwilę przynoszą nam świeżutki, pachnący sznycel - jakiś tam, oczywiście do tego surówkę, frytki. Życzy smacznego i prosi, by po zjedzeniu powiedzieć czy nam smakowało. Frytki, surówka – super, mięsko jakieś inne, podobne trochę do sarniny, ale mniej delikatne, prawie krwiste (dla mnie za mało dosmażone, ale „specjał zakładu”, więc zjem i takie), polane sosem o ciekawym smaku (do dzisiaj zastanawiam się, czym był doprawiony). W połowie dania Jacek pyta mnie, czy zgadnę co jemy. Jeszcze nie dopuszczam do siebie tej myśli, ale w tym momencie już wiem, co jem… Mówię, że trochę przypomina sarninę... Oczywiście zaprzecza, więc mówię, że to chyba nie to, co żartem zamawiałem w Dworku, na wysokości Legnicy, tylko bez kopyt. Jednak potwierdza. Od tego momentu, zacząłem trochę wolniej przeżuwać. Cóż… sam bym tego nie zamówił. Mimo wszystko zjadłem dzielnie do końca. Chyba dla poprawy trawienia restauratorka pocieszyła mnie, że to była wyjątkowa wołowina z rasy australijskich krów, które tutaj hodują. I to była właśnie bajka na szwajcarską dobranoc.

11.06. Przed nami Austria. Ze Szwajcarią rozstajemy się w deszczu. Pada od samego rana, najpierw kropi, potem leje. Na drodze duży ruch, bardzo słaba widoczność, tym samym spada prędkość. Wjeżdżamy do Austrii, gdzie przy najbliższej okazji kupujemy winiety i tankujemy paliwo tańsze niż w Szwajcarii. Jesteśmy w Tyrolu, co ubiorem potwierdzają napotkani mężczyźni, ich skórzane, krótkie spodnie z szelkami mówią same za siebie. Na drogach bardzo dużo motocyklistów, przeważnie w grupach. Najwięcej chyba Niemców, trochę miejscowych, ale spotykamy również Szwajcarów, Włochów, Francuzów, Węgrów. Góry robią wrażenie. Kierujemy się do ostatniego celu naszej podróży, czyli Grossglockner. Dojeżdżamy do miejscowości Bruck a. d. Grossglockner, jako bazy wypadowej , gdzie zatrzymujemy się na zasłużony odpoczynek. Hotel prowadzony pokoleniowo, ceny, nie tylko, jak na ten kraj, bardzo przystępne. Pokój jednoosobowy 30 euro. Warunki super. Kolacja tym razem kuchni austriackiej, smacznie, ale bez specjalnego zaskoczenia. Jacek eksperymentuje po raz kolejny z kiełbasą, tym razem udanie. Śpimy zasłużonym snem, trochę przemarzliśmy w czasie jazdy. Usiłuję wysuszyć rękawice, niestety bez skutku. Motocykle parkują w tym czasie w hotelowym garażu.

12.06. Rano pogoda nietęga, siąpi lekko, niebo zachmurzone tak, że nie widać szczytów. Alpy niesamowite, wielkie, porośnięte soczystą roślinnością, przeważają drzewa iglaste. Wszędzie, porządek, bardzo, bardzo czysto i schludnie. Jedziemy zdobywać szczyt, przed nami ponad 45 km jazdy w wysokich górach. Droga stroma i kręta, na dodatek mokra i miejscami śliska. Serpentyny wiją się w nieskończoność. Wdrapujemy się coraz wyżej, przy czym wysokość ponad 1500, czy 1700 metrów to nic szczególnego. Jedziemy w chmurach (z początku brałem je za mgłę). Widoki obłędne. Szkoda, że nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. Nie da się stawać co chwilę, bo co spojrzenie, to zachwyt. Dzisiaj trudno to opisać - trzeba widzieć samemu. Im wyżej, tym częściej przez chmury przebija słońce, dające złudną nadzieję, że chmury odsłonią jeszcze bardziej niesamowite widoki. Mijamy zbocza pokryte śniegiem. Zatrzymujemy się na punktach widokowych, by upamiętnić to, co widzimy, ale to jedynie namiastka całej trasy. Na drodze dużo motocyklistów, ostatecznie to miejsce ,,kultowe”, wyzwanie i satysfakcja. Na ostatniej platformie, na wysokości 2369 m n.p.m. warunki są wyjątkowe, jest parking tylko dla motocykli, restauracja, punkty widokowe, sala multimedialna z non stop wyświetlaną prezentacją tego, co dookoła oraz całego parku narodowego. Oczywiście robimy sesję zdjęciową z lodowcem w roli głównej. Miała być tylko kawa, ale na widok kulinarnych możliwości, poszerzamy zamówienie, ja - o naleśniki (chodziły za mną cały czas), a Jacek o… - oczywiście, o kiełbasę. Muszę przyznać, że ma do niej dużą słabość. No, a zjazd to już tylko przyjemność, tym bardziej, że wyjrzało słońce. Coś niesamowitego.
Po tych emocjach, już na ,,ziemi”, pada tylko jedno hasło – powrót. Kierujemy się na Salzburg, dalej na Bratysławę. Mimo późnej pory robimy tego dnia jeszcze 490 km, zatrzymując się na nocleg 20 km za Wiedniem.

13.06. Do Bratysławy około 70 km. Do domu kilometrów nawet nie liczymy. Przyjmujemy, że jedziemy do końca, bez względu na czas. Wyraźna zmiana warunków drogowych nie pozostawia wątpliwości, że już jesteśmy na Słowacji. Plusem są tańsze paliwo, picie i jedzenie. To, co daje się zauważyć pierwsze in minus, to „sikane” postoje podróżujących. Mimo, że opłaty za korzystanie z toalet były, np. w porównaniu z Niemcami, symboliczne (20 centów), to korzystano z przydrożnego ,,łona natury”. Poruszam ten niezbyt przyjemny temat tylko dlatego, że i u nas jest podobnie. Kierujemy się na Presov, ponieważ chcemy wjechać do Polski na wysokości Barwinka. Około 20 km przed granicą zaczyna nas ścigać patrol słowackiej policji drogowej. Okazało się, że Jacek przekroczył prędkość na terenie zabudowanym. Jechał 68 km/godz., co zostało uwiecznione na kamerze radaru. Nie ma przeproś, kosztuje go to, według cennika, 50 euro i nie pomaga fakt, że przejechaliśmy prawie 8 tys. km i że w sumie porządne z nas chłopaki, że ucieszy nas pouczenie, a zasmuci upomnienie, i tak dalej, i tak dalej. A oni nic, tylko się uparli, że nie mogą, że muszą te 50 euro, bo będą mieli kłopoty. Stwierdzili, że nawet uszkodzenie sprzętu nie pomoże(do tego byli namawiani), bo nagranie i tak pozostanie. I tym sposobem zostaliśmy oczyszczeni z ostatnich monet zachodniej waluty. Wręczanie mandatu uwieczniliśmy na zdjęciu, trochę na przekór policjantom, którzy nie mieli na to ochoty. Po tym incydencie, już bez żadnych przygód o 17.45 dotarliśmy do granicy. Około 23.00 byłem w domu. Stan licznika wskazał, że przejechałem 7934 km. Licznik na motocyklu kolegi wskazał, że przejechał 8010 km. Czas podróżowania 12 dni.
Było super. Jacek, dzięki.

Spostrzeżenia i porady:
- w Hiszpanii opłaty za autostrady wnosi się tylko gotówką. Na bramkach nie można posłużyć się kartami elektronicznymi;
- jeden raz w Hiszpanii odmówiono mi przyjęcia zapłaty za paliwo kartą elektroniczną (zakładam, że osoba obsługująca nie miała w tym momencie humoru, ponieważ kolega przy drugi stanowisku kasowym kartą zapłacił);
- w Hiszpanii, w drugim dniu pobytu, tamtejszy operator uniemożliwił nam korzystanie z telefonów komórkowych. Z mojego telefonu na kartę nie mogłem rozmawiać, ani wysyłać sms, kolega miał telefon na abonament, z którego mógł wysyłać tylko sms. Po interwencji rodziny u operatora w kraju, w trzecim dniu odzyskałem wszystkie uprawnienia, kolega dopiero dzień później. Sądzę, że usiłowali przymusić nas do wykupienia karty miejscowego operatora.
- rzadka sieć stacji paliwowych przy autostradach w Niemczech. Rada - przy wyjeździe z Polski przez Zgorzelec lepiej wcześniej zatankować, przed samą granicą nie ma stacji.
- w czerwcu w śmiało można jeździć w skórach. Radzę zabierać podpinki.
- lepiej mieć ze sobą dwie pary rękawic, w tym jedną nieprzemakalną. Ewentualnie pozostaje ekspresowe suszenie w toaletach suszarkami do rąk.
- na słoneczne kraje koniecznie dobre okulary przeciwsłoneczne.
- w Hiszpanii rano późno robi się widno, o 6.00 jest jeszcze ciemno, natomiast słońce zachodzi późno.
- na nieznanych drogach, wchodząc w zakręt najlepiej przestrzegać prędkości nakazanej znakiem drogowym, to pozwoli na bezpieczne jego pokonanie. Szczególnie zalecam uważać na mocno łamane zakręty na serpentynach oraz zjazdach z autostrad.
- najwygodniej płacić kartą i mieć przy sobie bilon na bieżące opłaty (np. autostrady, czy toalety).
- przed ruszeniem sprawdzać przebieg trasy ustawionej na GPS, oraz weryfikować ją z mapą. Numery i oznaczenia dróg w poszczególnych krajach mogą się różnić od opisów na naszych mapach.
- omijać pierwsze hotele za granicą danego kraju, z mojego doświadczenia wynika, że im dalej od granicy, tym taniej.
- na nocleg zatrzymywać się dopóki jest widno. Unika się wtedy nerwowych sytuacji i jest czas na ewentualny wybór innego miejsca. Recepcje niektórych hoteli zamykane są po 21.00, czy 22.00, niemniej można wykupić pokój przez umiejscowiony przed wejściem automat, który opłaty przyjmuje tylko kartą.
- przy jeździe w grupie przestrzegać zasad zatrzymywania się w kolejności, nie wyprzedzać. Przed wyjazdem lepiej sobie wyjaśnić na czym polega różnica między prowadzeniem, a jeździe jako pierwszy, a jeszcze lepiej od razu ustalić, czy pierwszy prowadzi, czy tylko jedzie z określoną prędkością. Ważne: co robić w przypadku rozdzielenia.
- nie obawiać się problemów wynikających z nieznajomości języka. Porozumieć się można zawsze.
- okazało się, że po przejechaniu ponad 700 km trasy, jadący jako drugi przejechał 27 km więcej niż prowadzący;
- ogórki zobaczyliśmy dopiero w kraju, nigdzie nie można było ich skosztować, nawet w Hiszpanii.
- mam nadzieję, że ta wyprawa przekona i zachęci mój ,,plecaczek” do dalszego wspólnego podróżowania, bo to żadna przyjemność, kiedy nie ma z kim dzielić wrażeń. No i nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy.
Lewa w górze!
Relacja fotograficzna:
https://picasaweb.google.com/ryszry/Relacja?authkey=Gv1sRgCL2u1cWzo9fjogE#

[ Komentarz dodany przez: krotom: 2011-07-07, 13:38 ]
JaRycho, długoś się uchował ale zapraszamy do regulaminowego przywitania się !
_________________
Jarycho
 
 
Zaker 



Model: BĘDZIE
Wiek: 63
Dołączył: 06 Gru 2009
Posty: 1961
Skąd: SGE Galicja
Wysłany: 2011-07-07, 17:00   

Orzesz Ty ... dostałem ślinotoku i ze względu na super opis i ze względu na wątki kulinarne ( nomen omen, żem Jacek).
Pewnie to nie zrobi na Tobie wrażenia, ale w moim prywatnym rankingu masz pierwsze miejsce za relacje z wyprawy i związaną z tym pochwałę wzrokową. Gratulacje ;D
_________________
... Ride now , work later ... :8
Drag, Road, Rock'n'roll
 
 
fazzi 



Rocznik: 2008
Wiek: 56
Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 2691
Skąd: Jankes
Wysłany: 2011-07-07, 17:02   

fajna wyprawa, szkoda ze nie dales znac ze bedziesz w hiszpanii bo bym podpowiedzial co mozna ciekawego zobaczyc i jak sie poruszac po autostradach bezplatnych
 
 
PASS 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2009
Wiek: 61
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 76
Skąd: Poznań
Wysłany: 2011-07-07, 22:57   

Winieta na Szwajcarię kosztuje 40 franków szwajcarskich(ważna na rok), a nie euro. Trafiliście na wyjatkowego ch..ja :shock: Ale najważniejsze, że wypad się udał i sprzęty dały radę !
:ok:
PS.
Cieszę się, że potwierdzsz kilka moich spostrzeżeń z podróży, które mogą ułatwić zycie w dalekich krajach ;d
_________________
XVS950A
 
 
Dawid Z. 


Model: SYMPATYK
Wiek: 44
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1772
Skąd: Przemyśl,Anglia.
Wysłany: 2011-07-07, 23:12   

Coś pięknego też tak chcę. :beczy: :beczy: :beczy:
_________________
Dawid Z.
 
 
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2011-07-07, 23:58   

Zaker, Serdeczne dzięki za tak miłą ocenę. Wyjątkowo sobie to cenię.
Pozdrowienia serdeczne.

[ Dodano: 2011-07-08, 00:06 ]
Dawid Z., Nic trudnego, do następnej wyprawy.
,,Ostrzę" się na Włochy, później na wschód {Syberia).Serdecznie zapraszam do ,,kolumny". Jest mi miło, że zechciałeś się odnieść do mojej relacji.
Pozdrowienia.

[ Dodano: 2011-07-08, 00:13 ]
PASS, Dzięki za doinformowanie. Zgadzam się co do oceny tego Szwajcara, myślę, że jeszcze większy. Mam nadzieję, że będę miał przyjemność poznać Cię osobiście.
Ja stawiam.

[ Dodano: 2011-07-08, 00:29 ]
Fazii,
dzięki za dobre chęci. Wiesz, jak to bywa z Polakiem, mądry po szkodzie. Następnym razem będę chciał jej uniknąć. Wyprawa rzeczywiście fajna.
Pozdrawiam.
_________________
Jarycho
 
 
Emil 



Model: SYMPATYK
Wiek: 46
Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 324
Skąd: Śląsk
Wysłany: 2011-07-08, 07:09   

Zobaczyłem długość posta i powiedziałem sobie: "jakoś przebrnę" tymczasm przeczytałem całego iaż żal że się skończył.
Gratuluję, zazdroszczę i dzięki za relacje.

Pozdrawiam
 
 
MARSINUS 



Model: RS1600
Rocznik: 2006
Wiek: 46
Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 1362
Skąd: Robotnicza Wieś
Wysłany: 2011-07-08, 09:28   

Noo JaRycho gratuluję wyprawy i talentu pisarskiego. :ok:
_________________
"Mądry głupiemu ustępuje
Ale co, gdy głupi się z tego nie raduje..."
Jak ja lubię KNŻ ;)
 
 
dziadek 



Model: SYMPATYK
Wiek: 46
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 1279
Skąd: okolice Jarocina
Wysłany: 2011-07-08, 12:46   

Gratulacje, super wyprawa i ciekawy opis, aż sam czułem ścisk w dołku podczas czytania fragmentu o powrocie (zawsze taki żal się człowiekowi robi, że kolejnego dnia obudzi się w domu).
A relacja godna umieszczenia w jakimś czasopiśmie!
_________________
Życie to ból. Przywyknij do tego.

Suzuki DL 650 V-Strom
Jawa 353-04
Honda Africa Twin CRF1000
 
 
MARSINUS 



Model: RS1600
Rocznik: 2006
Wiek: 46
Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 1362
Skąd: Robotnicza Wieś
Wysłany: 2011-07-09, 10:19   

Może Motovoyager?
_________________
"Mądry głupiemu ustępuje
Ale co, gdy głupi się z tego nie raduje..."
Jak ja lubię KNŻ ;)
 
 
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2011-07-09, 11:02   

MARSINUS, Dzięki za ocenę oraz sugestie. Spróbuję wysłać.
_________________
Jarycho
 
 
Rici 



Model: MS1300
Rocznik: 2011
Wiek: 79
Dołączył: 25 Kwi 2011
Posty: 784
Skąd: Niemcy - Jankes
Wysłany: 2011-07-10, 00:33   

Hallo JaRycho - jak dobry z Ciebie motocyklista - tak i pisarz.
Relacja z podrozy superrrrrrr, bylem w tym roku na Gibraltarze .... ale puszka ;) .
Wszystko ok, ale ta ilosc km w tak krotkim czasie.... zaskoczyla mnie kompletnie.
Ostanio bylem w Polsce (na zlocie- Susiec), i zrobilem okolon 700km w jeden dzien- to bylo za duzo.... no ale sa lepsi odemnie ;)
Powodzenia w nastepnych wypadach i szerokiej drogi oraz mniej kontaktow z szwajcarami hahahahaha, sery to maja dobre ;)
Pozdrawiam !
_________________
Byla DS 650 Classic jest Midnight Star XVS1300
Jezdze dla duszy i ciala... nie dla kilometrow...
 
 
winiar 


Model: MS1900
Rocznik: 2006
Wiek: 47
Dołączył: 28 Gru 2010
Posty: 1363
Skąd: z Polski
Wysłany: 2011-07-10, 11:41   

czytajac opisy krajobrazow, autostrad, zmian klimatu to tak jakbym widzial nasza trase we wloszech i na sycyli. mam takie same spostrzezenia co do budowy autostrad, tuneli i ciagnacych sie kilometrami wiaduktow jak autor. Jak oni to wszystko zrobili? Fajny opis wyprawy!
_________________
winiar dobre pomysły, dobry smak ... a lepsze motocykle ... to miłość ...

XV 1900 Roadliner S
 
 
Waldi 



Model: SYMPATYK
Wiek: 60
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 1219
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2011-07-10, 11:47   

;d
_________________
Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty Twojego życia - bądź szczęśliwy/a
 
 
witek1965 



Model: DS 1100 Classic
Rocznik: 2008
Wiek: 59
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 14512
Skąd: Gdzieś
Wysłany: 2011-07-10, 18:16   

JaRycho, :uklon3: :uklon3: :uklon3:
_________________
Motul 5100 4T 15W50, NGK BPR7EIX
Moje moto
XVS 650 - był
XVS 1100 - jest
DL-650 - jest



***** ***
 
 
PASS 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2009
Wiek: 61
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 76
Skąd: Poznań
Wysłany: 2011-07-11, 12:48   

JaRycho napisał/a:
Mam nadzieję, że będę miał przyjemność poznać Cię osobiście.
Ja stawiam.

Myślę,że znajdzie się okazja :browarek: Co do stawiania uzgodni się na miejscu :hahaha:
_________________
XVS950A
 
 
Kocica 


Model: PLECACZEK
Dołączyła: 14 Gru 2010
Posty: 36
Skąd: Poznań
Wysłany: 2011-07-11, 13:41   

Bylam kiedys w Barcelonie i az sie wzdycha wspominajac Hiszpanie podczas czytania takiej relacji.Chyba nadszedl czas,by tam wrocic i to na tyle szybko jak tylko jest to mozliwe:-)
_________________
"Co kuleje-idzie" - Stanisław Jerzy Lec ("Myśli nieuczesane")
 
 
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2011-08-02, 23:17   

MARSINUS, Pragnę Cię poinformować, że odezwali się z Motovoyagera.
Są zainteresowani moją relacją. Zobaczymy co z tego wyniknie.
_________________
Jarycho
 
 
winiar 


Model: MS1900
Rocznik: 2006
Wiek: 47
Dołączył: 28 Gru 2010
Posty: 1363
Skąd: z Polski
Wysłany: 2011-08-02, 23:34   

JaRycho, dawaj znać co dalej? myślę, ze to juz sukces!
_________________
winiar dobre pomysły, dobry smak ... a lepsze motocykle ... to miłość ...

XV 1900 Roadliner S
 
 
marekko 


Model: SYMPATYK
Rocznik: 2003
Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 66
Skąd: Poznań
Wysłany: 2011-08-02, 23:43   

jarycho

a możesz mi powiedzieć ile w całośći cię ta wyprawa kosztowała ? bo z tego co czytam to była za .......sta!!!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group