YAMAHA Drag Star FORUM
FAQFAQ  Mapa GoogleMapa Google  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Przez Bałkany z Plecakiem - lipiec 2010
Autor Wiadomość
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2010-11-07, 12:44   Przez Bałkany z Plecakiem - lipiec 2010

“ Z perspektywy plecaka”
(cytat)
“Nawet najdalsza podróż
zaczyna się pod twoimi stopami” (czyt. kołami)

4 lipca - dzień pierwszy
Moja podróż zaczyna się w pewnej wsi pod Kazimierzem Dolnym 4. lipca 2010 roku, a kończy 13. lipca za Budapesztem na pięknej autostradzie. Chociaż tak naprawdę, do domu dotarliśmy w nocy następnego dnia. Jestem plecakiem i w tym charakterze jest to moja pierwsza tak długa trasa. Pełna obaw i ciekawości świata siadam na niezbyt wygodnym siedzeniu za Ryszardem, moim mężem, po to, aby (jak to pięknie ujął) “zobaczyć świat”. Mam doświadczyć wspaniałych wrażeń, pić codziennie “ichnie” wina, wykąpać się w czystej wodzie Morza Egejskiego, gdzie maleńkie rybki skubią nogi, zobaczyć czy kwiatki kwitną w ogródkach i czy kury chodzą po podwórkach. :) Czas pokaże, czy te obietnice się spełnią. Ja chcę tylko zobaczyć Dubrownik. Plan ogólny w zarysie jest. Reszta ma być improwizacją. No! myślę, zanosi się na fajną podróż. Przygodo prowadź!
Wyruszamy w niedzielę o ósmej rano. Po drodze dołącza do nas Jacek - sympatyczny miłośnik Harleyów. Dwie sytuacje przepowiadają naszą podróż. Pierwsza - pomyłka ze stacją paliwową, druga - upada mi kask. Już wiem, że będzie ciekawie. Jedziemy, jest wspaniale. Wiatr, słońce, niewielki deszcz - dla mnie piękny, dla Jacka jest ulewą. Pierwszy odpoczynek, przy stolikach tubylcy topią w alkoholu swoje smutki. To przecież niedziela wyborcza. Nie da się uciec od polityki. Dopada człowieka w najmniej odpowiedniej chwili. O nie! panie Kaczyński i panie Komorowski, nie zepsujecie mi podróży. Od tej chwili nie ma Was… Jedziemy dalej. Słońce praży, wiatr muska twarz. Po drodze miłośnicy jednośladów. Lewa w górę! Fantastycznie! Jak mi się to podoba! Na następnym postoju “motocyklowa brać”. Wśród wypasionych, błyszczących motocykli i skór, dwóch szaleńców umorusanych od stóp do głów, na równie “czystych” maszynach. Sympatyczni młodzi ludzie pochodzą z Ostrowca Świętokrzyskiego i właśnie wyjechali z bieszczadzkiego lasu. Na moje pytanie, “na której to autostradzie tyle błota?” odpowiadają z uśmiechem, że “właśnie z jednej przegonił ich leśniczy”. Dziś mamy się dostać na Węgry. Jedziemy tak długo jak się da. Zmrok dopada nas w Miszkolcu. Lądujemy w czterogwiazdkowym pensjonacie. Nocna kolacja w hotelowej restauracji Miszkolca, krótki odpoczynek, dwugodzinne polerowanie motocykli i dalej w drogę.


5 lipca - dzień drugi
Przejechawszy południową Polskę i Słowację przez Koszyce, Węgry jawią się jako czysty, zadbany kraj, z pięknymi drogami, solidnym zapleczem turystycznym i pięknym krajobrazem. Na ogromnych polach dojrzewają rośliny, kwitną hektary słoneczników, ani śladu ugorów. Droga prosta. Prowadzi nas GPS, ale jak każda rzecz, czasem zawodzi. Pierwszy “zawiesza się”, drugi ma dane sprzed trzech lat. To nie Polska, tu drogi buduje się szybciej, a więc na ekranie GPSa białe plamy. Zaczynamy błądzić. Papierową mapę też mamy nie najnowszą. Mimo to posuwamy się naprzód. Przed Balatonem spotykamy dziesięcioosobową grupę z Wrocławia, która właśnie wybrała się w podróż wokół jeziora. Też pięknie, ale im towarzyszy samochód z bagażem. Balaton mijamy po prawej stronie kilkakrotnie i aż dech zapiera widok błękitnej wody i kurortów leżących nad brzegiem. Na następnym postoju znowu Polacy. Młoda rodzina z dwójką dzieci udaje się do Chorwacji na wyspę Krk. My ją już znamy. Naszym celem Dubrownik. Wymiana zdań, uśmiechów. “Do zobaczenia na trasie”. Opuszczamy Węgry. Wjeżdżamy do Chorwacji. Nocujemy w hotelu Marche pod Splitem.


6 lipca - dzień trzeci
Zmiana pozycji na horyzontalną poprawia naszą kondycję. Dobra kolacja i śniadanie poprawiają nasze humory. Pogoda dopisuje. Czas jechać dalej. Zaczynamy zrzucać swoje skóry. Jest coraz cieplej… Chorwacja to piękny kraj. Kto tu był, to wie i nie muszę przekonywać. Kto nie był, niech żałuje. My mkniemy z biało-czerwoną chorągiewką. Panowie, którym towarzyszę szaleją na swoich “rumakach” sprawdzając możliwości maszyn. Żal mi tylko tego pana, który siedzi przede mną :) . Z plecakiem się tak nie da. Nadmierna prędkość, to kolejny kuksaniec w bok. Co jakiś czas mijają nas rodacy i wtedy trwa wymiana sympatycznych gestów. Jak to miło spotkać swoich w obcym kraju. Widok mknących po autostradzie motocykli jest tak piękny, że nie odmawiamy sobie sesji zdjęciowej. Tu doświadczam przyjemności z jazdy. Chwilo trwaj! chciałoby się powiedzieć. Brakuje mi tylko rozwiewającego włosy wiatru. Mam na głowie kask… :)
Upajając się jazdą i kontemplując uroki świata, docieramy do końca autostrady. Jeszcze 120 km. Droga kręta. Potężne konstrukcje autostrady budowanej w górach wzbudzają podziw i aż żal, że to nie w Polsce. Jest późne popołudnie, kiedy docieramy do Dubrownika. Widok miasta wyłania się kilkakrotnie zza horyzontu, jako zapowiedź czegoś niezwykłego. Docieramy do portu i już po kilku minutach mamy kwaterę. Jakże by inaczej, przy Placu Jana Pawła II. :) Po krótkim odpoczynku, już w innym stroju, idziemy po raz pierwszy na mały rekonesans. Przyglądamy się pięknym jachtom, z zazdrością spoglądając na ich pasażerów. Wracamy wieczorem, a ja obiecuję sobie następny dzień wypełnić zachwytami, po to tu przecież przyjechałam.


7 lipca - dzień czwarty
Jestem w Dubrowniku!!! Co za widok!!! Tłumy turystów. Z Polski również. Mieszkamy w porcie, więc do miasta trzeba się trochę przejść. Nic to. Po trzech dniach jazdy, taki sposób przemieszczania, to przyjemność. Chodzimy, czasem siadamy, żeby napić się jakiegoś soku, Jacek - Red Bulla. Znowu chodzimy, znowu siadamy… Przejście po murach obronnych Dubrownika zajmuje nam kilka godzin. Warto, choć zmęczenie i upał dają się we znaki. Obiad i kolację zjadamy w portowej tawernie, poleconej przez naszą gospodynię. Rzeczywiście, smaczne jedzenie. Myślałam, że zabawimy tu dłużej. Pod wieczór chciałoby się już siąść na motor i pomknąć w świat. Zaczynamy myśleć, że szkoda czasu. To chyba “głód” jazdy. Postanawiamy wyruszyć jutro w kierunku Grecji. Przeskoczymy szybciutko Albanię i zatrzymamy się na wyspie Korfu.


8 lipca - dzień piąty
Wyjeżdżamy z Dubrownika… kierujemy się w stronę Czarnogóry. Jeszcze tylko kilka zdjęć na tle jachtów, przejazd przez słynny most, taras widokowy. Kolejne zdjęcia. Tak, to po ten widok jechałam setki kilometrów. Co za miasto! Ta woda, te rośliny, te palmy! To robi wrażenie. Dojeżdżamy do granicy z Czarnogórą. Tutaj Jacek spotyka kolegów z Lublina, oni kierują się w stronę Dubrownika, ale w Budvie zostali Marek i Małgosia. Telefon do znajomych. Umawiamy się na najbliższej stacji paliwowej. Po wymianie wrażeń, postanawiamy zatrzymać się w mieście na posiłek. Ośmioosobowa grupa z Lublina spędza czas w Czarnogórze i chociaż mamy na głowie kaski (a nie moherowe berety) to też stanowimy “rodzinę”. :) (Tu refleksja: podoba mi się to. Liczy się tylko to, co łączy, czyli pasja podróżowania i miłość do motocykli. Nikt nikogo nie pyta o pochodzenie , majątek, status społeczny.) Po spotkaniu z Markiem i Małgosią wyruszamy do granicy. Umknęło nam kilka godzin, więc chyba nie damy rady pokonać dziś Albanii. Wyjeżdżamy już na trasę prowadzącą do granicy. Droga coraz gorsza. Dziury zaczynają być coraz liczniejsze, ale to jeszcze nie Albania. Co będzie tam? aż strach pomyśleć… Jacek zaczyna się denerwować. Przekraczamy granicę. Nie ma wątpliwości. TO Albania. Wszystko tutaj jak nie z tego świata. Niemożliwe, żeby to była Europa! A jednak. Trudno, musimy jechać dalej. Trzeba się stąd wydostać. Smutne drogi, smutny krajobraz, smutna i szara rzeczywistość. Przy drodze sterty śmieci. No cóż, mkniemy (raczej posuwamy się) dalej. Jedziemy tak do godziny dwudziestej drugiej. Jesteśmy w górach. Zaczyna być zimno. Przebieramy się po ciemku. Naiwnie sądziliśmy, że pokonamy Albanię w ciągu dnia. Droga dalej nie jest najlepsza. Ryszard twierdzi, że da się po niej jechać (podobno jeździł po gorszych!), Jacek pragnie jak najszybciej się z niej wydostać. Po “wyłożeniu się” na jakiejś kolejnej dziurze, sypie przekleństwami jak szewc i, jak sam powiedział, “to nie jest moja bajka”, pragnie jak najprędzej znaleźć się na autostradzie. Myślę, że bał się o motor. Nowy, nie dotarty. Wreszcie Ryszard postanawia, że musimy się zatrzymać na nocleg w najbliższym mieście. I to jest najlepsza decyzja w tym dniu. Docieramy do miasta Puke. Zatrzymujemy się w hotelu wybudowanym przez Amerykanów. Przecieramy oczy ze zdumienia. Sympatyczni ludzie zajmują się nami, motorami, prowadzą do czystych pachnących pokojów i częstują wspaniałą kolacją. Kierownik hotelu, mówiący biegle po angielsku, tłumaczy nam sytuację Albanii i opowiada jej historię. Baliśmy się tej Albanii, a tu proszę… cywilizowany kawałek świata.
Ciekawa rzecz. Jacek twierdzi, że nigdy już tu nie przyjedzie i będzie ostrzegał wszystkich motocyklistów, aby omijali Albanię łukiem. Ryszard, że właśnie dlatego, żeby się coś zmieniło, trzeba nakłaniać ludzi na przyjazd, otwierać Albańczykom oczy i pokazywać, że można żyć inaczej. Życzę im tego z całego serca.


9 lipca - dzień szósty
Jesteśmy w Albanii, w mieście Puke, w czystym hotelu. Zjadamy śniadanie i po wyczyszczeniu motorów wyruszamy dalej. Czeka nas prawdopodobnie czterogodzinny maraton w albańskich górach, na drodze tak krętej, że pokonujemy ją z prędkością 20 - 30 km/godz. , w porywach 60 km/godz, ale w tych warunkach to jest już zawrotna szybkość. Serpentyny w górach to piękny widok, ale jazda po nich, nie jest już taka piękna. Szczególnie, że co kilkanaście kilometrów przy drodze stoją pomniki, “na pamiątkę” zdarzenia, ku przestrodze żyjących. Jedziemy, jeśli możemy zachwycamy się krajobrazem, zatrzymujemy, robimy zdjęcia, odpoczywamy. Cztery godziny mijają, a do granicy jeszcze bardzo daleko. Piękne są góry, piękna jest ta część Albanii, tylko wystające z ziemi liczne bunkry jakoś tu nie pasują. Kierujemy się na północ. O Korfu możemy zapomnieć. Mijamy po drodze kilka miast. Zatrzymujemy się w jednym z nich na odpoczynek. Ryszard organizuje coś do picia, a ja radosna rozdzielam uśmiechy zainteresowanym nami mężczyznom. :) Dopiero Jacek uświadamia mi, że jesteśmy w kraju muzułmańskim i moje zachowanie jest nie na miejscu. Dzięki Ci Jacku! Jestem otwarta i ufna, nie mam barier w porozumiewaniu się. Mimo to, wstyd mi :( Kolejne miasta, ten sam marazm, ta sama bieda. Po ulicach, bez żadnych zasad, poruszają się samochody, motory, rowery, ludzie. Każdy chodzi jak chce i jeździ jak chce. W jednym mieście na nasz widok, policjant wybiegł na ulicę, aby utorować nam drogę. Miły gest. A na ulicach prawie same mercedesy. Stare mercedesy. Późnym popołudniem zjeżdżamy z gór. Opuszczamy ten kraj. Nie do wiary, byliśmy w Albanii i żyjemy! Jestem pełna podziwu dla męża, że się nie bał, że bezpiecznie przeprowadził nas przez góry i dla Jacka, że to wszystko zniósł. Myślę, że będzie jeszcze dumny z tego, że pokonał albańskie drogi nie po autostradach. Mnie się podróż podoba i o dziwo! czekam na kolejne przygody.
Wjeżdżamy do Kosowa. I znowu inny świat, tylko sylwetki meczetów przypominają nam, że to Bałkany i muzułmanie. Wrażenia raczej średnie. Wszyscy mamy świadomość sytuacji politycznej Kosowa, a ponieważ każdy z nas utożsamia się z Serbią, nie najlepiej się tutaj czujemy. Ludzie też tacy jacyś “inni”. Mimo, że mamy wykupione ubezpieczenie na czas podróży, Kosowianie każą wykupić dodatkowe. W kraju smród palonych opon, przy każdym podwórku warsztat samochodowy. Z ekologią nie ma to nic wspólnego. Pełno tu drutu kolczastego, jakichś ruin, koszar. To jakiś surrealizm! Wyjechać stąd najszybciej jak się da! Mkniemy dalej. Wielka ulga. Na horyzoncie Macedonia. Jest już późno. Zatrzymujemy się w hotelu Montenegro Riviera. Jesteśmy bardzo zmęczeni. Pragniemy wypocząć.



10 lipca dzień siódmy Czy nie powinniśmy już wracać do Polski? Pytanie bardziej retoryczne niż realne. Do Grecji tak blisko! Nie chcę się teraz wycofać. Drugiej okazji odwiedzenia tego pięknego kraju mogę nie mieć. Znam Grecją z historii sztuki, podziwiam kulturę, tradycję Greków, no i … ten klimat śródziemnomorski. Postanawiamy jechać dalej. Mkniemy przez Macedonię. Drogi dobre, pełno palm, azalii, drzew figowych. Pogoda piękna, słońce pali niemiłosiernie. Jest cudnie! :) O jedenastej jesteśmy na granicy. Grecja wita nas… zapachem. Grecja pachnie!
Jedziemy autostradą w kierunku Aten. Wzdłuż autostrady kolorowe pachnące azalie. Nie do wiary, jestem w Grecji! Upajam się samą myślą, że tu jestem. Chcemy się dostać na półwysep Halkidiki, ale błądzimy. W rezultacie “lądujemy” w Olimpic Beach na wysokości Kateriny. Jest piętnasta. Panowie znajdują kwaterę. Miła gospodyni częstuje nas kawą. Krótki odpoczynek i wychodzimy zobaczyć morze. Pierwszy spacer po wypełnionej plaży, potem po nastawionym na zysk kurorcie. Czysta komercja. Z prawdziwą Grecją niewiele to ma wspólnego. W knajpach nawet nie słychać greckiej muzyki. Pełno Polaków. Trochę jestem zawiedziona. Nie takiej Grecji się spodziewałam. I choć wiem, że już dalej na południe nie pojedziemy, to i tak cieszę się z tego, co jest. Wieczorem idziemy do restauracji “Biała róża” na ucztę z frutti di mare. Jacek poleca nam sprawdzone przez siebie frykasy morza. Sam zajada je ze smakiem, Ryszard również, a ja podziwiam… jak oni jedzą. Skuszona postanawiam nawet spróbować ośmiorniczkę, ale połykam dopiero po kilku minutach trzymania w ustach. :) Nie, to nie dla mnie. Może kiedyś… Siedzimy, pijemy trunki, zajadamy smaczną kolację. Jest przyjemnie, miło. To tu poznajemy Greka, który z miłości do Polki, czytając naszą klasykę, nauczył się języka polskiego. Jest tak wiarygodny, że aż nieprawdopodobny. Nie wiemy, czy to Grek posługujący się piękną polszczyzną, czy Polak udający Greka ? :) Na dziś to już wszystko.


11 lipca - dzień ósmy
Po porannej kawie i lekkim śniadaniu udajemy się pod maszt z flagą grecką zrobić sobie kilka zdjęć i już nie ma wątpliwości, że jesteśmy w Grecji. :) Jacek zostaje przy plaży.
My idziemy popływać. Woda ciepła, czysta, a ja szukam tych rybek co to “skubią nogi”. Niestety, bez skutku. Oboje lubimy pływać, więc to sama przyjemność. W wodzie pełno ludzi, na plaży jeszcze więcej. Rozmyślam o tym, że nie zobaczę niestety Meteorów, Akropolu, prawdziwej Grecji z jej kuchnią, śpiewem i muzyką. Obiecuję sobie, że tu jeszcze wrócę. Po południu odwiedzamy liczne sklepy, aby kupić pamiątki dla naszych dzieci i wnuków. Wieczorna kolacja w innej knajpie nie jest już taka dobra. Czas na odpoczynek. Regenerujemy siły przed powrotną drogą.


12 lipca - dzień dziewiąty
Motory wypolerowane, błyszczące, dostojne. Jeszcze tylko mała czarna, chwila rozmowy z gospodarzami i … w drogę, powrotną oczywiście. Przed nami Macedonia. Zatrzymujemy się na posiłek w restauracji Belor 113, z kapliczką, do której należy wrzucić parę groszy za pomyślną jazdę. Lekceważę i później będę tego bardzo żałowała. Macedonię pokonujemy szybko. O godzinie czternastej jesteśmy na granicy z Serbią. Tutaj celnicy zabierają nam paszporty i każą zaczekać na boku. Po dłuższej chwili dostajemy je z powrotem. Możemy jechać. Zaglądamy do środka a tam stempel: ANULOWANO. Cóż się okazało? Ponieważ Serbowie nie uznają Republiki Kosowa, unieważniono pieczęć przystawioną na granicy. Czy to znaczy, że nie było Kosowa? Nie przekraczaliśmy granicy? Ciekawa sprawa. Za kilka dni okaże się, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uzna secesję Kosowa!!! Chciałoby się siarczyście zakląć! Przykro… Znowu mkniemy piękną autostradą. Zmęczenie dopada nas coraz częściej i mimo, że co 100 km zatrzymujemy się na odpoczynek, tysiące kilometrów przejechanych na motorze “wychodzi nam bokiem”. Mnie, inną częścią ciała. :) O osiemnastej przymusowy postój. Zatrzymujemy się na stacji paliwowej, bo nad nami granatowe niebo. Za chwilę ulewa połączona z huraganem. Jedziemy już cały dzień. Zatrzymujemy się o dwudziestej w przydrożnym motelu. Potem kolacja, DOBRE PIWO i …sen.


13 lipca (!) - dzień dziesiąty
Wstajemy o siódmej. Po przygotowaniu motorów zjadamy śniadanie i mkniemy dalej. Droga bardzo ładna, pogoda również. O godzinie dziesiątej mijamy Belgrad. Do domu coraz bliżej. Przed nami Węgry. Krajobraz raczej monotonny. Około szesnastej zatrzymujemy się na posiłek w węgierskiej restauracji. Jedzenie bardzo smaczne, ale porcje tak duże, że nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego. Dojeżdżamy do Budapesztu. Trzymamy się kurczowo drogi E 71 i w rezultacie niespodziewanie znajdujemy się na… E 71, ale w kierunku Balatonu. Zawracamy. Nie zjechaliśmy wcześniej, więc teraz już musimy wjechać do Budapesztu. I tu zaczyna się “horror”. Wydostać się z tego miasta bez GPS, bez znajomości języka, to wielka sztuka. Trzy razy korzystamy z uprzejmości Węgrów. Bez skutku. Teraz ja klnę jak przysłowiowy szewc. Błądzimy dalej. Wreszcie Ryszard zagaduje Japończyka na motorze o drogę wylotową na Miszkolc. Chwała mu za to, bo On po prostu wyprowadza nas z miasta. Jesteśmy już bardzo zmęczeni. Na następnym postoju próbujemy ochłonąć. Przebieramy się w skóry, uzupełniamy płyny. Jedziemy nadal autostradą. Nagle spostrzegam, że z lewej sakwy coś wypada. Macam ręką. Sakwa otwarta a jej wieko telepie na wietrze. Próbuję zamknąć, mocuje się z wiatrem. Nie da rady. Krzyczę do męża. Za nami Jacek widzi to samo, próbuje powiedzieć Ryszardowi. Ten zjeżdża na pobocze, manewruje motorem, ale ponowna próba wjechania na pas, wyższy o kilka centymetrów od pobocza kończy się…upadkiem. Zdążę tylko krzyknąć “Boże”! i już suniemy po asfalcie… Moja piękna podróż kończy się w tym momencie. Leżymy, za nami staje biały osobowy samochód. Kierowca pyta czy wszystko w porządku? Wydostajemy się spod motoru. Jacek z Ryszardem podnoszą go, a ja nie mogę stanąć na nodze. Pytam męża czy nic mu nie jest ? Odpowiada że nie, motorowi również. Możemy jechać dalej. W najbliższym motelu zatrzymujemy się na noc. Jesteśmy obolali. Ja - złamana kość śródstopia, pęknięta kość lewego nadgarstka, zdarta dłoń i lewe kolano. Ryszard - zwichnięta stopa, zdarty lewy bok, lewe kolano.
Już nie mam serca do jazdy, boję się. Do domu docieramy następnego dnia w nocy.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się być plecakiem :(
Mój mąż planuje następną podróż ;D
I to by było na tyle…

Dziękuję:
- Ryszardowi, że zabrał mnie w piękną podróż po Bałkanach, że dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. :)
- Jackowi, za towarzystwo, cierpliwość, pogodę ducha, za znajomość języka angielskiego i wykorzystywanie go w podróży :)
- Anecie i Markowi z Lublina, będących w podróży poślubnej za podzielenie się apteczką, za ofiarność i życzliwość. :) Nie mogłam wrócić z Wami do Lublina, bo nie mogłam zostawić męża. Dziękuję, Anka.


Fotki z wypadu
_________________
Jarycho
Ostatnio zmieniony przez 1janbo 2010-11-09, 12:32, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Zaker 



Model: BĘDZIE
Wiek: 63
Dołączył: 06 Gru 2009
Posty: 1961
Skąd: SGE Galicja
Wysłany: 2010-11-07, 13:01   

Sympatyczna opowieść ;D , mam nadzieję, że już wszystko w porządku z Wami. Może kilka zdjęć zamieścisz i trasę w Google Map ?
_________________
... Ride now , work later ... :8
Drag, Road, Rock'n'roll
 
 
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2010-11-07, 13:06   

Zdjęcia będą dołączone.
_________________
Jarycho
 
 
Rysiek 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2005
Dołączył: 04 Lis 2008
Posty: 2366
Skąd: Gdynia
Wysłany: 2010-11-07, 13:23   

Super opis :D .
_________________

 
 
voyager 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2014
Wiek: 52
Dołączył: 04 Paź 2009
Posty: 227
Skąd: Śląsk
Wysłany: 2010-11-07, 13:38   

Fantastycznie opisane. Dzięki za tę historię. Mam nadzieję, że wszystko z Wami już OK.
 
 
Ravallo 



Rocznik: 2003
Wiek: 44
Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 822
Skąd: CK / UK
Wysłany: 2010-11-07, 15:55   

Brawo :brawo: ,gratuluje i jednocześnie zazdroszcze takiej trasy
_________________
Viva LasVegas
Zawsze musi się coś dziać, żeby się coś działo
 
 
jaro 



Model: BĘDZIE
Rocznik: 2009
Wiek: 55
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3765
Skąd: Pruszków
Wysłany: 2010-11-07, 18:37   

Piękna podróż.
_________________
Tam gdzie kończą się Reguły tam zaczyna się Pruszków!


V Star 1300, RS 2008r, RS 2009r, RS 2011R
HOW TO DISMANTLE AN ATOMIC BOMB
 
 
wolf 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2006
Wiek: 44
Dołączył: 05 Kwi 2010
Posty: 464
Skąd: zadupie w CK
Wysłany: 2010-11-07, 18:45   

Fajnie fajnie tylko fotek brak :? , bo z wyobraznia slabo ;D
_________________
Moje filmiki na Youtube
 
 
fazzi 



Rocznik: 2008
Wiek: 56
Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 2691
Skąd: Jankes
Wysłany: 2010-11-07, 18:56   

piekna wyprawa, czekam na fotki :brawo:
 
 
maniek 



Model: DS 1100 Classic
Rocznik: 2005
Wiek: 59
Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 556
Skąd: Kotla
Wysłany: 2010-11-07, 19:37   

Super wyprawa ;d
_________________
Do szczęścia człowiekowi niezbędny jest motocykl ;-]
 
 
Tersi 



Model: PLECACZEK
Rocznik: 2009
Wiek: 52
Dołączyła: 21 Wrz 2009
Posty: 117
Skąd: Luzino
Wysłany: 2010-11-08, 09:00   

Czytałam z zapartym tchem ! Skuś się na następny wyjazd. Naprawdę warto. Uwierz mi ;D
 
 
spining 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2006
Wiek: 51
Dołączył: 03 Lis 2009
Posty: 1043
Skąd: Soldau Ostpr.
Wysłany: 2010-11-08, 09:50   

mimo przykrych doswiadczen - podroz, relacja REWELACJA; zazdroszcze
_________________
Lepiej mieć wspomnienia, niż marzenia.
byl 650; byl 1100; byl RS 1700 SILVERADO
 
 
JaRycho 


Rocznik: 2004
Wiek: 69
Dołączył: 19 Mar 2010
Posty: 27
Skąd: Kazimierz
Wysłany: 2010-11-08, 15:10   

Jesteście bardzo mili. Dziękuję za komentarze. To "miód" na moją... złamaną nogę. :)
_________________
Jarycho
 
 
MarMar 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2008
Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1202
Skąd: Waleniowo
Wysłany: 2010-11-08, 17:40   Re: Przez Bałkany z Plecakiem - lipiec 2010

[

Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się być plecakiem :(
Mój mąż planuje następną podróż ;D
I to by było na tyle…
A ja myślę ze już Ci tego brakuje.A przepiękne wspomnienia z wyprawy szybko pozwolą zapomnieć o tych przykrych przypadkach. ;d
_________________
...........................................................
Jest - FJR1300AS
Były: DragStar 650, MS1300
 
 
piwu 


Model: SYMPATYK
Rocznik: 2009
Dołączył: 26 Cze 2010
Posty: 396
Skąd: Siemianowice Śl.
Wysłany: 2010-11-08, 20:24   

Bardzo fajna podróż!

Mam nadzieje, że jeszcze dasz się skusić na bycie plecakiem ;-) Po przerwie zimowej poczujesz niedosyt :)
 
 
Pawlo 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2016
Wiek: 107
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 401
Skąd: Józefów k.Otwocka
Wysłany: 2010-11-09, 00:28   

Wspaniała opowieść, oczami wyobraźni starałem się nadążyć. Tak mnie wciągnęło, że zaczynam myśleć o przyszłym sezonie ;D
 
 
Ronin 



Model: DS 1100 Classic
Rocznik: 2006
Wiek: 41
Dołączył: 30 Cze 2010
Posty: 517
Skąd:
Wysłany: 2011-02-15, 21:46   

;D ;D ;D
_________________
-Lepiej umrzeć stojąc , niż klęcząc na kolanach żyć-

" W życiu piękne są tylko chwile..." - R. Riedel
 
 
dziekan_alzair 


Rocznik: 2004
Wiek: 42
Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 423
Skąd: GŁ FREE STAR P-ce
Wysłany: 2011-02-15, 21:55   

ojej aż się wzruszyłem ładnie napisane.... :oops:
_________________
Bo życie jest po to by jeździć na moto....

Lubie kiedy się zieleni lobię jak się chopper mieni....
 
 
greg 



Rocznik: 1997
Wiek: 42
Dołączył: 09 Sty 2011
Posty: 190
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2011-02-15, 23:37   

piękna wyprawa i sympatyczna opowieść, mam nadzieje, że już doszliście do siebie po wypadku. Pozdrawiam
_________________
W każdym normalnym człowieku tkwi szaleniec i próbuje wydostać się na zewnątrz;)

Amat Victoria Curam,

Kawał ch*ja z tego Prometeusza. Zamiast ognia mógł dać ludziom swoją odradzającą się wątrobę!
 
 
winiar 


Model: MS1900
Rocznik: 2006
Wiek: 47
Dołączył: 28 Gru 2010
Posty: 1363
Skąd: z Polski
Wysłany: 2011-02-15, 23:52   

Gratuluje tak dobrze prowadzonaego pamiętnika. Wydaje mi się, że codzień trzeba uzupełniać takie wpisy bo pamięć niestety jest ulotna a tu SUPER!!! Zazdrościć i przykro, że taka fantastyczna przygoda miała taki "kiepski przerywnik".
_________________
winiar dobre pomysły, dobry smak ... a lepsze motocykle ... to miłość ...

XV 1900 Roadliner S
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group