YAMAHA Drag Star FORUM
FAQFAQ  Mapa GoogleMapa Google  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Relacja z majowej wyprawy na Litwę i Łotwę
Autor Wiadomość
szczepan 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2007
Wiek: 49
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 249
Skąd: Żyrardów
  Wysłany: 2010-06-16, 12:19   Relacja z majowej wyprawy na Litwę i Łotwę

W związku z tym, że mój młodszy braciszek wykonał opis naszego wypadu w pribałtyki zamieszczam go poniżej. Opis ukazał się już na forum Intrudera ale to nie szkodzi ;D Miłej lektury :dumny:


Udział biorą (w kolejności jak najbardziej subiektywnej i nic nieznaczącej):

1. Ja – a co, postawię się na pierwszym miejscu i niech mnie który przegoni

2. Brat mój rodzony Szczepanem zwany z siostrą mą rodzoną Agnieszką w roli plecaka

3. Jacek i Agatka czyli Fosnefes i Fosnefeska

4. Tomek czyli elektryk bez prądu

5. Agat czyli ten od fortepianu

6. Wiewiór czyli... eeeeh, sami poczytajcie

7. Grzegorz co nam dzielnie za oko wielkiego brata robił

8. Marcin – to ten wyglądający na najbardziej wyluzowanego motórzystę

9. Damian czyli jedyny, który oryginalny kupon z zeszłego roku do 66 zdołał dowieźć


Dzień Pierwszy – Dzień Wiewióra (głównie ale nie tylko)

Wstajemy z samego rana – zresztą tzw ‘raisefieber’ i tak nie pozwoliła nam spać, ostatnie przepakowywanie moto i regulujemy zegarki wg Damiana, który zjawia się punktualnie o 7.00 zgodnie z umową. Z resztą grupy umówiliśmy się w Łomży, część ma się nawzajem wyłapać na stacjach benzynowych po drodze ale nasza czwórka (Ja, mój Brat zwany Szczepan, nasza Siostra Agnieszka i Damian) lecimy prosto na miejsce spotkania bez postojów po drodze. Musimy się wprawić trochę bo Siostrzyczka pierwszy raz w życiu na motórze jedzie
Tzn. w charakterze plecaczka jedzie oczywiście . Za kierownicą to może następnym razem...
Do Łomży dojeżdżamy sprawnie i podczas postoju pod bankomatem dogania nas część naszej grupy i dalej na umówione miejsce na Orlenie jedziemy w 6 maszyn. Zajeżdżamy na stację, stajemy pod dystrybutorami i nagle oczom nie wierzymy, wszystko dzieje się jak na zwolnionym filmie.....
Wiewiór zatrzymuje swoje GSX1400, staje.....i.........powoli, pooooooowooooooliiii zaczyna się przechylać w lewo. Stoimy jak zahipnotyzowani a Wiewiór kontynuuje ...aż.... w pięknym stylu ląduje na glebie wykonując przy tym bardzo fachową kołyskę Nasza Siostra patrzy się na to z przerażeniem w oczach – Bracie, to wszyscy tak będą z moto zsiadać?!?
Rzucamy się podnosić kolegę. Co jest grane?! Zasłabł? A może pijany dojechał i do tej pory go żyroskop w pionie trzymał ale jak się zatrzymał to i żyroskop nie dał już rady? Za chwilę znamy odpowiedź – po prostu Wiewiór zaczął stawiać moto na podstawce zanim ją rozłożył . Taaak, to zdecydowanie fajna wyprawa się zapowiada . Dzień pierwszy dniem Wiewióra!
Po tankowaniu zajeżdżamy do hotelu po drugiej stronie ulicy na śniadanko i czekamy na pozostałe trzy maszyny. W międzyczasie dwie dojeżdżają a info od ostatniego oczekiwanego (Tomka) jest takie, że akumulator mu zdechł ale jest już w Łomży i poszukuje właśnie nowego bez większego powodzenia. Wreszcie Tomek dojeżdża i, jako że akumulatora nie dostał, na wszelki wypadek nie gasi moto. Akumulator nie wytrzymał obsługi alarmu instalowanego w autoryzowanym serwisie Yamahy.
- Tomek, ale na noc to go będziesz gasił czy śpisz w siodle?
- Spoko, aku nie żyje ale kabelki mam
Ustalamy kolejność w szyku i ruszamy. Przez całą drogę do granicy kiwamy się z deszczem ale na Litwę wjeżdżamy na sucho. Robi się ciepło, słoneczko świeci, jest pięknie. Kierunek – Kowno . Na niebie widać co prawda trochę chmur ale co tam, na pewno nie będzie padać a nawet jeśli, to nie mocno.... Na kolejnym postoju Wiewiór i Jego jeansy wyglądają jakby kolega nie wytrzymał ze śmiechu podczas jazdy.
- Qwa, mówiłem, zeby założyć przeciwdeszczówki!!! Teraz to ja już zakładam! Patrzcie, co się tam dzieje – z tej chmury to już na pewno nieźle popada! – to Wiewiór
-Eeee tam nieźle, nie ma co zakładać bo teraz to mokre będzie się kisiło pod kondomem. Ja tam nie zakładam, do Kowna zostało raptem jakieś 30km, nie zdążymy zmoknąć – to Ja
Ruszamy dalej. Po przejechaniu jakichś 200m od stacji ... jak nie walnie z nieba .... jak nie zacznie lać! Ja pier...., w ciągu kilku sekund po raz pierwszy w życiu jadę na motórze absolutnie nic nie widząc . Wodę mam przed oczami w kilku warstwach – tzn: szyba motóra (moja jest tak wysoka, że patrzę przez nią) – z przodu szyby woda płynie do góry, z tyłu do dołu, potem szybka kasku – kropelki wody z jednej strony płyną do dołu, z drugiej do góry – normalnie matrix. Na końcu okulary – tu nic nie płynie, po prostu są coraz bardziej mokre i coraz mniej przez nie widać. Stoooop!
- Chłopaki, qwa, nie mogę, ja nic nie widzę!
Na szczęście deszcz po chwili trochę słabnie i da radę jechać dalej. Na wjeździe do Kowna w zasadzie przestaje padać. Pozytywne jest to, że moje texy wytrzymały i jestem praktycznie suchy. Tylko rękawiczki można wyżymać. No to zaczynamy szukać noclegu. Oczywiście, żeby nie było zbyt łatwo, zapomniałem wydrukować sobie adresu kempingu, na którym planowaliśmy się zatrzymać. Lokalizację na mapce google mniej więcej pamiętam ale w terenie to już trochę gorzej. Kręcimy się po mieście ponad godzinę bez większego powodzenia ale za to z fasonem – trasę przejazdu naszej kolumny znaczą alarmy wzbudzone we wszystkich autach . Zatrzymujemy się obok jakiegoś teatru, gdzie stajemy się obiektem wielkiego zainteresowania panienek z okienka, które robią nam zdjęcia – to my im taż, a co! Dopadam jakiegoś człowieka, pokazuję mu plan miasta w przewodniku i ustalam mniej więcej naszą pozycję i kierunek na kemping. Po drodze, w bocznej ulicy dostrzegam mały hotelik ***. Okazuje się, że po pierwsze mają miejsca, po drugie dadzą nam rabat bo zajmujemy praktycznie cały hotel, po trzecie motóry możemy wprowadzić do garażu a po czwarte mąż właścicielki jeździ na Boulvardzie (jego co prawda nie ma ale mimo to sympatię właścicielki mamy zapewnioną) – jednogłośnie uznajemy, że w tak sprzyjających okolicznościach przyrody ładujemy się do hotelu a namioty z pewnością znajdą swoje zastosowanie kolejnej nocy w Rydze (tam mamy zarezerwowany kemping z besenem – oczywiście w tym przypadku też zapomniałem wydrukować sobie adresu, ale co tam – trafimy z palcem w ... ).
Plan jest taki, żeby po rozwieszeniu ciuchów i szybkim prysznicu zebrać się i ruszyć w miasto. Oczywiście jak lans to lans więc kamizelkę z naszywką forumową i blachami z Intruzowni trzeba włożyć. W końcu po to ją zabrałem a także dlatego, że w kieszeni leży bezpiecznie kuponik na losowanie Draga w Route66 za dwa dni (patrz relacja w Wileńskich Damplingach).
Zaraz, zaraz, tylko do której sakwy ja ją zapakowałem? Kuferek sprawdzony, sakwa jedna, skawa druga... a niech to szlag, nie ma! Niemożliwe, przecież pakowałem specjalnie i jeszcze się upewniałem, że kupon jest w kieszeni Telefon do Kochanej Żony wyjaśnia wszelkie wątpliwości – kamizelka (i kupon) spoczywają bezpiecznie na kosiarce w garażu w Warszawie . O żesz w mordę, a co z losowaniem?!? Kochanie, szukaj jakiejś firmy kurierskiej, która dostarczy kupon na niedzielę do Wilna!
Firma kurierska oczywiście jest i nawet do Wilna kuponik może dostarczyć ale... za drobną opłatą 1000PLN . No cóż, widocznie Drag nie był mi pisany...
Idziemy w miasto (a w zasadzie jedziemy na 3 taxi).
- Słuchajcie, tu w knajpach się czeka na jedzenie godzinę albo dłużej – to Marcin
- Eeee tam, niemożliwe. Godzinę?!?
Równą godzinę potem zaczynają na stół wjeżdżać pierwsze zamówione dania. Cale szczęście, że chociaż piwo podali wcześniej. Wiewiór daje głośny upust swoim frustracjom:
- Głodny jestem!!!
I dostaje swoje danie ....jako ostatni oczywiście . Dzień Wiewióra trwa!
Kowno by night ma wiele uroku. Ludzi pełno na ulicach, odbywają się jakieś mało zrozumiałe, za to baaaardzo artystyczne posiedzenia i poleżenia na chodnikach, jakaś parka robi sobie sesję fotograficzną, Bin Ladena można dostać w knajpie za jedyne 9 Lit (1Lit=1,17PLN). Niesamowite wrażenie robią na nas... rynny. A tak, rynny. Da się wyczuć, że tutejszy ‘rynniarz’ jest zawodem elitarnym i dającym niesamowite możliwości artystycznego wyżycia się kreatywnym ludziom w myśl zasady: dajcie mi budynek a ja go orynnuję. Przykłady na zdjęciach .
Generalnie, warto było tu przyjechać ale chodźmy już do sklepu a później do hotelu, albowiem Jacek i Marcin świętują urodziny więc jest za co wypić Wódeczka Zielionaja Marka pod kabanosiki i korniszonki – bezcenne.
Pierwszy dzień mimo paciaka Wiewióra, mokrych gaci, matrixa przed oczami i zapomnianego kuponu uznajemy za bardzo udany. A jutro będzie tylko lepiej, bo przecież nie może wiecznie deszczowo być

cdn.

aha: http://picasaweb.google.c...eat=directlink#
_________________

Ostatnio zmieniony przez 1janbo 2010-06-16, 13:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
yapkovitz 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2008
Wiek: 51
Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 2151
Skąd: Ząbki/Mielec (FP)
Wysłany: 2010-06-16, 14:32   

Super sie czyta ;D czekam na wiecej info, poniewaz sam zamierzam sie wybrac w sierpniu w te same okolice.
 
 
szczepan 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2007
Wiek: 49
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 249
Skąd: Żyrardów
Wysłany: 2010-06-18, 13:33   

Dzień drugi – pod znakiem kondomów i latającego kompresorka

Na drugi dzień rano jest pięknie – nie pada (chociaż chmury są). Podczas porannego spacerku odkrywamy z Siostrą halę targową, w której handluje się tylko mięsem (wrażenia zapachowe – powalające ), urokliwy ryneczek z gatunku takich, co to w PRLu bywały i sklep z trumnami na wystawie – można sobie zamówić dowolny model i wyposażenie wg gustów, potrzeb i zasobności portfela . No cóż – co kraj to obyczaj. Po śniadaniu motóry po kolei ożywają budząc przy okazji całą okolicę. To znaczy ożywają wszystkie oprócz fortepianu Tomka – jak pozostałe wyjeżdżały z garażu, to Tomkowy alarm zamrugał do nas figlarnie kierunkami jakby chciał powiedzieć: a pocałujta mnie w d...., ja nigdzie nie jadę Całe szczęście, że kabelki są a Szczepan ma ten sam typ moto i wkrótce potem wszystkie sprzęty gadają. Ruszamy zanim zacznie padać
5 minut i jakieś 10 mokrych gaci później w pośpiechu szukamy miejsca, gdzie można się zatrzymać i wbić w kondomy (10 gaci bo Tomek przezornie od samego początku pomyka w deszczówkach ). Leje jak z cebra . Pakujemy się wszyscy do jakiejś wąskiej, za to długiej bramy i rozpoczynamy taniec z kondomami. Kto zakładał jednoczęściówkę na mokrą kurtkę ten wie o czym mowa . W końcu wszyscy ubrani. Kierunek Kłajpeda – plan jest taki, żeby wbić się na autostradę a potem odskoczyć w kierunku na Kiejdany i odwiedzić włości Księcia Janusza R. (dla niekumatych – to ten co zdradził Rzeczpospolitą podczas Potopu Szwedzkiego i jeszcze Kmicica w to wrobił, łachudra).
Jedziemy przez miasto i wypatrujemy drogowskazów . Jeden jest, potem długo, długo nic.... jest drugi! ale coś długo jedziemy a autostrada powinna być bardzo blisko. Po ok. 40 minutach jazdy zatrzymujemy się wreszcie przy jakiejś ciężarówce i dowiadujemy się, że zamiast po zachodniej stronie Kowna znajdujemy się na wschodzie i do autostrady musimy wrócić . Niech żyją litewskie oznaczenia dróg ! Błądzenie po miastach w Pribałtykach chyba nam w krew zacznie wchodzić. W międzyczasie przestało padać, zrobiło się ciepło i słonecznie ale ołowiana chmura na niebie ciągle straszy.
- Wiewiór, nie wyskakuj z kondoma bo jeszcze nie wiemy w którym ostatecznie kierunku będziemy jechać!
W jakiś czas potem dla odmiany leje jak z cebra a grupa grzecznie stoi pod wiatą przystanku autobusowego i ogania się od komarów udając zmoknięte tirówki. Kiejdany już niedaleko
W końcu gdzieś około południa lądujemy na rynku w Kiejdanach. Przewodnik opisuje, że poza starym miastem w zasadzie nie ma tam nic wartego uwagi. Zgodnie z dotychczasową tradycją, jak tylko dojeżdżamy do planowanego postoju przestaje padać i możemy na własne oczy spokojnie sprawdzić, czy autorzy przewodnika mieli rację. Tańczę z kondomem po raz drugi tego dnia (tyle, że tym razem z odwrotną sekwencją ruchów). Kiedy się odwracam staję oko w oko z .... młodą parą, która właśnie wyszła z pałacu ślubów w otoczeniu druhen ubranych w pomarańczowe suknie. Okazało się, że moje moto zaparkowałem bezpośrednio za samochodem nowożeńców . Trzeba przyznać, że wrażenie było całkiem pozytywne, zwłaszcza jak druhenki złapały się za gitary i zaczęły na środku ryneczku grać i śpiewać dla młodej pary i przy okazji dla nas
Na ryneczku oprócz młodej pary oraz pomnika Janusza R. znajdujemy otwartą knajpę. Siadamy pod parasolem, kondomy suszą sie na znaku z zakazem wjazdu motocykli i zakazem zatrzymywania a my po raz kolejny sprawdzamy przepowiednię Marcina i na posiłek czekamy godzinę, sącząc tym razem kwas chlebowy (przepyszny zresztą) . Sielankę co jakiś czas urozmaica kelnerka donosząca po 1-2 dania a potem znowu przerwa. No cóż – widocznie mają tylko jeden palnik w kuchni. W międzyczasie do knajpy wchodzi jakaś parka z plecakami.
- Ci na pewno juz nic nie zjedzą. Zamówiliśmy już całe zapasy.
I faktycznie – chwilę później młodzi ludzie wychodzą z knajpy ze smutnymi minami i wyraźnie głodni oddalają się. Tymczasem pani kelnerka donosi dwa kolejne dania.
- To jest może to z grzybkami? – dopytuję się głodny
- Eeeee, a pan z gribkami chotieł?
- No tak, jakiś problem?
- Eeeeee, no nieeeet probliema....
Kelnerka znika w knajpie. Na wszelki wypadek, tknięty jakimś złym przeczuciem biegnę za nią.
- Przepraszam, jaki jest problem z tym daniem? Zamawiałem to pierwsze z menu.
- Nuuu, ono z gribkami a u nas niet gribkow...
- To niech będzie bez grzybków, nic sie nie stanie.
Jakiś czas potem dostaję kotleta wyglądającego identycznie jak inne, wcześniej przyniesione dania... tyle, że oblanego sosem grzybowym (bez grzybków rzecz jasna). W rezultacie posiłku zaliczamy małe opóźnienie, gdyż maleńki knajpiany kibelek cieszy się dużą popularnością wśród uczestników wyprawy . W końcu ruszamy – na szczęście nie pada ale tym razem na wszelki wypadek od razu w kondomach ponieważ niebo wygląda dość groźnie – kierunek Góra Krzyży. Wrażenia z jazdy w kondomach w słońcu i przy dość wysokiej temperaturze – bezcenne .
W końcu (z maleńkim postojem na wyskok z kondomów) osiągamy Górę Krzyży. Miejsce robi wrażenie – kto był w naszej polskiej Grabarce ten wie o co chodzi. Kto nie był, niech sobie obejrzy zdjęcia i odwiedzi obydwa te miejsca przy najbliższej okazji bo naprawdę warto . W moim przypadku wrażenia ze zwiedzania zakłóca coraz wyraźniejsze parcie na porcelanę . W końcu siadamy na moto i co V2 (i jakieś tam inne dziwne wynalazki nie warte nawet wspominania) wyskoczy gnamy w kierunku na Rygę. Na pierwszej stacji benzynowej wyglądającej cywilizowanie zatrzymuję grupę i bez zbędnych wyjaśnień pędzę przetestować urządzenia sanitarne. Są! Działają! Aaaale ulga...
Zgodnie z nową świecką tradycją wskakujemy w kondomiki i w doskonałych nastrojach pędzimy prosto pod chmurę – w końcu ileż można po suchym jeździć. Wjazd na Łotwę od razu daje się odczuć pod 4 literami – droga jakoś tak bardziej swojska się wydaje z jedną różnicą – na odcinku od granicy do Rygi nie ma chyba ani jednego zakrętu i nadal mało samochodów. W miarę upływu kilometrów również jakby mniej plomb w zębach i moto jakby lżejsze zaczyna się robić... światełka kolegów w lusterkach zaczynają mi sie oddalać.... nie, to nie ja przyspieszam, to oni stanęli . Mam nadzieję, że żadnego dzwona nie było .
Sprawa po chwili się wyjaśnia. Okazuje się, że na tych wybojach spod pająka wysunął mi się minikompresorek marki Lidl i niczym torpeda wystrzelił w resztę grupy. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało i wszyscy zdołali wyhamować . Kopresorek też przeżył, tylko pudełko diabli wzięli. Solidna marka – na katastrofy komunikacyjne okazuje się odporna. Jak długo jest w stanie działać zgodnie z przeznaczeniem, na szczęście nie mieliśmy okazji testować.
Do Rygi dojeżdżamy w strugach deszczu i po drogowskazach (tym razem doskonałych) jak po sznurku dojeżdżamy do informacji turystycznej.... która okazuje się zamknięta od dwóch godzin . Na szczęście Grzegorz ma GPS, co prawda z rozładowaną słuchaweczką ale jakoś daje radę doprowadzić nas do kempingu z nosem przyklejonym do tankbagu z GPSem pod folią. Szacun
Na miejscu, zgodnie z hasłem ‘twardą d.. trza mieć a nie mientką’ namioty.... zostają na motórach a my bierzemy pokoje w hotelu .
Wieczór i noc w Rydze – nie pada i jest pięknie. Do podziwiania na zdjęciach. Miasto ma niesamowicie dużo uroku, jest żywe, kolorowe, pełne ludzi i otwartych do późna knajpek. Jest to też jedyne (jak dotychczas) miejsce, gdzie udało nam się w 11 mniej więcej trzeźwych osób wsiąść do jednej taksówki i wrócić bezpiecznie do hotelu . Wrażenia jak zwykle bezcenne.
Kolejny dzień to jazda do Wilna w podgrupach ale to już temat na...
cdn...

[ Dodano: 2010-06-21, 07:42 ]
Dzień trzeci – Wilno i Drag Star a także ‘to cię będzie kosztowało’ oraz kelner szczery aż do bólu

- Jak się macie?
- Eeee, głowa boli.....
- Wstawać! Na motórach powieje to i z głowy wywieje
- Oooojjj, kiepsko...

Takie mniej więcej dialogi towarzyszą nam z rana. Zgodnie z ustaleniami nasza trójka (ja, Brat i Siostra) pomykamy do Wilna jako pierwsi z samego rana, gdyż Młoda musi najpóźniej ok. godz. 14 znaleźć się na lotnisku. Niestety, jest po trzy-tygodniowym urlopie i w poniedziałek z rana musi być już w robocie. A warto wspomnieć, że owe trzy tygodnie spędziła włócząc sie po Turcji i Syrii, wróciła do Polski w czwartek wieczorem a w piątek rano już siedziała na motórze (pierwszy raz w życiu) i pomykała z nami taaaaką mamy młodszą Siostrę, a co! Z resztą grupy jesteśmy umówieni pod hotelem tak, aby potem z fasonem cała grupa zajechać pod Route66 i szyku zadać.

Deszcz nie pada, drogowskazy czytelne, droga dobra więc szybko znajdujemy wylot z Rygi i dzida, ruch jak zwykle niewielki, więc km szybko umykają. Krótki popas na stacji benzynowej i 2x0,5 lokalnego specjału dla naszego Wielkiego Nieobecnego Voytassa ląduje w sakwie (masz to Chłopie jak w tzw. ruskim banku przy najbliższym spotkaniu ). Droga z Rygi do Wilna jest bardzo dobra, ponad połowa trasy przebiega po autostradzie, tak więc nie bardzo jest co opisywać, poza jednym drobiazgiem, który będzie miał swoje konsekwencje w dalszej części relacji. Otóż, w pewnym momencie, podczas odkręcania manetki, na ułamek sekundy moje moto łapie ‘czknięcie’ odczuwalne jako chwilowe przyhamowanie tylnego koła . Rzecz dzieje się przy prędkości ok. 100km/h, więc kask unosi mi się lekko pod naporem wstającej fryzury . Na szczęście dalej silnik pracuje normalnie, straty mocy nie odczuwam, innych efektów też nie więc uznaję, że najprawdopodobniej był to efekt zanieczyszczonego paliwa albo czegoś podobnego, niemniej jednak pewien niepokój pozostaje .
Podczas przejazdu przez Wilno jest już dość gorąco a ja przy każdym odkręceniu manetki, tuż przed zmianą biegu na wyższy, słyszę charakterystyczne rzężenie (jak ktoś kiedyś słyszał ‘intrudera’ Theo, ten wie o jaki dźwięk może chodzić ). Może to wpływ wysokiej temperatury ale wydaje mi się również, że słyszę jakieś gwizdanie. Oho! Coś się sypie. Niewesoło.
Odstawiamy Młodą na lotnisko gdzie następuje szybka kontrola motóra. Brat mówi, że podczas jazdy na autostradzie cóś ze dwa razy zadymił konkretnie, jakby oleju wziął. No pięknie - myślę sobie - jeszcze tego brakuje, żeby mi się moto całkiem posypało!
Lekka dolewka oleju (całe szczęście, że literek ze sobą wieziemy na wszelki wypadek) i decydujemy, że jedziemy od razu pod Route66 bo po pierwsze – coś tam pewnie zjemy a po drugie – na pewno znajdziemy tam kogoś, kto obejrzy mojego sprzęta i wyda opinię, czy mogę bezpiecznie te 500km do domu wracać.

W Route66 jesteśmy jako jedni z pierwszych klientów tego dnia i chyba tylko dzięki temu dostajemy dość szybko zamówione barbecoe. Chwila rozmowy z szefem lokalu i okazuje się, że koleś jest Amerykaninem polskiego pochodzenia i nazywa się Dudek.
- Naprawdę z Polski przyjechaliście? A jak trafiliście do naszej knajpy?
-Przyjechaliśmy na losowanie Draga, tylko mój kupon został w garażu. Masz może jeszcze te kupony?
-No pewnie! Kelner, nie dałeś im kuponów @#$!%&^ ?! Oni z Polski specjalnie przyjechali, drinki zamówili więc kupony im sie należą!

Tym sposobem stajemy się szczęśliwymi posiadaczami nowych kuponów i cel wyjazdu (udział w losowaniu Draga) może zostać osiągnięty . Przy okazji dowiadujemy się od Mr. Dudka, że wizyta w Polsce jakiś czas temu pozostawiła u niego niezatarte wspomnienia:

-Polska piękny kraj, ale macie do d... drogi tam! I Policja jakaś dziwna jest. Jadę sobie spokojnie aż tu nagle mnie zatrzymują . Policjant prosi o dokumenty ale nawet do nich nie zagląda, tylko pokazuje mi jakąś książeczkę i krzyczy: 400zł! Ja mu na to: za co? On mi na to: 400zł! I dawaj paszport! Daję mu paszport a on czyta: D-u-d-e-k.... Du-dek..... Dudek...eeeee... Polak? Moja Babcia była Polka – mówię mu. 200zł! – on mi na to. Do tej pory nie wiem za co to było!

W knajpie pokazuje się lokalny magik i po kilku próbach uruchamia Draga stojącego na scenie przy pomocy akumulatora wymontowanego przed chwilą z garbusa . To jest gość, którego szukam – myślę sobie i zagaduję, czy może rzucić okiem na moje moto albo ewentualnie wskazać jakiś warsztat.
Gościu podchodzi, odpala, słucha i mówi:
-Ja tam nic nie widzę ale u nas w klubie jest mechanik, tylko on tu musi przyjechać i to Cię będzie kosztowało. To jest jego czas przecież!
‘A niech cię szlag’ – myślę sobie – ‘Jeśli kiedyś przyjedziesz do Polski i moto Ci nawali, to też ktoś powinien Ci w ten sam sposób odpowiedzieć, buraku!’
Inna sprawa, że u nas pewnie zaraz znalazłby się ktoś gotowy do pomocy. Idąc tym tropem rozumowania wykonuję telefon do Szamana (Wieniek ). Co prawda Wieniek przez telefon nie jest w stanie rzecz jasna zdiagnozować problemu ale jakoś tak podczas rozmowy nabieram przekonania, że jakoś dojadę. Spokojnie, bez gazowania ale damy radę ;

W międzyczasie dojeżdża część naszej grupy na czele z Jackiem i Agatką . Tylko część, gdyż reszta po długich Polaków rozmowach w Rydze poprzedniego wieczoru , zakończonych tego ranka , nie była w stanie dosiąść maszyn bez kilkugodzinnej rehabilitacji .
Dojeżdżają dopiero jakieś dwie godziny później akurat mniej więcej równo z barbecoe zamówionym przez grupę Fosnefesa (knajpa jest już pełna ). Po chwilowym posiedzeniu w Route66 i po kolejce losowania, w której niestety Draga nikt z nas nie wygrał decydujemy, że odstawimy maszyny do hotelu i udamy się na piesze zwiedzanie Wilna a po drodze wpadniemy jeszcze do 66 na kolejna rundę losowania. Czekać na jedzenie tutaj dla reszty grupy raczej nie ma sensu. Godzinkę później idąc do 66 uświadamiam sobie, że moje nowo zdobyte kupony zostały w hotelu - no cóż, ten Drag chyba faktycznie nie jest mi pisany . W istocie – w Route66 okazuje się, że wygrana już padła i dzięki temu problem pt.: ‘kto wróci na Dragu’ schodzi na plan dalszy. Na prowadzenie wysuwa się problem pt.: ‘co i gdzie jemy?’

Idziemy na poszukiwanie knajpy i naszego zamiaru nie jest w stanie zakłócić nawet bankomat, który złośliwie odmawia Wiewiórowi wypłaty 70Lit pokazując uparcie komunikat, że wypłaca tylko nominały 50, 100 i 200Lit. Po krótkiej walce Wiewiór podejmuje odważną decyzję, wypłaca nominał sugerowany przez maszynę i możemy iść dalej .

Knajpę namierzamy na deptaku w centrum miasta. Są nawet zestawione stoliki mieszczące całą naszą wesołą ekipę. Wkrótce podchodzi młody kelner i szybko okazuje się, że nie ma żadnego problemu, żeby zamówienie złożyć nie siląc się na żadne obce języki.
-Skąd tak dobrze znasz język Polski?
-Bo ja jestem Polakiem – odpowiada dumnie i tym stwierdzeniem zdecydowanie zjednuje sobie naszą sympatię.
Zamawiamy 6 steków i jakieś inne dania, których już nie pomnę oraz oczywiście lokalną zupę chmielową . Kelner po chwili wraca i teatralnym szeptem zwraca się do Agata:
-Ale to danie kosztuje 33Lity!
-I co z tego?
-Eeeee, nic.

Po jakimś czasie na stół wjeżdża jeden stek (dla Agata oczywiście), 5 kotletów i 3 inne dania, których oczywiście nie pamiętam. Na naszą uwagę, że jednego dania brakuje kelner odpowiada z rozbrajającą szczerością:
-Eeee, zapomniałem ... a co miało być?
-A poza tym zamawialiśmy 6 steków a nie 1 stek i 5 kotletów
-Eeee, naprawdę? To się pomyliłem ... eeee.... chyba...
Młody ma coraz bardziej niewyraźną minę. Widać, że zestresowany:
-Ja tu dopiero 6 dni pracuję...
-Nie przejmuj się, zjemy to co jest tylko nam rachunki przynieś oddzielnie .

Nasz nastrój zdecydowanie staje się coraz weselszy a apogeum dobrego humoru osiągamy gdy młody przynosi rachunki:
-Kto jadł pierogi?
-Nikt
- Aha, a kto jadł kotleta?
-Ja
-To jest Pana rachunek
-Nie, ja piłem jedno piwo a tu są dwa, daj mi rachunek z jednym piwem
- To kto pił dwa piwa?
-Ja, ale z kebabem a nie z kotletem
-?! To wszyscy już zapłacili?
-Ja jeszcze nie
-To ile Pan zapłacił?
-Jeszcze nic, ja bym Ci zapłacił ale nie dostałem rachunku. To przynieś mi taki z jednym piwem i kotletem

Takie mniej więcej dialogi przerywane salwami śmiechu ostatecznie kończą się sowitym napiwkiem dla młodego kelnera, którego nasz stolik kosztował z pewnością wiele stresu, ale który również zdołał wzbudzić naszą wielką sympatię .

Ruszamy na dalsze zwiedzanie Wilna. Zupa chmielowa, jak każdy wie, swoje prawa ma, także wkrótce zaczynamy sie rozglądać za wiadomym miejscem. Jest! Przystanek autobusowy zakończony jest budką oznaczoną powszechnie rozumianym skrótem WC. Podchodzimy, patrzymy a tam okazuje się, że aby wejść do środka trzeba wrzucić do automatu 1Lit. Niestety, poza wrzutem monety trzeba znać chyba jeszcze jakieś lokalne hasło, żeby drzwi się otworzyły . To z ‘Seksmisji’ nie działa i musimy udać się na dalsze poszukiwania.
Na szczęście Wilno obfituje w rozmaite przyjemne knajpki, także wkrótce znajdujemy miejsce spełniające nasze wszelkie oczekiwania.

Na takich to przyjemnych zajęciach czas nam szybko zlatuje i w końcu postanawiamy wracać do hotelu. Na miejscu, kiedy już, już mamy udać się jak grzeczni chłopcy spać, odzywa się cichutko nie kto inny tylko.... Agata:
-To wy już spać zamierzacie?
Spoglądamy na siebie z lekkim zawstydzeniem: Chyba nie damy się kobiecie prosić?.... I chwilę później lądujemy w knajpie o dźwięcznej nazwie Carskie Sioło, która znajduje się nieopodal hotelu. W pełni tym razem profesjonalna kelnerka Agnieszka szybko odnajduje z nami wspólny język:
-Mamy teraz bardzo dobrą wódkę, taką akurat na początek, pół litra za jedyne 80 Litów (1Lit = 1,17PLN) a jest naprawdę doskonała .
Długo namawiać nie musi i flaszka szybko zostaje przetestowana. Agnieszka, wykazując się absolutnym profesjonalizmem natychmiast pojawia się ponownie przy naszym stoliku.
-A może Wam zdjęcie zrobić? A wiecie co? Mamy teraz taką znakomitą wódkę, doskonała na poprawienie, naprawdę dobra, 180 Lit za flaszkę ale całe 0,7 litra. Naprawdę warto .
Tym sposobem na stole po chwili ląduje całkiem zgrabny flakonik i zostaje przetestowany równie szybko jak poprzednio . Testy zapewne przeciągnęłyby się do rana ale niestety wycieczka zbliża się ku końcowi i jutro musimy ruszać do Polski. Wracamy do hotelu tym razem skutecznie.
_________________

 
 
Damiano 


Model: SYMPATYK
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 17
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-06-21, 08:50   

szczepan, wrzucaj ciąg dalszy ;D
 
 
szczepan 



Model: SYMPATYK
Rocznik: 2007
Wiek: 49
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 249
Skąd: Żyrardów
Wysłany: 2010-06-21, 09:02   

Damiano, cierpliwości, wszystko w swoim czasie ;p

[ Dodano: 2010-06-23, 07:56 ]
Dzień czwarty – powrót

Dzień powrotu wita nas pięknym słońcem i wysoką temperaturą. Sprawnie się zbieramy, pamiątkowa fotka pod hotelem i wylatujemy w kierunku na Troki. Po drodze zatrzymujemy się na tankowanie. Maszyna Tomka oczywiście po raz kolejny rzuca palenie ale na szczęście chłopaki mają już wprawę w 'kablowaniu' i wkrótce jesteśmy gotowi do drogi. Nagle ze stacji wybiega chłopak z obsługi:
-Kto tankował z 5?
-Ja
-Nie zapłacił Pan.
-Jak to nie? Patrz, tu mam kwitek.
-To kto tankował z 1?
-Ja, oto kwitek.
Chyba najbardziej podejrzanie wygląda Grzegorz, bo kasjer prosi go do środka do wyjaśnienia. Chwilę później Grześ wraca z dużą puszką Redbulla:
-Dostałem w ramach zadośćuczynienia. Okazało się, że jak tankowaliśmy, to jakiś koleś podjechał, zatankował i zwiał bez płacenia .

Wygląda na to, że takie zachowania nie są tutaj rzadkością. Na drzwiach stacji nie bez powodu wisi naklejka z przekreślonym kaskiem oznaczająca dla motocyklistów obowiązek zdjęcia kasku przed rozpoczęciem tankowania. Chłopaki w drodze do Wilna poprzedniego dnia mieli okazję na własnej skórze sprawdzić jak to działa – na stacji przy autostradzie próbowali zatankować ale dystrybutor nie chciał podać paliwa. Na pytające spojrzenie w kierunku kasy, stojąca tam panienka zaczęła się pukać w głowę. ‘Sama się puknij &*^%#@%, paliwo nie leci! ’ Dopiero po jakimś czasie zrozumieli, że powodem zablokowania dystrybutora były nie zdjęte kaski. Po prostu właściciele stacji bronią się w ten sposób przed kradzieżami.

Przez Troki przelatujemy ekspresowo, robiąc tylko krótki postój na fotki. Droga z Trok do granicy wywołuje banany na wszystkich gębach – jest fantastycznie pokręcona i pofalowana, przy czym nawierzchnia jest dobra a ruch jak zwykle niewielki . Sama radość z jazdy . Jest tak fajnie, że zatrzymujemy się dopiero w Augustowie.

Przejazd przez Polskę jaki jest to każdy wie. Dość powiedzieć, że na odcinku od granicy do Pułtuska poza wszystkimi ‘atrakcjami’ oferowanymi przez nasze drogi temperatura spadła o dobre 15 stopni . Na stacji benzynowej wbijamy się we wszystkie ciuszki, żegnamy się serdecznie i indywidualnie oraz w podgrupach lecimy każdy w swoją stronę. Koniec wyprawy ale już knujemy następną .


Epilog:

Moje moto natychmiast po powrocie ląduje w warsztacie, gdzie na szczęście okazuje się, że problemy wynikały najprawdopodobniej ze złej jakości paliwa. Dwa dni później chłopaki dzwonią do mnie, że sprzęcik przeczyszczony, wyregulowany i gotowy do jazdy .

Brat mój rodzony miał mniej szczęścia: dojechał do domu, postawił moto na parkingu i zaczął rozpakowywać. W pewnym momencie, będąc odwrócony tyłem do sprzęta słyszy huk . Okazało się, że jakaś śnięta baba manewrując po parkingu przywaliła mu w motocykl przygniatając go jednocześnie do barierki . Efekt: moto w warsztacie do remontu przód i tył. Baba płaci ale Brat nie jeździ

Kolejnym pechowcem okazał się Marcin, który zaliczył szlifa kilometr od domu . Na szczęście nic poważnego ani jemu ani sprzętowi się nie stało. Ręka trochę boli ale sezonu jeszcze nie zamyka.

Kończąc relację chciałbym serdecznie podziękować wszystkim za wspaniałą wyprawę i doskonałą atmosferę. Szkoda, że Voytassowi nie dane było tym razem z nami pojechać ale jestem dziwnie spokojny, że nie był to ostatni wyjazd w tym zacnym gronie i Voytass będzie miał jeszcze nie raz okazję nadrobić .
Przybyło nam kolejne 1500km doświadczenia, kilkaset fotek i ileśtam filmów kręconych przez Grzegorza podczas jazdy (ile to się dowiemy, jak Grześ wreszcie się nimi z nami podzieli ).

Pozdrowienia dla wszystkich a szczególnie dla naszych poszkodowanych. Lewa w górę i do następnego razu .
_________________

 
 
Ronin 



Model: DS 1100 Classic
Rocznik: 2006
Wiek: 41
Dołączył: 30 Cze 2010
Posty: 517
Skąd:
Wysłany: 2011-02-18, 20:17   

szczepan napisał/a:
Niesamowite wrażenie robią na nas... rynny. A tak, rynny. Da się wyczuć, że tutejszy ‘rynniarz’ jest zawodem elitarnym i dającym niesamowite możliwości artystycznego wyżycia się kreatywnym ludziom w myśl zasady: dajcie mi budynek a ja go orynnuję.


Aja kiedyś za młodu, "pożyczyłem rynne z urzędu gminy .... ;D przez miasto z nią szliśmy w myśl zasady ---damy rade ;D ;D ;D ;D ;D ;D

świetny opis ;d
_________________
-Lepiej umrzeć stojąc , niż klęcząc na kolanach żyć-

" W życiu piękne są tylko chwile..." - R. Riedel
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group