YAMAHA XVS 650, 950, 1100, 1300, 1600, 1700, 1900 FORUM

Zdjęcia, filmy i trasy - Czarnogóra 2016 by SOFT

soft - 2016-06-20, 19:31
Temat postu: Czarnogóra 2016 by SOFT
Witam,
Zgodnie z obietnicą opiszę tegoroczny (2016) mój/nasz wyjazd do Czarnogóry.

Dzień pierwszy ... sobota 4 czerwca, ruszamy zbiórka o 7.00 "pod parkiem". 5 osób, 5 motocykli, 3 samców i 2 samice.
Skład: Ja, czyli SOFT, Piotruś W., Jowita K., Monia T, Darek K.
Hasło trza być twardym, a nie miętkim.
Minuty mijają, o 8.00 zebraliśmy się w komplecie.
Ruszamy.... pokonując polskie drogi ok. godziny 12 wyjeżdżamy z kraju przez Barwinek. Ostatnie tankowanie w Barwinku przy granicy i skok na Słowację. Na słowacji-jak co roku witają nas remonty drogi międzynarodowej prowadzącej od barwinka.
W Polsce też wykonuje się remonty. Różnica jednak jest taka, że u nas remontuje się kolejne odcinki drogi. W Słowacji z uporem maniaka od 2 lat pracują ciągle w tym samym miejscu. Stojąc na światłach przy robotach drogowych nawet zacząłem się zastanawiać czy sygnalizacja świetlna nie powinna tam być wkopana na stałe, ale-to ich problemy.
Ruszamy. 50km/h-policjant..... obszar zabudowany .... policjant....... droga dłuży się-jest nawet ciepło..... policjant z suszarką,.... autostraaa.....koniec, policjant z suszarką.
No rzesz ty w mordę, jest koniec "pięknej" Słowacji. 100 metrów przed przejściem węgierskim fotoradar i strzał, błysk prosto w piersi. Wkurzona mina policjanta bezcenna-za resztę zapłacisz Master Card.
Wjeżdżamy na Węgry. 50 metrów za granicą zatrzymujemy się na 2xpalące węgierskie żarcie (1x przy wejściu drugi przy wyjściu), zaopatrujemy się w winiety (chyba za 4 euro) na motocykl, machamy rangerousom schowanym po przeciwnej stronie w krzakach i ruszamy.
Witaj bratnia ziemio węgierska. Ale dlaczego bratnia? hm.... czasu na zastanawianie się będzie dużo. Kierunek STOLYCA czyli podbijamy Budapeszt.
Przeliczenie motocykli, sprawdzenie, czy bagaże dobrze zamocowane-bo za kilka kilometrów siadamy na autostradę. Zgubienie bagażu na autostradzie nie wróży nic dobrego.
Na ostatnim wyjeździe kolega zgubił buta-ja osłonę materiałową sakwy. Do buta jeszcze wrócę, bo nie każdy motocyklista potrafi zgubić buta na autostradzie.
Witaj Budapeszcie. Szukamy hotelu, w którym co roku śpimy. Próżno na nim szukać gwiazdek, ale ogólnie jest o.k., prawie czysto, ceny .... znośne, żarcie dobre! Motocykle bezpieczne!.
Adres? a proszę: Budapeszt, Harmat utca 129. Cena ... za pokój 3 osobowy ze śniadaniem na pln 260 zł. (płatne kartą-na Węgrzech prawie za wszystko płaci się kartami. nie trzeba mieć ich waluty)
Spinamy motocykle, blokady, łańcuchy, immobilisery i idziemy oddać się błogiemu wypoczynkowi.
W hotelu wesoło bardzo wesoło....
Za wesoło.....
Wesele?...... o rzesz kur..... cygańskie wesele.

Myjemy się, przebieramy w ludzkie ciuchy i walimy do kilkaset metrów oddalonego McDonalda na jakieś żarełko. Jak wrócimy to będzie spokojniej.
... tak sobie wmawialiśmy.
Kładziemy się spać. Jedyne co przychodzi moi do głowy to SITA. Czy ktoś wie co to SITA?
To taki przyżąd, który nakłada się na sen, włączasz i rano już zaczynasz mówić po niemiecku.
Tak... SITA rumuńska. Tego się obawiam. Zasypiam w takt rumuńskiej muzyki okraszonej rumuńskimi przyśpiewkami i darciem kapcia w języku Drakuli.
Boję się, że rano zamiast dzień dobry do współtowarzyszy zwrócę się w ich języku.
Zasypiam myśląc, że może to lepsze od węgierskiego wesela. Jakiś ten język bardziej przyjazny.
Noc. Strzały, kilkukrotne. Muzyka ustaje-my wyrwani ze snu stwierdzamy, że w ten sposób wymienia się tu DJ-a. Cisza ... 10 minut potem znowu SITA.
Ranek........ w jakim języku mówimy-dowiecie się niebawem.

Zdjęcia
Przygotowanie do wyjazdu
https://drive.google.com/open?id=13_11-uwb8Ta12mevUCassiAH1tLx4xXh9g
Chwilę przed wyjazdem z Polski - od lewej: Piotr, Jowita i Darek
https://drive.google.com/open?id=1pTfn9Doxo4yAXnCGJN1ZeD3e-I8bFGHZCA
Polskie serpentynki
https://drive.google.com/file/d/0B5CT3ZOkxDiIV3hVVWM0T3laT2s/view?usp=sharing

remol71 - 2016-06-20, 20:14

Czy to był gliniarz z radarem schowany za betonkiem ? Ja się nie dałem nabrać. Czuwaj :)
U-BOOT - 2016-06-20, 20:24

Jeszcze dobrze nie zacząłeś, a już koniec. No, nie ładnie... Dawaj dalej i foty. Mogą nawet być te z fotoradaru. ;D
pyra - 2016-06-20, 21:03

czekam na drugą część ;D
soft - 2016-06-20, 21:18

Dzień drugi.

Bună dimineata.....
Nie, na szczęście mówimy jeszcze w języku Marka Hłaski.
Pobudka, mycie, zakładanie szkieł kontaktowych (1/5 uczestników wyprawy musi się z tym problemem zmagać codziennie), całkiem niezłe żarcie (tym smaczniejsze, że wliczone w cenę pokoju) i ruszamy.
Powoli...
Łańcuchy, zabezpieczenia, immobilisery, linki-zdjęte, bagaże zamocowane, ruszamy. Kierunek.... kur.. gdzie jedziemy?. Piotrek, gdzie jedziemy?
- Jak zgubicie się na Węgrzech to kierujcie się na Mohacs, a za Węgrami — kierujcie się na Sarajewo.
Ruszamy.
Znowu 2 godziny przemyśleń, dlaczego Polak i Węgier to 2 bratanki... autostrada.
Koniec przemyśleń. Coś się dzieje. Deszcz.
Jedyną osobą, która wie, do czego przyrównać węgierski deszcz na autostradzie jest Monia, która tydzień wcześniej grała w paintballa bez zabezpieczeń. Tak. Przeżycie jest porównywalne.
Zatrzymujemy się, aby włożyć przeciwdeszczówki. 3/5 ekipy zakłada. 2/5 - zapomniało zabrać. Ja pierdzielę.
Po zatrzymaniu pada hasło grad? ... nie, Jowita spoko to tylko takie wielkiiiie krople.
Przeciwdeszczówki założone. Leje .. jak na Węgrzech? Błyska się. Ale spoko. Trochę robi mi się zimno jak patrzę na Monikę i Darka.
Zatrzymujemy się tankować. (nie opisałem tego rytuału, ale przerwy na "piciu" mamy co 180 km. Powodem tego jest jeden frajer na motocyklu o pojemności 1900 cm3 i zbiorniku 16L)
Monika twarda ... jak skała. Zimno Ci? Nie. Mokro Ci? Teraz nie. Teraz nie? o co chodzi? Cha.... wiem, poznałem tajemnicę jak wysuszyć majty i spodnie motocyklowe na stacji. Nie mogę Wam niestety jej zdradzić.
Poznali za to ją wszyscy inni kierowcy, którzy chcieli skorzystać z ubikacji na stacji. Musieli użyć palca.
Monika płaci za paliwo. Pani w kasie zrobiła minę wartą każdych pieniędzy i próbuje Monice wskazać łazienkę. O co chodzi myślę? Spoko to tylko czarne, czarne! Czarne jak cholera ręce Moniki.
Skórzane rękawice pofarbowały ręce. Dosłownie na czarno.
Mokra, z rolką papieru toaletowego w .... i czarnymi rękami (ale twarda jak żelki z biedronki) Monika siada na swojego szerszenia. Jedziemy dalej.
Dalej jest tylko .... bardziej mokro?. Nie może być bardziej mokro. Płyniemy motocyklami po autostradzie. Tak docieramy do granicy Chorwackiej.
Szybka odprawa, 2 słowa z przyjaznym Chorwatem i jedziemy dalej.
Autostrada i ... deszcz. Ja pierdzielę. Nałożyłem nawet buty przeciwdeszczowe.
Reszta jest nieugięta. Następne tankowania. Zimno Ci? NIE!. Nie pytam więcej, profilaktycznie tylko sprawdzam wchodząc do toalety czy będę miał czym podetrzeć tyłek.
Jedziemy.
Ilość policji zmniejsza się z każdym pokonanym kilometrem, można stwierdzić, że w zasadzie w Chorwacji nie znaleźliśmy policjanta.
Autostrada kosztowała nas ok 15 zł na motocykl. Oczywiście płatne Master Card. Bez żadnego problemu.
Wyjeżdżamy z Chorwacji. Kierunek.... zmieniamy.
Po dyskusji ustalamy, że nocleg robimy w Doboju.
Jedziemy do Doboju. Pada, leje.
Tankowanie, kawa, sprawdzenie, czy jest papier w ubikacji, jazda. Piękna Bośnia wita.
Faktycznie kraj piękny. Piękny i zaniedbany. Może bardziej piękny niż zaniedbany.
W BiH trzeba uważać na stacje paliwowe. Jeżeli nigdy nie słyszeliście nazwy stacji, do której właśnie zjeżdżacie-raczej nie ryzykujcie. Wasz motocykl zacznie się zachowywać "niestabilnie".
Lepiej wybrać Łukoil, INA, OMV. Resztę stacji raczej traktujcie jako pomoc w nagłych i niespodziewanych wypadkach.
Więc tankowanie, kawa, papier toaletowy... jazda.
Bośniacy i Hercegowińcy (nie wiem, czy dobrze odmieniłem) to z reguły dobrzy ludzie. Witają z uśmiechem, są pomocni i mili.
Język angielski to w BiH nie problem. Mam wrażenie, że znajomość angielskiego jest tam na wyższym poziomie niż w Polsce.
My tu gadu gadu.. a tu dojeżdżamy do Doboju. Mokrzy, brudni i co niektórzy z papierem toaletowym w .... w ubraniu.
Wita nas impreza patriotyczna w Doboju. Młode dziewczyny z kwiatami biegną ku nam.. Nie. Pobiegły dalej witać prezydenta. Cholera. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przyćmi twój przyjazd.
Szukamy Hotelu. W Doboju są 3 hotele, z tego 2 czynne. Jeden "****", a drugi "***". Wybieramy ten z "****". A co. Stać gościa, bo z Zamościa.
Tak na serio to w BiH jest tanio. - ale o tym za moment.
Wkraczamy do hotelu. Ja kieruję się do mojej luksusowej "jedynki" i biorę prysznic w przeciwdeszczówce. Serio. Zrobiłem to. Rzuciłem sakwy, odłożyłem kask i wlazłem pod prysznic w przeciwdeszczówce.
Chwilę później ten sam numer powtórzyłem w stroju Adama.
Suszenie, pranie, sprawdzenie, czy w ubikacji nie było Moniki (to już obsesja) i można ruszać na miasto.
A co.... idziemy po dobre wino.
Dobre znaczy drogie.
Drogie....
Drogie?
Kurcze, które wino jest dobre jak najdroższe kosztuje na polskie 12 zł? (najtańsze, które dostrzegliśmy ok. 2 zł)
Kupiliśmy takie wypasione za 10 zł i szczyt ekstrawagancji to za 12 zł. A co ....
Jeszcze jakieś zakupy i Piotr stwierdza, że tu można żyć. Paliwo tanie, żarcie tanie, wino tanie... hotele w miarę.
Wracamy do hotelu.
Imprezka, imprezka.....
Będzie kac po winie za 12 zł???
Tego dowiecie się niebawem.

Zdjęcia:
Na granicy Węgiersko- Bośniackiej
https://drive.google.com/open?id=1MN0Ghoj51_NSQHWSSFgf6dO-amPWiQLTLw
JA z Piotrem w hotelu
https://drive.google.com/open?id=1pn_HEgVB5PGfOT4JfZJHWpDAlfo_5jC5vg
Ja i Jowita w recepcji
https://drive.google.com/open?id=1mvbxjzidVhWYEDtwKnER__MbQPMr4C0_gQ
Do najdroższego w sklepie wina należy podejść z szacunkiem.
https://drive.google.com/file/d/0B5CT3ZOkxDiIbVg1ZUQxLTFVVnc/view?usp=sharing
Zbieram flagi z wyjazdów... teraz znalazłem taką, jakiej jeszcze nie miałem
https://drive.google.com/open?id=1y6ylOqtA_H52nJfWdF2SdJqQnaMDpqrudg

pyra - 2016-06-20, 21:59

czekam na trzecią część ;D
goniak - 2016-06-20, 22:04

A to Ty już jesteś po tej wyprawie, czy ona trwa teraz? :nie_wiem:
Oczywiście bez względu na odpowiedź czekam na resztę ;) Przeżyłam podobną wyprawę w zeszłym roku ;)

Miron - 2016-06-20, 22:06

soft, dawaj dalej, bo nie wiem gdzie we wrześniu na urlop jechać ;D
MarMar - 2016-06-20, 22:18

Miron, w tym roku juz nie, ale o przyszlym mozemy nad Czarnogorą pomyśleć, wspominalem ci o tym..
Miron - 2016-06-20, 22:40

MarMar, faktycznie wspominałeś, ale ja Ciebie na serio nie biorę :hahaha:
MarMar - 2016-06-20, 22:43

No fakt..... ;D
soft - 2016-06-20, 23:11

Dzień 3

Kaca brak. Żyjemy.
Rzut oka na motocykle zaparkowane pod oknem i niepokój, że coś jest nie tak.
Liczymy 1,2,3,4,5 ... wszystkie są. Hm... coś jest nie tak. NIE PADA! i słońce? Zbytek dobrego.
Spotykamy się na krótkiej odprawie połączonej ze śniadaniem.
- Wszystko dobrze? Dobrze .... ale nie do końca. Darek z Moniką mówią, że mają problem z suszarką do włosów, bo .... trąba jej odpadła.
AAAAA była, ale odpadła. Dreszcz emocji i niepewności przeszył mnie gdzie owa trąba od suszarki może się znajdować. Nie nie możliwe.
Nie..... Nie......
Pakujemy się. Wszystko czyste suche pachnące. Motocykle nie.
Brudne jak 100 diabłów czekają na nas pod (w zasadzie za) hotelem.
Więc odprawiamy rytuał: linki, łańcuchy, blokady na koło, immobilisery, alarmy i inne duperele zdjęte.
Bagaże założone. Ruszamy w drogę.
Gdzie jedziemy? Pada pytanie. Kierunek Mostar!
Ruszamy. Hola stop. Gdzie....
Rzut oka na strój Moniki czy jakaś trąba nie wystaje z nogawki. Nie.
Ruszamy.
Pięknie.
PKP... pięknie ku... pięknie.
Jedziemy w kierunku jednej z najładniejszych dróg w Bośni, czyli drogi Sarajewo-Mostar.
Zanim tam dojedziemy testujemy nowooddaną autostradę biegnącą obok Sarajewa.
Napisałem autostradę?
Ojjj... płaci się za autostradę, oznaczone jest jako autostrada, ale projektanci chyba uciekli z wykładów jak był temat budowa autostrad.
Nasze drogi szybkiego ruch miałyby status "Superautostrady". Szkoda, że zdjęć nie mogłem robić podczas jazdy ale-to coś nie powinno mieć statusu drogi szybkiego ruchu.
Autostrada ta biegnie pośród zabudowań, w dużej części nieoddzielona od nich niczym, niczym!, a tam gdzie zaczepiono jakąś siatkę odgradzającą od lokalnych dróg zauważyłem prowizorycznie porobione wjazdy z posesji na autostradę. (odpinana siatka)
Do tej pory myślałem, że słowacka autostrada jest na ostatnim miejscu. W tej chwili Słowacy awansowali na przedostatnie.
Oczywiście jak wszystko w BiH wyrób autostrado podobny jest tani. Niestety nie pamiętam ile. W każdym razie .... a niech mają.
Koniec autostrady.... może 50 może 100 km... nie wiem. Rozpoczyna się droga do Mostaru.
Witamy w Hercegowinie.
Po czym poznać.... proste. Można poznać i posłyszeć. Meczety. Wszędzie.
Przy drodze zatrzymujemy się w najlepszej w BiH knajpce gdzie świniaki opalają się na karuzelach napędzanych przez koła wodne.
Knajpka znajduje się zaraz za pierwszą tamą po lewej stronie na drodze E73 (Mostarska) zaraz za miejscowością Donja Jablanica-być może jest to już miejscowość Jablanica.
Kto tam nie zje-ten frajer. Dobrze, świeżo, dużo, tanio.
Więc jemy, żremy.....
Ruszamy w drogę — najedzeni, wypoczęci, suszi (nie to do jedzenia - tylko nie mokrzy).
Kierunek Mostar.
Pięknie.
Dojeżdżamy do miasta, które wita nas głośnym wołaniem muezzina.
Wołanie jest spotęgowane przez kilka meczetów, które nas otaczają. Słońce zaczyna zachodzić, jest ramadan więc dźwięki i zapachy Mostaru powalają.
Nie opiszę Wam tego ... trzeba tam być.
Kierujemy się na hotel... miejsc brak.... następnie kierujemy się w kierunku starego miasta (tego z mostem).
Strzał w dziesiątkę. Stajemy na parkingu przed prywatnymi kwaterami i rozmawiamy z pracownikiem kwater.
Rozmowa jest prosta:
Ja - How much.... skolko....
Ona - twenty...
Ja -.. uuuuuuuu
Ona - fifteen
Ja - ten
Ona - twelve
Ja - twelve ale z garażem
ona ... eeeeeeee
Ja - twelve and garage
ona - o.k.
Wprowadzamy się.
Ja pierdziu. Jakbym wiedział, jaki standard targowałem to ... nie byłbym taki .... twelve z garażem.
3 pokoje z osobnymi łazienkami, aneksami kuchennymi, standard 4* spoko. Czysto ładnie pachnąco, kawa, garaż na parterze na motocykle.
Krótka piłka zostajemy tu na kilka dni.
Mycie, przebieranie — wyskok do miasta.
Pięknie, niedrogo.
Do mostu mamy jakieś 300 metrów. Idziemy do knajpek, robimy zakupy. Jemy lody. Jest dobrze.
Pokochaliśmy mostar.
Fajni ludzie.
Ale.... zaraz.
Był tu przed nami jakiś Polak. Skąd ta rozczochrana myśl.
Podchodzisz do lodów .... facet mówi. "Panie, Panie... lody taniej niż w Biedronce" ... czystą polszczyzną.
Idziemy na piwo.
"Panie u mnie piwo taniej jak w Biedronce" ..... o żesz ty kurde.
Chcę kupić okulary...... "Panie tyniej jak w Pirmionce". A mam cię... Taniej jak w Biedronce mówię. - Yes Yes myster Pirmionce.
Więc cóż. niech im będzie. W sumie to i racja. Po przeliczeniu to to piwo tak na poziomie biedronki.
Ale jakie widoki. W biedronce nawet na dziale owocowo-warzywnym takiej egzotyki nie uświadczysz.
Wracamy do "hotelu".
Dobre humory, pełne brzuchy (u niektórych), portfele nie wyszczuplały. Witamy w Mostarze.
Czas spać. Jutro jedziemy przepędzić choroby.
Ale to jutro . pa pa

Zdjęcia:
W knajpce na trasie
https://drive.google.com/open?id=1gfRw8nXmZybP3iufTKvsQmZVrQuCCTjYkA
Mostar wita!
https://drive.google.com/open?id=1atX-sos4vKJP0ObjO1OXK7s6n_3fLMqSRQ
https://drive.google.com/open?id=1RLkYI4t5z7mZA_5nux_FUBwLISPMdAfNAg
https://drive.google.com/open?id=1DQAQPzxRRESuWagBhnsOYwUX1rGzW2jY8Q
https://drive.google.com/open?id=19aBrXxwoJ7b7f2EG804txKFeUi_3yKpQ1w
https://drive.google.com/open?id=1WR3uvqpUnHhxuKtPBRYDTZdpmbG70VeB6g
https://drive.google.com/open?id=1fWP1sIepk-V6B3H2JU1C4IYntGoemPoR1g
https://drive.google.com/open?id=1P7W87UjGihDS9BgRZr2JDH5daXlcyGa5Jg

kacmar - 2016-06-21, 00:13

Czekam na czwartą część ;D i zdjęcia
Ruffi - 2016-06-21, 00:58

Czekam na dalszy odcinek :)
remol71 - 2016-06-21, 06:41

W Mostarze widać też żurawie. Wszystkie budują meczety :D
robert_p (vel Hipis) - 2016-06-21, 06:49

Bardzo fajnie opisujesz wyprawę. Czyta się tak, że czeka się za kolejnymi odcinkami z niecierpliwością :) brawo
pyra - 2016-06-21, 07:02

czekam na czwartą część ;D
jarekch - 2016-06-21, 09:40

A co z tym butem zgubionym na autostradzie?

Soft, powinieneś pisać w odcinkach do gazet!!! :)

burza - 2016-06-21, 11:48

soft, nie spać nie spać... pisać ;D
RTP - 2016-06-21, 13:38

soft, świetna relacja, jak inni czekam na dalsze opisy i fotki.
kujawiak - 2016-06-21, 16:22

Tez dolaczylem. Fajna relacja dopisuj tylko ilosc km jesli mozna.
BenWito - 2016-06-21, 17:02

Niesamowita narracja, czekam
norbas - 2016-06-21, 18:53

:brawo: Ty
soft - 2016-06-21, 21:15

(przepraszam za literówki - piszę w notatniku. Zdjęcia wrzucę na koniec na mój serwer i podlinkuję)

Dzień 4
Budzi nas muezzin. Pobudka jest przyjemna.
Nie mogę wstać, w nocy słabo spałem. Nie — powodem nie było obce miejsce, hałas ulicy, czy wypite wieczorem piwko.
Co w nocy się działo?.... co to za stuki? - wychodzę do wspólnego przedpokoju gdzie gotuje się już czajnik z wodą na kawkę i poznaję przyczynę. Dwie przyczyny. W zasadzie nawet dwoje przyczyn.
Mówią w jakimś holenderskim języku, chociaż heloł zabrzmiało znajomo. Przez otwarte drzwi ich pokoju widzę, że jesteśmy "łóżkowymi" sąsiadami przez ścianę.
A więc to tak..... to jednak nie było wieszanie obrazów o 3 rano..... W ogóle z obrazami to nie miało nic wspólnego.
No dobra. Duchy zidentyfikowane. Czas na kawkę, mycie i nierówną walkę ze szkłami kontaktowymi.
Dlaczego wkładanie palca do oka tak boli..... Ha — wkładanie palca do prawego oka boli bardziej!
Budzę resztę ekipy. Piotr z Jowitą prawie wstają, Darek pyta się czy och...łem z rana? Nie, nie och...łem. Wstawać! Kierunek Medjugorie!
Śniadanie. Ja puszkę rybek przywiezioną mozolnie w plecaku z Polski, Piotr... też puszkę rybek. Skąd on ma rybki? Skąd on ma 4 puszki rybek. Tak zżarł 4 puszki rybek na śniadanie. Gdzie facet o talii ołówka HB może zmieścić 4 puszki rybek?
Nie ważne. Za rybkami poszło jeszcze pieczywo. Magia.
Schodzę na dół sprawdzić, czy rowery stoją i zbieram małe opierdziel za jakąś piszczącą w nocy blokadę na koło, nawet nie moją. No cóż po to jest blokada, aby piszczała.
Pisałem już, że motocykle są tak brudne, że litość z pożałowaniem bierze człowieka, jak się na nie patrzy? Trzeba coś z tym zrobić.
Pytam gospodynię o myjnię. Wskakuję na motocykl, wyjazd z garażu, zakręt w prawo, odgłosy facetów siedzących przy stoliczku i pijących kawę bezcenne — machają rękami. Ja odmachuję. Myślę sobie, lubią gości na dużych motocyklach, a co.....
Pojechałem......
Myjnię znalazłem, zapłaciłem 4 euro, motocykl błyszczy się jak muzzinowi ja.. jarzębinka.
Wracam obwieszczam wszystkim, że znalazłem myjnię gdzie jest i mówię, że ich poprowadzę.
Wyjeżdżamy z garażu, zakręt w prawo, odgłosy facetów siedzących przy stoliczku i pijących kawę bezcenne — machają rękami. Ja odmachuję. (normalnie dzień świstaka).
Lubią nas.... jestem pewien.
Kosmetyka motocyklowa zrobiona, jeszcze jedna rozmowa z gospodynią jak jechać do Medjugorie i tu małe zaskoczenie.
Nasza gospodyni z uporem maniaka tłumaczy nam, że nie możemy jechać w prawo i kierować się prosto na klasztor, tylko skręcić w lewo. W jakie lewo? Po co.
Droga jednokierunkowa?
Masz babo placek. W jednym momencie mit polskiego motocyklisty i machających mu na przywitanie mieszkańców Mostaru legnie w gruzach. Machali z innego powodu.... cholera!
Ciekawe co znaczyły te ciepłe słowa, które wykrzykiwali. Może lepiej nie wiedzieć.
Przed wyjazdem zrobiliśmy inwentaryzację dręczących nas choróbsk. Dlaczego — proste - jedziemy do Światowego Centrum Uzdrowień (ŚCU).
Ja jako wielokrotny bywalec BiH założyłem odpowiednio "Januszowy" strój, czyli przygotowałem się na +40C w cieniu. Opłacało się. Trasa ok. 40 km okazuje się przyjemna i bardzo fajna.
Wijąca się droga z zakrętami 180 stopni tworzy piękną serpentynkę, którą wspinamy się na szczyty. W dole całe miasto. Widok zapiera dech w piersiach.
(To jest ten moment, kiedy możecie nam zazdrościć). Ciepełko, motocykl, serpentynki i wizja nagłego uzdrowienia od wszelkiego cholerstwa. Czy coś może to przebić?
Dojeżdżamy do klasztoru. Motocykle można pozostawić bez obaw, w tym miejscu mają specjalną ochronę. Takie niebieskie AutoCasco.
Ruszamy do klasztoru, oczywistym jest odwiedzenie miejsca gdzie można zapalić świeczkę i pomodlić się za naszych zmarłych.
Tu nikt nie pilnuje, nikt nie patrzy. Tu trzeba zostawić 1€ za świeczkę. Trzeba, bo jak nie Ty, to kto?
Później czas dla siebie, dla swoich myśli. Czasami trzeba.
Czas dla swoich myśli kończy się w momencie jak Darek cichutko, wręcz bezszelestnie podaje mi swoją wielką wypasioną nowo kupioną lustrzankę SONY.
Łoł..... walnę fotkę najsłynniejszej figury na świecie. Przykładam do oka i pyk.
Tik, tik, tik, tik, co się dzieje? Bomba czy co. Mam wrażenie, że wszyscy ludzie zgromadzeni w ciszy przy figurze patrzą co ja próbuję zdetonować.
Strach widzę nawet w oczach figury.....
tik, tik, tik, echo niesie po całym klasztorze.
piiiiiiiiiii trach. Poszło zdjęcie. Sfotografowałem podłogę.
Co to było pytam Darka? Cholera ... samowyzwalacz czasowy.
- Wyłącz to. Obciach jak diabli.
Darek przestawia, nastawia i mi podaje wypasioną lustrzankę.
- Już jest o.k? Pytam,
- Spoko.....
Znowu czaję się boczkiem pod figurę, przesuwam się bezszelestnie wręcz niewidocznie. Jestem. Mogę fotografować.
Cisza, ja i figura.
Naciskam.
TrrrRRRRRrrrrrRRRRRRRrrrrrrRRRRRRRrrrrrr.
Ło Matko Boska.
Dobrze, że otaczający mnie wierni nie padli na podłogę myśląc, że pruję do nich z kałacha.
Obciach i góralska muzyka.
Znikam.... wycofuję się i wychodzę z klasztoru.
Darek! Co jest do cholery z tym aparatem?
- On robi zdjęcia seryjne potem wybiera najlepsze.
- Ale po co to trrrrrrrrrrr na cały klasztor?
- Nie wiem.
Ok... dajemy sobie spokój z robieniem kolejnych zdjęć wewnątrz.
Walniemy kilka fotek i idziemy się uzdrawiać.
Uzdrawianie jest proste. Są dwa miejsca gdzie można napić się lub przemyć rany świętą wodą.
Pierwszy nasz kolega Piotr. Boli go dziąsło - zapalonko, z którym walczy już jakiś czas. Procedura jest prosta.
Wypłukać buzię i gotowe. Spoko.
Teraz kolej na resztę.
Mnie do głowy przychodzi bolący hemoroid..... no i mamy problemik. Rezygnuję z samouleczenia.
Pytam Darka i Monikę.
- No wiesz ..... może nie .... może my też nie będziemy się leczyli?
- hm..... a dlaczego?
- no wiesz..... tu ludzie wodę piją....
Aaaaaaaa, czyli im płukanie ust też niewiele pomoże. Proste.
Zakupy.
Zamówienia od rodzin zrealizowane w sklepie klasztornym. Wykupione wszystkie różańce z drzewa oliwnego....
Klasztor wzbogacił się na nas o jakieś 41 euro. (to 1€ to moja świeczka.)
Wychodzimy z klasztoru idziemy na deptak do handlarzy.
Ja pierdziu... wszystkie podróbki świata. Jakość, całkiem niezła. Nie napisze wam jakiej marki okulary można tu kupić za 1/20 ich ceny w Polsce.
Bo kto wie, kto to czyta......
Więc zakupy zrobione.
Wracamy.
Powrót do Mostaru zapiera dech w piersi.
Piękne góry, zachodzące słońce, ciepło, motocykle i my.
Nastroje super.
Wracamy na kwaterę, przebieramy się i ruszamy na kolację do przepięknych mostarskich restauracji.
Jak tu pięknie i jak klimatycznie.
Chrzanić piękno i klimat..... te ceny w knajpach.... to jest to.
Jemy kolację w knajpce "zawieszonej" nad wodospadem. Łoł........
Wracamy w doskonałych humorach do naszego hoteliku.
Tu zamiast pary wieszającej całą noc obrazy na ścianie spotykamy węgierskiego motocyklistę na BMW K1200.
Fajny gościo. Zjeździł samotnie cały świat. Gadamy 2 godziny i idziemy spać.
Jednak Polak Węgier dwa bratanki.
Jutro wyjazd ... trzeba się wyspać.

Zdjęcia:
Myjnia w Mostarze:
https://drive.google.com/open?id=1NZvaiobCVuaZLciNJpBDxKneeXWGTj84tQ
Jedziemy do Medugorie
https://drive.google.com/open?id=1IrXPnOjOxlcZE4m-xaFlXFX4TOXK4E_SWw
https://drive.google.com/open?id=1DgNvOKNuVve8rNCYvlA-LA-6jpcS3GeVGg

W Medugorie
https://drive.google.com/open?id=1LqjxYART7P1AebQ5yG5U5P23oAFf8zmQ1g
https://drive.google.com/open?id=1EPOEYkz-UjuFIuo-uEvbWMqN4s8ZmBdG6w
https://drive.google.com/open?id=1iH6ERvqlHN48oPe0Ljl76kf-5x2I2sH00A
https://drive.google.com/open?id=18HV-8byatGneXJAloWlpuYh9mMoqwVjBZw
https://drive.google.com/open?id=1BJQeyvMnMZMnZmXY-OSyUoohfuHyR2b7Rw
Ponownie kochany Mostar.
https://drive.google.com/open?id=1Yx2TX_im1cgzKo7MdCm4aE_Jsu3W8O_w7g
https://drive.google.com/open?id=1JIAoqFOvdUyG0AcfNgM8TygbLPOOgS3j8A
https://drive.google.com/open?id=1FJDZ2hFpo_TczVayFqFvkjLYOC5VSVS0og
https://drive.google.com/open?id=12Q2Po_J9AC_As4V9-crNgNhpagZ-eyeSkw
Klimaty......
https://drive.google.com/open?id=1VUP7xejlVXdEhkdH5mAUztG6av18Qv146g
https://drive.google.com/open?id=1VAY_dKduJEBkmOIiPFhnbDPXBizRRD-29g

Endrjul - 2016-06-21, 21:56

Suuuper ;d
transylwania100 - 2016-06-21, 22:06

Świetne :-)
soft - 2016-06-21, 23:35

Dzień 5

Spałem jak dziecko.
Nikt nie stukał, nie straszył, nawet muzzina nie słyszałem z rana. Może zaspał. O matko. Cały ramadański wysiłek tubylców poszedł się chrzanić. Modlitwy nie było.
"Alllaaaaaaa"......... jest.
Nie zaspał. Ramadan ocalony. Drzwi do raju ponownie zostały uchylone.
Niestety z przyczyn logistycznych Darek i Monika musieli zmienić lokal do spania i przenieść się do sąsiadującego obok budynku.
Wstajemy....!!!!, mam dla Was niespodziankę.
Wczoraj w spożywczym kupiłem oryginalną BAKLAWĘ!!!. Kto wie niech zazdrości. Kto nie wie, do póki nie spróbuje nie dowie się co to jest. Brak odpowiednika w krajach o wyznaniu chrześcijańskim.
Śniadanie, kawa, baklawa.
O matko — jak dobrze. Jednak kultura muzułmańska na nam coś do zaoferowania. Ciastka i ...i już. Wystarczy.
Pakujemy się, i ruszamy w lewo! notocyklami do rezydencji Darka i Moniki.
No cóż .... jak rezydencja to i służący. Ale dlaczego Darek krzyczy na służącego, który z uporem twierdzi, że pilnował jego motocykla?
- nie pilnował?
- NIE!
- to co on chce od Ciebie?
- pieniędzy za pilnowanie!
- ale my przecież wyjeżdżamy i nie trzeba nam pilnować podczas jazdy motocykli...
- no właśnie staram mu się to wytłumaczyć!
Niedoszły stróż stracił posadę, zanim ją uzyskał. Sukces.
Ruszamy..... STOP!
- Co się stało?
- Dokąd jedziemy??
- hmmmmmm może na Dubrownik? No dobra kierunek Dubrownik.
Ruszamy.
Wyjeżdżamy z Mostaru... Szkoda troszkę. Fajne miasto, fajni ludzie, fajne ceny.
Pisałem już o otwartości i szczerości tubylczej ludności?
Pisałem... ale jadąc widzę tego namacalny dowód.
Salon FORDA i wielki napis na szybie:
"FORD Garancija 5 godine"
To jest szczerość. Nawet w reklamie nie kłamią. Cóż za ludzie.
Zdjęcia nie zrobiłem, ale załącznik na moje słowa proszę... proszę bardzo:
http://ford.rs/library/9a...b3a_867x488.jpg
Żebyście mnie po sądach nie włóczyli!
Jedziemy. Przerwa na tankownie.
- Darek, Widziałeś napis na salonie ...
- Widziałem
- I co ty na to?
- Prawda... pod warunkiem, że 4 godziny od chwili zakupu będą samochód wydawali.....
O masz. Jednak kłamią. A ja myślałem, że tacy szczerzy. Darek mnie wyprostował.....
Kierunek Dubrownik.....
Granica Bośniacko-Chorwacka!
Zegnajcie tanie żarcie i drogie rozmowy telefoniczne.
Witaj Chorwacjo, witaj drogie żarcie i tanie rozmowy.
Jest to alternatywa. Zawsze, zamiast siedzieć, żreć i pić piwo w knajpie można pogadać z żoną, teściową i resztą rodziny, z którą ostatnie 14 miesięcy nie rozmawialiście.
A co..... jak tanio (0,05zł za odebrane) i niewiele więcej za wykonane połączenie to dzwońmy. Kartka pocztowa droższa. Ciociu, business is business.
Zgodnie z założonym powyżej business planem wykonuję pierwszy w cywilizowanym świecie telefon do żony.
- "cześć kochanie, jesteśmy w Chorwacji. Mamy tanie rozmowy, drogie żarcie i działającego EKUZ'a" (taka karta ubezpieczenia zdrowotnego na terenie UE)
- a dokładnie gdzie jesteście?
- dojeżdżamy do Makarskiej.
- kur... gdzie wy jedziecie? Nie mieliście jechać do Dubrownika
- nooooooooo tak.....
- to w przeciwną stronę.
O masz.
Ja na Titanicu 1900 o sterowności okrętu podwodnego rozpędzonego do pierwszej prędkości kosmicznej i taka wiadomość....
Maszyny stop.
Załoga cała wstecz.
Jesteśmy na złym kursie.
O.... matko... kto tak prowadzi?
On... wskazuję na Piotra.
Piotr w tym samym czasie mówi ON wskazując na mnie. Cholera ... chyba ma rację.
- No dobra... te parę...naście? Więcej? ... :-( to nie problem. Nadrobimy.
Wywijamy banana i kierujemy się na Dubrownik.N
Po godzince jazdy znowu znajdujemy się w zakupowym raju.... NEUM czyli..
Granica Chorwacko-Bośniacka.
Krótka (1 minutowa odprawa) z dziwnym spojrzeniem celnika, gdyż do Chorwacji wjechaliśmy godzinę temu.
Może coś zjemy i zatankujemy w taniej strefie?
Zanim zacząłem wyhamowywać Titanica nastała
Granica Bośniacko-Chorwacka ... po raz kolejny.
No w mordę. Nawet nie zjedliśmy. To nic. Przed nami strawa dla oczu, czyli Zatoka Kotorska!!!
Dojeżdżając do zatoki nad górami widzimy czarne chmury. Cóż, nie ryzykujemy. Nie decydujemy się na 30 km objazdu zatoki. W deszczu to nie będzie przyjemność.
Sprytnie mijamy kolejkę samochodów i pakujemy się na prom. Całe 2€ za motocykl, 10 minut i mamy zatokę Kotor łykniętą.
Troszkę szkoda, lecz perspektywa suchej podróży zwyciężyła.
Pada. Po zjeździe z promu zaczyna lać. Mieliśmy rację. Szybkie przebranie w przeciwdeszczówkę i pędzimy dalej.
Tankowanie, kawa na stacji i w drogę.
Przed nami Dubrownik.
Ładnie, bardzo ładnie. Już nie pada. Most przed Dubrownikiem otwiera nam prosta drogę w kierunku miasta. Mijamy Dubrownik górą podziwiając jego piękną architekturę.
Super. Ładnie.
Czas znaleźć jakieś lokum do spania.
Los pada na Cavtat za Dubrownikiem.
Los jest ślepy a ceny kosmiczne. No powaliło ich. Ceny oscylują między 100 a 200 euro za nasza piątkę za dobę. O nie. Tak łatwo się nie poddamy.
Oglądamy kilka kwater i te tańsze (poniżej 100€) są 2km od morza i przypominają o istnieniu określenia - "klaustrofobia"
Na koń. Jedziemy dalej....
Dalej.? Gdzie?
Na końcu świata i Chorwacji odnajdujemy miejscowość MOLUNAT. (nazwaną potem przez nas Malamut — jakoś tak bardziej swojsko)
Ślepy los okazuje się szczęśliwy.
Znajdujemy kilka kwater ładnych, jedne oddalone od morza (tańsze) inne przy samym brzegu (troszkę droższe). Wybieramy te lepsze, droższe i przy samej wodzie.
Przekonuje nas dodatkowo garaż na motocykle.
Małe targowanie i okazuje się, że za 15€ dziennie na osobę mamy do dyspozycji całą! willę z 3 sypialniami, masą pokoi dziennych 2 czy 3 kuchniami i całą masą łazienek.
Na parterze dla osłody znajduje się wielki barek wypełniony po brzegi alkoholem. Dla nas!
No proszę proszę.
Właściciele pokazują gdzie jest pralnia, co i jak działa.
Ale jazda. Jacy fajni starsi ludzie. Super. Okazuje się, że mają rodzinne koligacje z Polską. Żona któregoś syna to Polka. No raj, raj raj...... za 15€ na osobę.
Dalszy opis jak się prześpimy i weźmiemy prysznic, czyli jutro.

Zdjęcia:
Jesteśmy w Molunacie
Piwko na werandzie:
https://drive.google.com/open?id=1dHMr0O_AWWBbvIVbxcgFBOWIeYgXPSP2Nw
https://drive.google.com/open?id=1NpJz0EpC_3cS887TYJ4zXm3A3vOc-4Stmg
https://drive.google.com/open?id=1vCVoPmbp8-JZIPRXKJnckSUZgQ_ehbV6yA
Widoki z przed domu:
https://drive.google.com/open?id=17dOpH9lU4KyGm9yoZov9042Q0K5JUoj0wg
https://drive.google.com/open?id=1GAL3MnTtKkpDZV5UKdgLBEGDt3dJ8ZbXrA
https://drive.google.com/open?id=1yrXtzG2De-H9_clTV8zfIyPzPBdqnQylbA
https://drive.google.com/open?id=1GGK-jnv762TOUC-1Z1dzbY3G0lqUiJOf4w
https://drive.google.com/open?id=1TNcptm4xJdM-wVRIQyjrEtTdkHFtnJ6oMg

pyra - 2016-06-22, 06:20

skoro była część czwarta i piąta, czekam na szóstą ;D
DRAGON - 2016-06-22, 08:21

soft, twoja relacja zwala z nóg :uklon3: ;D . Dawaj dalej. ;D
TAJ - 2016-06-22, 08:58

Ech, miło się czyta.
norbas - 2016-06-22, 17:49

I co i co było dalej.Chyba już wstaliście ;D .
burza - 2016-06-22, 20:20

soft, cały dzień czekałem na ten moment, kiedy będę mógł sobie poczytać Twoją relację ;D było warto, a i uśmiałem się trochę... Twój styl pisania jest... hmmm. zajebisty ;p
maciek1972 - 2016-06-22, 21:23

soft , czapki z głów za relację z wyprawy
P.S.
tak całkiem "na sucho" Ci to idzie czy ze wspomagaczem ?

soft - 2016-06-22, 22:30

Dzień 6

W nocy padał deszcz. Lał deszcz.
Ranek, otwieram oko i leżąc w łóżku wspominam wczorajszą drogę. Dumny jestem ze swojej zapobiegliwości, którą przechytrzyłem los.
Jako zaprawiony w bojach podróżnik wziąłem ze sobą .... trytytki. Tak trytytki, ale nie takie zwykłe za 5 zł 100 sztuk. Wziąłem trytytki wielorazowe.
Różnią się one od swych prymitywnych pierwowzorów małym języczkiem, którego naciśnięcie powoduje rozluźnienie diabelskiego ucisku.
Właśnie te trytytki posłużyły nam wczoraj do: 1. naprawy odpadającej podeszwy Darka buta lewego, 2. naprawy odpadającego od mojego kasku interkomu 3. naprawy podeszwy Darka buta prawego.
No to się nam porozklejało. Bośniackie słońce, potem ulewny deszcz i znowu słońce było bezlitosne dla wcale nietanich Darka butów oraz obrzydliwie taniego interkomu zamocowanego do mojego wypasionego Nolana.
Trytytki, polski klej kropelka i naprawa zrobiona. Zresztą. To nie wszystkie usterki, które wczoraj nas dopadły. Okazało się również, że Jowita ćwicząc wygibasy na lubelskim torze motocyklowym przetarła prawego buta, co wczorajszego dnia stało się przyczyną niekontrolowanego mycia prawej jej stopy.
Ja urwałem 2 suwaki od zamków błyskawicznych w bagażu-ale taką drobnostkę naprawiliśmy niezbędną w podróży szarą taśmą klejąca, którą miał Piotr.
Porozklejani, ale szczęśliwi znaleźliśmy nasz wymarzony domek.
Wymarzony ... to on jest dzisiaj, wczoraj wieczorem nie było jeszcze tak słodko.
Wyobraźcie sobie, że Darek, który bohatersko dogadał się z naszą sympatyczną rodzinką zakomunikował nam, że w willi są 2 sypialnie — jedna na 3 osoby jedna na 2.
Fajnie, fajnie.... ale co? Suma się zgadza 3+2 to 5 jak w mordę dał, nas jest 5 więc o.k?..... nie...
Przed oczami (uszami) stanęło mi mostarskie nocne wbijanie gwoździ w ścianę. No cóż, przybiją 2 obrazy i pójdą spać ... myślę, ale co ze mną? Ciotka przyzwoitka od trzymania gwoździa?
Niee!!!
Przerwałem sielankę.
- Piotr, nic z tego. Ja z wami spać nie będę. Chrapię jak cholera — to jedyne co przyszło mi na myśl mając przed oczami wieszanie "Bitwy pod Grunwaldem o 1 w nocy"
- Jak to nic z tego ..... taaakaaa willa, taaaaaki barek....
- Nie!
Panika w oczach Piotra, Jowity i Darka.
Zaraz zaraz, Piotr zaczął biegać po piętrze.
- Tu są jakieś drzwi.. Krzyknął i wskazał na niepozorne drzwi sąsiadujące ze schodami prowadzącymi na pierwsze piętro.
Komórka jakaś pomyślałem. Może być i komórka — trudno.
Za 30 sekund obok upatrzonych przez nas nieznanych drzwi zjawiła się gospodyni. Wyrosła jak spod ziemi.
- Co tam jest? Pyta Piotr..
Zrozumiała i wymamrotała "rum". Wiem, wiem, "room" - ale ona powiedziała "rum"
- Pokaż, poprosił Piotr.
Gospodyni otworzyła drzwi.
Ja Cię nie mogę. Zaginiona bursztynowa komnata. Łoł.....
To był pogój dla gości specjalnych.
Wielkie łóżko, klima, tv, internety, łazienka w wypasie i własny balkon z suszarnią.
Ojjjj jooj joooj. Zostajemy — pomyślałem, ale wykrztusiłem z siebie "Wyjeżdżamy!, kierując to do gospodyni"
- Ja nie będę spał na waleta z nocnymi dekoratorami wnętrz, i nie będę spał na żadnej kozetce. Ja chcę tu..... i koniec.
Pani stanęła przed oczami wizja utraty wypasionych gości z Polski, płacących twardą jeszcze-unijną walutą.
Po dyskusjach z mężem zgodziła się.
Jestem w raju. Teraz to jestem na wymarzonej kwaterze.
No tak... my tu wspominamy a trzeba wstawać, zeżreć coś włożyć palucha do oka i wypuścić się do malamuta.
Molunat to ostatnie miasteczko Chorwacji położone na jej południowo-wschodnim krańcu. Miasto od Czarnogóry dzieli chyba 10km. Wszystkie zabudowania Molunatu położone są wzdłuż ulicy biegnącej brzegiem sporej zatoki.
Każdy budynek oddalony jest od morza o jakieś max 10 do 20 metrów. Nasza willa także.
Przy wijącej się między morzem a budynkami uliczce znajdują się restauracja, bar, sklepik spożywczy, warsztat naprawy łodzi, mały port rybacki, kemping i przystanek autobusowy. Tyle atrakcji ma do zaoferowania najdalej na wschód wysunięte miasteczko Chorwacji.
Wystarczy. Jest o.k. do Dubrownika 40 km więc jak ktoś chce więcej to żadna odległość. Problemem w Molunacie jest brak bankomatu oraz fakt, że jedna z kas w sklepiku nie akceptuje polskich kart bankomatowych. Odrzuca wszystko co polskie. Jowita i Piotr przez moment mieli przed oczami wizję wyczyszczonych kont bankowych — tak przynajmniej głosiły komunikaty na polskofobicznym terminalu.
Druga kasa (terminal) akceptuje. Z nieznanych nam i ekonomistom przyczyn nie da się namówić pani obsługującej felerną kasę, abu skorzystała z terminala stojącego obok, a należącego do drugiej (w danej chwili) niedziałającej kasy. Nie, bo nie.
Ruszam tyłek ... zęby umyte, prysznic zaliczony, prańsko zrobione, czas na sklep i śniadanko.
Śniadanko zaliczyliśmy na werandzie obsadzonej pachnącymi kwiatami, do której delikatnie przytuliła się wielka stara palma.
Jest dobrze.
Zanim zebrałem się, aby wyjść pozwiedzać malamuta, Piotr i Jowita zdążyli się wykąpać w kryształowej morskiej wodzie. Zostawiam ich nurkujących a sam idę na zwiady.
Przy okazji kupuję igłę i nitkę, aby naprawić następną zauważoną usterkę — czyli rozerwane w kroku spodnie motocyklowe i rozdarty worek marynarski. Nie nie mój worek. To znaczy mój — ale marynarski.
Worek naprawiony, spodnie zlepione. Na szczęście pękła tylko podszewka.
W czasie gdy ja robiłem za krawcową Darek wypuścił się na testowanie Horneta Moniki. Dlaczego testuje? Co się stało? Może zauważył to, co ja — czyli jadąc za Moniką stwierdzam jako lekarz ginekolog amator, że Monika ma skoliozę!
O co chodzi? - już wyjaśniam. Na trasach "pełnych urozmaiceń" takich jak węgierska autostrada, jedyną dawką estetyki jest jazda za Moniką i jej hornetem i obserwowanie opływowej sylwetki łykającej monotonne kilometry drogi.
Rzecz w tym, że ostatnio poczynione obserwacje zaniepokoiły mnie wielce. Monika ma skoliozę. To pewniak.
Z błędu wyprowadził mnie Darek.
- O matkoooooooo
- co tam się stało?
- Monika ma krzywą kierownicę.
- Co?
- Monika ma skrzywioną kierownicę jak cholera!
A.... więc jest. Powód skoliozy wyjaśniony.
Małe dochodzenie co się stało. Już wiemy. Stara sprawa, która wpłynęła na geometrię kierownicy.
Spoko. To tylko kierownica. Zresztą cholernie tandetna i w odpustowo złotym kolorze. Wymienimy ją zaraz po przyjeździe do Polski.
Problem załatwiony.
Wieczorkiem idziemy jeszcze na spacer. Zapoznajemy się z bezpańskim, jak się wydaje, psem i podziwiamy gościa, który za pomocą zaostrzonych kijków, i tandetnej maski do nurkowania łowi ryby.
Łowi i to skutecznie. Wychodząc z wody przy pasie przypiętych ma kilka dorodnych okazów rybek.
Słoneczko zachodzi, my pędzimy do domku.
W domku czeka na nas właścicielka, która częstuje nas sporządzoną przez siebie nalewką typu "prosek" (takie słodkie mocne wino). No dobre, dobre..... aby tak dalej.
Jeszcze piwko, gorąca dyskusja, strojenie intercomów (wykonane przez Darka) i można iść spać. Przed nami piękny dzień siódmy.

Zdjęcia:
Nasz garaż:
https://drive.google.com/open?id=16CtQpS_nUXRLrQFDdAASyWuRz2eWGcQwRA
Weranda i Piotr
https://drive.google.com/open?id=1Y4IedMvbcdi2wiC_jlHE8NpTYCbs2g2o2g
Roślinki
https://drive.google.com/open?id=1LTtwfFu0O15zl0pcekTUX8fnunb23kHRaA
https://drive.google.com/open?id=1AoYtNghygbF-hNxObsvtbQsKb3ZuEHlDZQ
Zwierzątka:
https://drive.google.com/open?id=1qHQofOog5gRIvaiBXOS6RIu336dSj0tNlw
Na deser... Cennik z pola kempingowego. Czy się opłaca? Oceńcie sami...
https://drive.google.com/open?id=1K-mpdmCcf7NsuiXzRue1il4DViC-1MF4Nw

transylwania100 - 2016-06-22, 22:52

Warto było zaczekać :-)
pyra - 2016-06-22, 23:01

małooo !
burza - 2016-06-22, 23:02

pyra, to sobie przeczytaj dwa razy :hahaha:
transylwania100 - 2016-06-22, 23:04

A'propos
W 5 dniu opisujesz soft przejazd do Dubrownika. Tylko, że po NEUMie od razu "wpadacie" na Zatokę Kotorską, a później jest Dubrownik. Z mojego doświadczenia wynika, że po NEUMie jest Dubrownik, a później Kotor :-) Mapa nie kłamie.
Tak czy siak relacja rewelacyjna :-)

soft - 2016-06-22, 23:14

transylwania100 napisał/a:
A'propos
W 5 dniu opisujesz soft przejazd do Dubrownika. Tylko, że po NEUMie od razu "wpadacie" na Zatokę Kotorską, a później jest Dubrownik. Z mojego doświadczenia wynika, że po NEUMie jest Dubrownik, a później Kotor :-) Mapa nie kłamie.
Tak czy siak relacja rewelacyjna :-)

Tak. wkradła się straszna pomyłka
Już tego nie prostowałem
Zatoka kotorska jest przed nami.....
Gdybym to pisał (notował) będąc tam na miejscu... lepiej by to wyszło i więcej szczegółów by było.

transylwania100 - 2016-06-22, 23:22

Najważniejsze jest serce, które wkładasz soft w swoją relację!!! ;d
soft - 2016-06-23, 01:25

Dzień 7.

Całą noc jechałem. Tak mi się śniło.
Wstałem padnięty jak koń po westernie. Cóż i tak pada deszcz.
Codziennoporanny rytuał toaletowy, palce w oczy, soczewki siedzą, będę żył.
Wieczorem dyskutowaliśmy o tym, że właśnie dziś zrobimy sobie wypad do Dubrownika.
W zasadzie czemu nie ..... ale ten deszcz. Z cukru nie jesteśmy.
Piotr z Jowitą już krzątają się po kuchni, ja staram się ustalić, czy Darek i Monika żyją.
Żyją.... ale są zmęczeni jak ja. Zapewne też jeździli w nocy. Nie ważne, trzeba ich obudzić.
Sklep, zakupy, śniadanko na tarasie pod rozłożystą palmą i jestem gotowy na podbój Dubrownika.
Podjęliśmy decyzję — jedziemy. A co .... trza być twardym, a nie miętkim.
Już po 15 minutach siedzimy w autobusie relacji Molumat-Dubrownik z biletami o wartości 3€ sztuka w ręku. W drogę.
Autobus mozolnie pnie się dróżkami lokalnymi zatrzymując się w większych wioskach. Powoli zapełnia się ludźmi, a do mnie dosiada się starsza rozgadana pani.
Ciekawe czy pozna się, że nie jestem Chorwatem? Przywitałem się z nią ładnie odpowiadając na jej "dobro jutro" słowem "dobro". Nie gapnęła się. Mówi coś do mnie — ja potakuję machając głową.
Nasza monologorozmowa trwała aż do Dubrownika. Pani po prostu potrzebowała słuchacza. Dobry uczynek spełniony. Słuchając Pani przyszło mi do głowy, że spowiednicy w kościele powinni być "zagraniczni".
No cóż. Dojeżdżamy do Dubrownika. Spoglądam na zegarek, podróż trwała równo godzinę. To i tak nieźle, jak na warunki panujące na drodze.
Uprzejmy kierowca zwraca się do nas z informacją, że na tym przystanku powinniśmy wysiąść, jeżeli chcemy mieć blisko do starego miasta.
Wysiadamy. Wysiada też moja mówczyni. (rozmówczynią raczej nie była, ja nie byłem).
W Dubrowniku witają nas ludzkie masy. Dosłownie. Masa ludzi.
Ta masa trochę dziwna. Dwuskładnikowa. Jeden składnik to Rosjanie, drugi Chińczycy. Po czym rozróżnić składniki? Rosjan po mowie i ubiorze a drugą połowę to każdy wie.
Rosjan jest bardzo dużo. Mam wrażenie, że wszędzie słyszę język rosyjski. Tak — to rosyjski, nie chorwacki. Wiem, bo uczyłem się tego języka 12 lat.
W Dubrowniku jest komercyjnie i drogo. W centrum gałka lodów jest 3x droższa niż w lodziarniach w mniejszych miastach. Za wejście gdziekolwiek (np na mury) pobierane są opłaty.
Złaziliśmy stare miasto i trafiliśmy do portu.
W porcie dziewczyny zaproponował:
- Płyniemy z powrotem do Molunatu łodzią.
- skąd weźmiemy łódź?
- wynajmiemy!
No proszę, pomysł za milion dolarów.
Niestety... nikt nie chciał się zgodzić. Powód... rejs w jednym kierunku będzie trwał ponad 5 godzin. Może to i lepiej. Nasze kieszenie lub żołądki mogłyby tego nie wytrzymać.
Zgłodnieliśmy. Gdzie jemy? Wszędzie tłumy.
Na obiad postanowiliśmy udać się poza mury staromiejskie. Wpływ na tę decyzję miały między innymi wysokie ceny w obrębie starego miasta.
W ten sposób znaleźliśmy się w ładnie położonej restauracji/pizzerii. Piwko, pizza, sałatka szopska odpoczynek. Jesteśmy zregenerowani.
Jeszcze troszkę zwiedzania, jakieś pamiątki i spadamy na przystanek autobusowy.
Droga do przystanku zajmuje nam ok. godzinki. Rzut oka na mało zrozumiały rozkład jazdy .... Czym jest ta godzinka spaceru przy perspektywie oczekiwania ponad 3 godzin na autobus!
Cholera. Co robić przez 3 godziny? Może wrócić na stare miasto? Nie.
Pakujemy się do spożywczaka, zakupujemy kilka puszek piwa i włazimy na dach wypożyczalni samochodowej.
Spokojnie... to nie takie straszne. Piwka mamy tylko po puszce, a dach wypożyczalni samochodowej stanowi taras widokowy dla turystów.
3 godziny... szmat czasu. Czekamy, pijemy piwo, potem obserwujemy przejeżdżające samochody. Jakieś wnioski. Tak. Przez 2 godziny przejechały tylko 2 włoskie auta. Reszta była produkcji niemieckiej.
Czas upłynął... autobusu brak. Słońce zachodzi.... my staramy się przestudiować jeszcze raz skomplikowany rozkład jazdy.
- Przyjedzie pyta Piotr?
- Chyba nie....
- To jak wrócimy 40 km?
- Może taksówką?
Pomysł okazał się słaby. Skąd wziąć taksówkę, która zabierze pięcioro turystów. No to mamy problem.
Jest... problem rozwiązany. Przyjechał.
Spóźniony o 10 minut autobus majestatycznie wtoczył się na przystanek.
Zakup biletu za 3€ i padnięci jak cholera zajęliśmy miejsca w autobusie. Jesteśmy uratowani. Jedziemy.
Po godzinie dojechaliśmy do Molunatu.
Czas myć się i spać. Dzisiaj nogi w dupsko weszły. Fajny dzień i spędzony na innej formie turystyki i w fajnym towarzystwie.
Pa, Pa.

Zdjęcia:
Pędzimy do Dubrownika:
https://drive.google.com/open?id=1eefGdqqN17g8s9b9dmwY1D-PNLsEFngOoA
Dubrownik:
https://drive.google.com/open?id=1Vim7RejLIj7zDny7X9YeQFyLHCoEN3hnZw
https://drive.google.com/open?id=1p-KwxggiLQPpT_CSy11Zm87SEESVfSJzbQ
https://drive.google.com/open?id=13J-VLCz6Hq_3vS8PyUh5MW8tzFN5hGhCfA
https://drive.google.com/open?id=1f2-r_D5S6Pk9TwTbqMA49i787GLUyhUe1Q
https://drive.google.com/open?id=1Fz2pUIRkYPP4rK4F4AFshA5aOXEsojggfQ
https://drive.google.com/open?id=10LiM0kBgc8tg7gbp1k9lX8lywrCYAmBpCQ
Widok z dachu wypożyczalni samochodów
https://drive.google.com/open?id=1SgwLwUioiYbCaZDmUj9INmOxCxc3MUkPoA

pyra - 2016-06-23, 06:34

czeeeeekam ;D co dalej ?
jarekch - 2016-06-23, 08:05

pyra, za szybko czytasz, smakuj relację wolniej...
Bemol - 2016-06-23, 09:11

Soft, super relacja
goniak - 2016-06-23, 11:37

soft napisał/a:
Gdybym to pisał (notował) będąc tam na miejscu...

to w końcu mam odpowiedź na moje pytanie :) Bo oczywiście doczytałam w 1.poście, że wyruszyliście w kwietniu, ale z powodu jednej relacji każdego dnia zastanawiałam się, czy to nie pomyłka i czy nie jesteś jednak w tej chwili w tej podróży ;)
Fajnie się czyta :brawo:

soft - 2016-06-23, 12:03

goniak napisał/a:
soft napisał/a:
Gdybym to pisał (notował) będąc tam na miejscu...

to w końcu mam odpowiedź na moje pytanie :) Bo oczywiście doczytałam w 1.poście, że wyruszyliście w kwietniu, ale z powodu jednej relacji każdego dnia zastanawiałam się, czy to nie pomyłka i czy nie jesteś jednak w tej chwili w tej podróży ;)
Fajnie się czyta :brawo:


Niee!. wyjechaliśmy 4 czerwca 2016 roku, a wróciliśmy w ubiegły czwartek / piątek tj. 17 i 18 czerwca.
17 i 18 bo jedna parka została na noc na Węgrzech .....

goniak - 2016-06-23, 13:05

soft napisał/a:
wyjechaliśmy 4 czerwca 2016 roku

no to jednak w pierwszy post wkradł się błąd ;)
soft napisał/a:
Dzień pierwszy ... sobota 4 kwietnia

soft - 2016-06-23, 13:23

tak, to prawda....
Ciekawe w jaki sposób można edytować ten i inne posty, bo znalazłem kilka błędów.
Ja to pisze po prostu "na kolanie" i nawet nie sprawdzam co napisałem.
Taki sam błąd jest z zatoka Kotorska, do której dojedziemy za kilka dni ....

goniak - 2016-06-23, 13:28

soft, to teraz zrobić mogą tylko moderatorki, napisz do Anuli albo do Wadery :)
kujawiak - 2016-06-23, 19:36

Ja tez zachodzilem w glowe dlaczego wybrali sie w kwietniu? Dlatego nie dziwilem sie tym nieustajacym deszczom. No teraz wszystko jasne. Dawaj dalej Soft
norbas - 2016-06-23, 20:22

Dalej :brawo: Dalej :brawo:
soft - 2016-06-23, 22:38

No to macie.......

Dzień 8
Śpię..., nie śpię..., śpię....., nie śpię. Co jest do diabła?
Burza. To tylko burza. Ale walą pioruny.... Mam wrażenie, że oddalone od nas o 20 metrów morze za moment wedrze się do mojego pokoju. Jakieś nowe przeżycie o 3 w nocy.
Wyrwany ze snu myślę o planowanym na rano wyjeździe do Czarnogóry. Chyba nic z tego nie będzie. Nie pojedziemy w takiej zlewie. Jedyny plus tego, że dłużej pośpię.
Czas wstawać. Już ranek.
Pierwsze promienie słońca przebiły się przez stalowogranatowe chmury. Trzeba się pakować - pomyślałem. Chyba jednak opuścimy przyjazny teren unii europejskiej.
Na korytarzu słyszę już Jowitę i Monikę. Jednak wyjeżdżamy.
Szybka toaleta, pakowanie tego, co wisiało na sznurach i już stoję na parterze, przed kuchenką, robiąc sobie śniadanie.
Ryzyk-fizyk pomyślałem.... śniadanie zjem na zewnątrz, może nie zmoknę.
Śniadanie.... cóż. Niektórzy robią fotki swoich śniadań i wrzucają je do sieci. Ja tego nie zrobię. Ja będę bardziej perfidny i powiem Wam, że odkąd zrzuciłem 25 kg mojej wagi, moje śniadania stały się ....ładniejsze?
Tak. Ładniejsze to dobre określenie na dużą ilość zielonego koloru na talerzu.
Wypchany zieleniną z awokado i serem feta mogę przystąpić do wymeldowania się.
Jeszcze tylko rozliczenie z naszymi gospodarzami, którego dokonujemy po części w kunach po części w euro i można ruszać w dalszą drogę.
- Dokąd jedziemy? Zapytała Monika.
Cholernie dobre pytanie. Musimy ustalić szczegóły trasy. To, że jedziemy do Czarnogóry zwanej w niektórych kręgach Montenegro-to jasne. Czarnogóra nie jest mała musimy więc dokładniej sprecyzować cel.
- Ja proponuję kierunek Budva, a potem szukamy lokum w Sveti Stefan.
- Ok, powiedział Piotr i rozpoczął nastawianie nawigacji.
Dobrym naszym zwyczajem, każdorazowo przed wyjechanie w drogę, jest wspólne określenie celu podróży oraz charakterystycznych miejscowości, przez które będziemy jechali.
Jeżeli rozdzielimy się, co jest stosunkowo nietrudne, każdy z nas wie, na jaką miejscowość ma się kierować.
Ruszamy.
Powoli wyjeżdżamy krętymi dróżkami ze smutkiem żegnając malamuta. Szkoda trochę, ale przed nami jeszcze masa kilometrów i kilka fajnych miejsc do zobaczenia.
Po kilku może kilkunastu minutach jesteśmy na granicy Chorwacko-Czarnogórskiej.
Sama odprawa nie jest skomplikowana, chociaż na tym przejściu miła pani żąda wyłączenia motocykla, zdjęcia z głowy kasku i okazania kompletu dokumentów.
No cóż. Przepisy to przepisy-nie ma co dyskutować. Karnie wszyscy wykonujemy polecenia i już po 5 minutkach żegnamy (jak Wam wcześniej pisałem) tanie rozmowy i drogie żarcie.
Tu, gdzie teraz wjechaliśmy jest inaczej. Tu są drogie rozmowy i drogie żarcie. Choć jeszcze 2,3 lata temu było jak w Bośni..... tanie żarcie. Przyczynę tych zmian poznacie niebawem.
Z tymi połączeniami wcale nie przesadzam. Trzeba się mieć na baczności, aby telefon nie korzystał z internetowych połączeń roamingowych i za dużo nie dzwonić do kraju. Stawki oscylują ok. 6 złotych za minutę połączenia.
Więc jesteśmy. Montenegro. Nazwa tego państwa w dosłownym tłumaczeniu to czarna góra i takie też szczyty górskie witają przyjezdnych.
Tu nastąpi małe dejavu..... Zatoka Kotorska. Tak Zatoka kotorska. Nie...nie druga zatoka kotorska. To ta pierwsza, do której w.g mojego opisu wjechaliśmy dnia piątego.
Dnia piątego zatoki nie było! To były konfabulacje zmęczonego podróżą umysłu, skąpanego w nasyconym roztworze albańskiej brendy.
Za to dziś..... Kotor stoi otworem.
Jeżeli to, co widzimy nad zatoką kotorską można nazwać otworem. Cholera, to żaden otwór. To burzowe chmury.
Zatrzymuję wycieczkę.
- Co się stało? Czego się zatrzymałeś?
- Będziemy mieli teraz 2 drogi..... Jedną idąca lekko w lewo-na zatokę, a drugą, tę nóżkę po prawej stronie, prowadzącą wprost na prom.
- EEEE, jaki prom... jedziemy.... na Koootooorrrrr.
- Stop, gdzie.... zaczekajcie.
- Na Kooootoooor ....
- Czekajcie, chmura, 30 km drogi w deszczu.....
- Na Kotooooorrrrrrr
- Moment .... może jednak skorzystajmy z promu - bilet tylko 2euro.
- Na Ko...Na proooommmmmmm.
Poczułem się jakbym zatrzymywał wojska szweckie przed oblężeniem Zamościa.
No.... 2 euro powstrzymało Kotor przed najazdem mokrej kawalerii wprost z polski.
Wprawdzie szkoda widoków, szkoda ciasnych uliczek, przez które trzeba przeciskać się motocyklem. Szkoda.
No cóż myślę, że jeszcze kiedyś w tej samej ekipie skierujemy się. Na Kotoooooorrrrrr.
Odbijamy lekko w prawo kierując się na prom. Kolejka długa. Autobusy, samochody grupka ludzi.
- Przecież nie będziemy tyle stali powiedziała Jowita.
- No nie, potraktujemy tę kolejkę jak podjazd do przodu na czerwonym świetle.
Po chwili byliśmy pierwsi, a jakiś majtek wskazywał nam miejsce na przodzie promu.
Motocykle postawiliśmy koło ślicznej nowo odmalowanej białej budki udekorowanej błyszczącym złotym dzwonkiem. Obok nas zaparkował autobus z rosyjską wycieczką. Wiecie już skąd wiem, że wycieczka była rosyjska. No właśnie.
Zaokrętowani!
Odpływamy.

- Rabotajet?
- Co?
- Rabotajet?
- No rabotajet odrzekłem.
Piękna, zadająca mi to pytanie rosjanka znikła. Sczezła normalnie.
- Rabotajet?
- Rabotajet.... odpowiedziałem facetowi.
Gość podleciał do pięknej białej budki ze złotym dzwonkiem, poszarpał klamką i powiedział z wyrzutem do mnie:
- rabotajet!, zaniatyj!.
No patrz pan, dopiero mnie oświeciło, że ten cudowny domek, przy którym staliśmy to pokładowy kibelek. Czy ja wyglądam na dziadka klozetowego? Pomyślałem ... może jednak.
Dopłynęliśmy do brzegu. Pora zjechać na stały ląd.
Ja zjeżdżałem jako ostatni motocyklista. Miły rosyjski kierowca autobusu, gdyby tylko nikt nie patrzył, zepchną by mnie do wody. Dosłownie centymetry dzieliły jego plaskaty przód autobusu od mojej ślicznej ledowej tylnej lampy. To taka zbieżność miłości kierowców autobusów do motocyklistów oraz narodu rosyjskiego do polskiego - pomyślałem.
Zatoka kotorska za nami. Zaczyna padać. Zatrzymujemy się na poboczu i kto ma wbija się w przeciwdeszczówkę.
Droga jest śliska. Nie na tyle śliska, żeby nie zapanować nad motocyklem, ale na tyle nieprzyjemna, że trzeba jechać powoli i ostrożnie.
Jedziemy.
Po pół godziny ostrożnej jazdy dojeżdżamy do Budvy. Wita nas straszny chaos panujący na ulicach miast czarnogórskich. Wszyscy gdzieś się śpieszą, trąbią na siebie, czasem stają na środku drogi tamując całkowicie ruch - aby pogadać przez szybę z kumplem jadącym z naprzeciwka.
Budvę znam jak własną kieszeń i czuję się w tym chaosie dziwnie bezpieczny. Jestem u siebie, pomyślałem. Szybciutko prowadzę naszą ekipę na malutki parking sąsiadujący ze strzeżonym parkingiem policyjnym. Tu motocykle będą bezpieczne, a my w restauracji położonej przy nadmorskim deptaku handlowym zjemy obiad.
Deszcz minął, powitało nas palące słońce. Szybciutko zrzucamy przeciwdeszczówki, kurtki i pakujemy do pobliskiej, całkiem niezłej restauracji.
Ceny... tak jak wspominałem, co roku do góry. Pamiętam Czarnogórę, kiedy nie była niepodległym państwem, z czasów, kiedy w tym kraju nie używało się sedesów. Serio. Pozycja zjazdowa "Nikenena" to była jedyna znana w tej części świata możliwość wypróżnienia. To było w XX wieku.
Rozwój tego regionu rozpoczął się od zniesienia embargo gospodarczego, od pierwszych turystów przybyłych tu wraz z XXI wiekiem.
Rozwój trwa. Troszkę ten rozwój idzie w kierunku wschodnim, ale trwa.
To miejsce na ziemi upodobali sobie Rosjanie. Są wszędzie. Sklepy całkowicie przestawiły się na gości z Moskwy. Wszystkie napisy dla turystów, konsumentów i klientów są w języku rosyjskim.
Troszkę to irytujące, gdy siedząc w restauracji pierwsze co słyszysz to:
- "dobroje utro" ... powinno być "dobro"
- dzień dobry odpowiadamy
- ne rusi ?? ?
- nie, Polacy....
- aaaaaaaaaaaa.
Tak jest zawsze. 90% klientów to Rosjanie, którzy skutecznie podnieśli ceny w nadmorskich miejscowościach. Po prostu restauracje się dostosowały.
Jesteśmy już po ceremonii przywitania i zamówieniu pizzy oraz sałatki szopskiej - dla mnie oczywiście.
Kiedy my konsumujemy Darek z Moniką szukają bankomatu, aby wypłacić euro. Niestety w restauracjach czarnogórskich możliwość płatności kartą należy do rzadkości.
Czas ruszać, szukać łóżeczka do spania.
Kierujemy się na wschód. Cel: oddalony o 10 minut jazdy od Budvy .... Święty Stefan (Sveti Stefan)
Dojeżdżamy do miasteczka i zatrzymujemy się przed zjazdem z magistrali do centrum.
- Poczekajcie momencik, my z Piotrem pojedziemy załatwić pokoje, potem po Was wrócimy.
- Długo mamy czekać? Zapytała Jowita...
- może pół gdzinki - odrzekłem.
Ruszyliśmy.
W Świętym Stefanie znam kilka osób więc poszukiwania nie będą trudne. I faktycznie. W kilkanaście minut znaleźliśmy 3 kwatery. Był mały problem. Wszystkie nie miały parkingu. Motocykle należało zostawić na ulicy.
Nic z tego!. Nie zostawimy naszych koni na ulicy.
W tym czasie dziewczyny z Darkiem zrobiły własne poszukiwanie i znalazły ładny apartament składający się z 2 pokoi, salonu z kuchnią i łazienki. Był też parking jakby stworzony dla naszych motocykli.
- Zaraz zaraz... Czy Darek znowu znalazł apartament z 2 sypialniami? Zapytałem.
- Tak, chodź zobacz jaki ładny i miejsce na motocykle jest.
... Faktycznie. Apartament był ładny i miał miejsce na motocykle. Ale znowu problem ze mną. Co prawda w salonie jest kozetka, ale jakoś tak głupio biegać w majtach po salonie gdzie wszyscy piją piwo i oglądają mecz.
Jowita zorientowała się momentalnie.
- No faktycznie ... spadamy stąd - trzeba znaleźć coś z 3 pokojami - powiedziała.
Ja w tym czasie udałem się do właścicielki na spytki.
- Masz jeszcze jeden pokój.
- noooo mam... ale na 3 osoby i drogi .... powiedziała.
Obejrzałem pokój - faktycznie 2 duże łóżka, kuchnia i łazienka. Cena 40 euro za dzień - tyle żąda.
- Drogo, jedziemy na dół miejscowości - tam mamy taniej powiedziałem Pani.
- No skolko dasz... pyta.
- 10 euro....
- ne,ne,ne.... za 30 mogu wam dać.
- ne, ne, ne... za 20 euro to może zostanę.. powiedziałem
krótkie O.K. powiedziane przez panią przybiło transakcję.
W ten sposób staliśmy się lokatorami 2 sypialnego apartamentu na parterze za 50€ za dobę oraz mojego "pokoiku" za cenę 20€
Po pół gdzinie byliśmy rozpakowani i gotowi ruszyć w miasto.
Trzeba zabrać portfel i zostawić paszport w pokoju, żeby go nie zgubić. Tak zrobię pomyślałem.
Portfel jest, a gdzie paszport?
W mordę jeża.... mój paszport....
Musie gdzieś być pomyślałem i zacząłem przeszukiwać kieszenie kurtki motocyklowej. Nie ma.
Spodnie motocyklowe, Nie ma.
Sakwy, torba marynarska, kieszenie w przeciwdeszczówce..... nie ma.
Cholera... ubrany byłem w softschell, gdzie jest softschell.
Przed oczami staną mi moment, kiedy u znajomej, która szukała nam noclegu zdjąłem go i powiesiłem na krześle.
Pędzę. Szybko zbiegam po schodach, lecę kilka uliczek dalej, wdrapuję się na antresolę gdzie córka znajomej Zofii wita mnie słowami....
- Peter?!!!! (tak to ja ... Soft, czyli Peter).
Ton jej głosu z nutą zdziwienia nie zostawia złudzeń, że nie mnie o tej porze się spodziewała na werandzie.
Mój wygląd i częstość oddechu także mogły błędnie wskazywać na niecne zamiary.
- Softshell, - wydusiłem jednym oddechem z siebie.
- what?!
- Soft Shell...... powiedziałem wolniej ... Cholera. Czy ona myśli to, co ja teraz myślę, że ona myśli?
W tym momencie ogarną mnie niepokój, że 18 latka myśli, iż przybyłem tu zdyszany z polski by posiąść jej "miękką muszelkę."
- Kurtka, to znaczy jacket, black jacket on the chair - wskazałem na krzesło.
Ufff, młoda uśmiechnęła się... spoko.. Jest dobrze.
To znaczy nie dobrze. Dobrze, że już nie jestem gwałcicielem, ale niedobrze, że powiedziała mi:
- You took a jacket,
No masz.... zabrałem kurtkę, przynajmniej tak twierdzi.
- Are you sure...
- Yes.....
Skok z werandy, jeszcze w locie szybkie "bye" i pędzę ku naszej kwaterze.
W biegu myślę komu zgłosić zaginięcie paszportu i gdzie to zgłosić. Czy Czarnogóra ma ambasadę polską? ....
Mijam pod domem zaparkowanego mercedesa na albańskiej rejestracji, wbiegam na piętro, rzucam szybkie hello jakiemuś gościowi z panienką, który się wprowadza do pokoju obok mnie, otwieram drzwi... chwila, chwila.
Szafa.
Tak szafa z drzwiami, jak w starych autobusach MZK... harmonika. Tak .. Jest.
Jest... uf jak dobrze. Nagle świat zwolnił, powietrze ze mnie uszło. Jest.
Jest softshell a w nim w wewnętrznej kieszeni paszport. Pół godziny grozy dla mnie, Jowity i Piotra, którzy w tym czasie przewracali swoje pomieszczenia w poszukiwaniu zguby.
Można iść na miasto.
Portfel zabieram, paszport zostawiam..
Ruszamy z Jowitą i Piotrem w miasto.
Prowadzę ich w stronę jednego z najdroższych hoteli świata, który zlokalizowany jest na wyspie połączonej z lądem mostem.
- Nie wejdziesz tam Jowita. Nie da się.
- wejdę.
- nie wejdziesz, nawet nie próbuj
- wejdę.
- Jowita, nawet na plażę przed hotelem nie wejdziemy - bo to kosztuję 75€ za osobę!
- wejdę.
No to wejdź......
Udając "The Bold and the Beautiful" podeszliśmy do strażników.
- Jowita, przecież my nawet jak ruscy nie wyglądamy. Nie uda się.
Nie udało się... Nie wpuścili Jowity nawet na most.
Trudno, niech żałują. Tacy klienci jak my naprawdę rzadko im się zdarzają.
Jeszcze spacer pośród pięknych palm, odwiedziny sklepu spożywczego i powrót do naszych apartamentów.
Jowita jest zakochana... (wybacz Piotr) w Stefanie... w Świętym Stefanie.
Rozmowa i idziemy spać.
Jowita... idź z Piotrem..... Stefan jest Święty...
Pa Pa.

Zdjęcia:
Pakujemy się na prom
https://drive.google.com/open?id=1TztuT5INJHPSRJS-ExEXgT4bYPbyfI7vVA
https://drive.google.com/open?id=1U7OR4BkzC9YZSTOOGNVl1Hqmr-mYIHJ12Q
https://drive.google.com/open?id=1cdHnO9o7yUH8p12i_nsr3j8mbUPvOttgrg
https://drive.google.com/open?id=12Dmxwoirzf7WP8Ti55Oj8oOFlxTq1527_Q
Na promie:
https://drive.google.com/open?id=1272dwvuwvomKY-SesLjABvEOdFIyeCTWCQ
https://drive.google.com/open?id=1ZXkwKf36B1OsrociSZrzdotTw6kP8i0ICg
Magiczny biały domek z dzwonkiem......
https://drive.google.com/open?id=1ES2AGEpwgsib4U6Qxg5_hBhcTp9DkVAZnQ
Jesteśmy w Montenegro
https://drive.google.com/open?id=1P46VOajErAdwHfDhNPaUHJQiQYlky5Aykw
https://drive.google.com/open?id=1HSZYRxFUce0dDhXu-PtqCIqGvLuUBw7Izg
Piotr i Jowita
https://drive.google.com/open?id=1E0SNTCQ7XNyhJFHEqofRv__GTwS4vL5GUA
https://drive.google.com/open?id=1EXCn2mh1F_cdGmNQ1buRDqPxmI2cbCibJA
https://drive.google.com/open?id=1C7UiCnrBWJM_dWz8lrhyUQ0VLUagsXf6RQ
https://drive.google.com/open?id=1zFJ7_58lJJZxIKkMHWtTBYYAwuGsTc8dag
Swiety Stefan
https://drive.google.com/open?id=13XFnOJrlaJrsjo3N9lifQmcLDtkj06k6ig

burza - 2016-06-23, 23:06

:)
norbas - 2016-06-23, 23:10

Niesamowite :uklon3:
kacmar - 2016-06-23, 23:11

Przeczytane ;D :brawo: czekam na dzień następny :)
Endrjul - 2016-06-23, 23:13

Super, gładko się czyta lol
transylwania100 - 2016-06-24, 06:50

Bosko!!! ;D
winiar - 2016-06-24, 07:56

Soft zaczynam zalowac ze nie pojechales z nami na Sycylie (a przeciez takie byly plany lol ) bo Twoje opisy sytuacji i to co zaczyna sie dziac w polaczeniu z opisami Yapko to dopiero bylaby historia lol lol lol
jarekch - 2016-06-24, 08:51

Soft, zdjęcia z wyprawy niepotrzebne, przy Twoich relacjach wyobraźnia czyni cuda!!! ;p
soft - 2016-06-24, 19:04

Dzięki wielkie za umożliwienie korekty napisanych wiadomości.
Na początku pisałem z palca - jak leci, trochę na forum, trochę w notatniku i nawaliłem masę błędów.
To, co zauważyłem, poprawiłem.
Jeszcze przez dwa dni mogę poprawiać błędy, więc jak coś zobaczycie to dajcie znać na priva, żeby czytając to ktoś za rok, dwa nie powiedział że SOFT to jakiś analfabeta.
Dziękuję za ciepłe słowa.

BenWito - 2016-06-24, 20:44

soft, ale nic nie piszesz o równie ważnych bohaterach Waszej wyprawy, czyli motocyklach, jakie marki, jak sobie radziły itp. itd, jeśli możesz to proszę przybliż i ten ważny element, gdyż zastanawiam się czy przed taką wyprawą musiałbym zmieniać moto na mocniejszy.
remol71 - 2016-06-24, 21:49

BenWito napisał/a:
czy przed taką wyprawą musiałbym zmieniać moto na mocniejszy


650 spokojnie daje radę z 2 osobami, kuframi i torbą 50L.

soft - 2016-06-24, 23:30

Jutro napiszę o motocyklach.....

Dzień 9
Rozpoczął się mokro. Skądś to znam.
Przez uchylony balkon do pokoju wpadało świeże, wilgotne powietrze.
Znowu leje, pomyślałem... i śmierdzi.
Deszcz przecież śmierdzący nie jest, więc co to tak cuchnie? Rozbudziłem się na dobre.
Łazienka, walka ze słuchawką prysznicową, która sika wszędzie tylko nie na mnie i po sekundzie miałem pomysł na rozwiązanie problemu.
Trytytytka. Tak wielorazowa trytytytka — będzie super do naprawienia natrysku.
W tej chwili do głowy przyszła mi myśl, że w każdym hotelu i kwaterze, w której byłem podczas tego wyjazdu, słuchawki prysznicowe były zepsute.
To jakaś cholerna hotelowa plaga pomyślałem i mokry wyskoczyłem spod natrysku. Sięgnąłem do torby marynarskiej, aby wyciągnąć narzędzia.
- O Matkooo Boskaaaa. Z torby dobiegł straszny fetor. Śmierdziało, jakbym miał w niej tygodniową zdechłą wiewiórkę.
To, co rano nazwałem śmierdzącym deszczem, zmaterializowało się. Co to jest? - wyciągam foliową reklamówkę, do której w malamucie włożyłem niezjedzone żarcie z lodówki.
Siatka wewnątrz jest spleśniała i czarna. Czarne i spleśniałe są także dwie obrane ze skóry cukinie, które kupiłem kilka dni temu w sklepie spożywczym.
Łoł.... ale sztynk. Nie sprawdzałem co jest jeszcze w torbie. Zawiązałem ją i jak saper wrzuciłem do śmietnika.
Goły facet naprawiający wielorazową trytytytką słuchawkę prysznicową. Romantyczne? - może w wenezuelskich filmach. W rzeczywistości - żenujące jak cholera.
Prysznic naprawiony, toaleta poranna załatwiona. Udało się nawet zrobić prańsko i coś przegryźć.
Czas ruszyć tyłek i dołączyć do reszty.
Wychodzę na korytarz. W otwartych drzwiach sąsiedniego pokoju widzę znajomą z wczoraj twarz albańskiej brunetki.
- Hello, powiedziałem uśmiechnięty.
- Hell....
Tyle zdążyłem usłyszeć, zanim półnagi gość, z szybkością gibona z zamojskiego zoo, zatrzasną drzwi przed nosem brunetki.
No rzesz kurde, to się nagadałem.....ho ho.
Schodzę po schodach i jestem w apartamentach reszty naszej brygady.
- Gdzie Darek i Monika? Pytam
- Śpią jeszcze.. Odpowiedziała Jowita, ale my jesteśmy gotowi. Możemy wyskoczyć na miasto.
Po chwili maszerujemy we trójkę główną ulicą Świętego Stefana.
- Może dzisiaj wyskoczymy do Budvy? Zapytałem.
- Może autobusem pojedziemy, zapytała Jowita, wskazując palcem zbliżający się do nas malutki autobusik.
- Szybko, po drugiej stronie ulicy jest przystanek, szybko!
Jedziemy .... za 1 euro na głowę, wygodnie rozsiedliśmy się w autobusie wielkości pudełka od butów.
Taki sposób podróżowania coraz bardziej zaczyna mi się podobać.
Nie chodzi tu o samą jazdę, ale o luz, jaki dostajesz. Jedziesz ubrany w krótkie spodenki, w koszulkę, nie martwisz się pozostawionym na parkingu motocyklem i jak normalny człowiek możesz wypić piwko do obiadu.
Za 1 euro!!! (no 2€ w dwie strony).
Dojeżdżamy do Budvy.
Autobus zatrzymuje się na kilku przystankach Budvy i podąża w kierunku Budva Stari Grad. Ostatni przystanek przed "Starym Miastem" to Budva Marina.
Wysiadamy. Deszcz przestał padać, zza chmur wyszło słoneczko.
Jowita staje jak wryta.
- Co się stało.
- O Matko.... patrz, wskazuje palcem na port.
- Widzę, widzę.
W porcie zacumowanych jest kilka dużych łodzi. Duże łodzie tak naprawdę są olbrzymie i drogie. Przy każdej z nich pływa mniejsza jednostka, która wygląda jak dziecko.
Moją uwagę przykuła taka właśnie "mała córka" jednej z wielkich łodzi pływającej pod brytyjską banderą. Zacumowana była tyłem i z wody wystawały cztery! olbrzymie silniki napędzające tę łódeczkę.
Cztery!
- Cholera, prawdopodobnie nie stać mnie by było na tę małą łódkę, a ile może kosztować to monstrum obok, kto tym pływa?
Odpowiedź była prosta. Pływają nimi goście hotelu, do którego wczoraj wieczorem próbowała dostać się Jowita. Tak. Jakieś nazwiska? Proszę bardzo: Marilyn Monroe, Claudia Schiffer, Kirk Douglas, Sophia Loren, Elizabeth Taylor, Sylvester Stallone, Willy Brandt, czy Bobby Fischer i Ingemar Stenmark.
To byli/są stali bywalcy tego przybytku i tego portu.
Koniec marzeń, idziemy dalej.
Przed nami piękne stare miasto Budvy. Piękne i w 90% rosyjskojęzyczne. Tak jak wcześniej wspominałem, Rosjanie kochają to miejsce.
Ciasne uliczki, zapach kawy miesza się z orientalnym zapachem pieczonego mięsa. Niesamowita mieszanka.
Następna ciasna uliczka, podwórko i sklepik — tu przez zapach wilgoci starych murów przebija się zapach lawendy. Dochodzi on z otwartych drzwi sklepu... Taki lawendowy mały sklepik....
Stare miasto jest ładne. Nie jest duże, ale ma niepowtarzalny klimat.
Wdrapywanie się na mury, kilka zdjęć i z wrażenia zapomnieliśmy, że przyszedł czas coś zjeść.
Wydostajemy się ze starego miasta i ruszamy nadmorskim deptakiem w kierunku bardzo dobrej knajpki serwującej świeże owoce morza.
Tak świeże. W tej części świata przeciwnie niż u nas, o świeże jest łatwiej niż o mrożone. Świeże w restauracji są tańsze niż mrożone w sklepie. Ot dziwna ekonomia.....
Obiad był naprawdę dobry. Zupa rybna, kalmary, lokalne piwo, kawa, napoje. Dużo, dobrze i niedrogo. We wszystkich restauracjach jako starter podają świeże lokalne pieczywo, często czosnkowe i świeżą oliwę z oliwek. Tu zaserwowano nam świeże ciemne pieczywo i oliwę czosnkową. No delicje.......
Najedzeni jak bąki wbijamy do autobusu, który co 15 minut jeździ na trasie Budva - Svety Stefan.
Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Słoneczko powoli chowa się za górami, a my postanawiamy jeszcze chwilę pospacerować po Svetym Stefanie.
Wracamy ... Wdrapuję się po schodach do apartamentu, ale przez chwilę mój wzrok przykuł błysk dochodzący z nabrzeża sąsiadującego z wypasionym hotelem.
- Co jest, myślę, ufo, czy co?
Wchodzę kilka stopni wyżej i widzę....boisko. Zaraz zaraz, to było tylko jedno piwo.
To nie boisko... to znaczy boisko, ale na ekranie. O matko. Jaki olbrzymi telebim wypakowali. Mistrzostwa świata. Mają rozmach skur......
Idę spać, bo jutro chyba będziemy ruszali w drogę, tak przynajmniej wspominała Monika.

Zdjęcia:
Stefan:
https://drive.google.com/open?id=1JvX_qvkZwZRZNNncQwKhbDjsVTMipbPbmA
W drodze do Budvy
https://drive.google.com/open?id=1L4jksshS8qYwRoGh_X95N3vQaPeN6sEh9w
https://drive.google.com/open?id=1JJq9PF-_dQ9X6ptb8RMzpXbgUqCVLdu_wQ
https://drive.google.com/open?id=1cQBSn6-rhqbbXf53zCe_-UOafM0bYrtk7g
Stare miasto Budva
https://drive.google.com/open?id=1tmS_OOj0gYQAlfsXtpQ95QcXsXjk_sKFYA
https://drive.google.com/open?id=1N3I2rk5ohGgFdng6i5bqmpZjAo0soL1CXw
https://drive.google.com/open?id=1a25ktvT2T9qJ2RMdynC5QAlWTkQp_7yhJQ
https://drive.google.com/open?id=1lXq3yHV1Y7ayAWhNipFzuqO9eTzdODSzCA
JA
https://drive.google.com/open?id=1vMBMd1jtdLbIwQS91e_1KZi3thIT2UxDuw
https://drive.google.com/open?id=1OVW9B3fGBgwcijvf69GiWz48jqQgu49vQw
Jeszcze trochę miasta
https://drive.google.com/open?id=1lA3fqcbtN6FiFkpwK4jLdLsc3ol9VlqAzA
https://drive.google.com/open?id=1hv-YevV2YLwcOl2GxEb-0LQAyL8y7Kf92A
https://drive.google.com/open?id=1FKjJNIvHefrORCHhb20HBdL2Cr_V3yadIg
Żarełko w Budvie
https://drive.google.com/open?id=1AAsPPJLW35VD0Kp5YBpBlpvygliswwTaUA

norbas - 2016-06-24, 23:58

soft jesteś mistrzem :dumny: super relacja.

[ Dodano: 2016-06-25, 23:25 ]
Co jest z dniem 10-tym :hej:

soft - 2016-06-26, 01:00

Dzień 10
część 1

Powoli mam dosyć padającego w nocy deszczu. Niby nie przeszkadza, ale każdy wie, że nie wróży pogodnego dnia.
Tego ranka było tak samo. Padający deszcz podpowiadał mi, że w Stefanie spędzimy jeszcze jeden dzień. W zasadzie nie mamy się gdzie śpieszyć — pomyślałem.
Z podróży wypada nam cała masa kilometrów. Nie jesteśmy w stanie ustalić, czy biegnąca przez Rumunię trasa Transfogaraska, na którą mieliśmy się kierować, jest otwarta i przejezdna.
Przed ostatnie kilka dni próbowałem to ustalić pisząc rozpaczliwe posty na forum yamahy... Żadnej sensownej odpowiedzi nie otrzymałem... co za ludzie. Zamiast siedzieć i czyścić swoją armaturę w garażu, mogliby pomóc towarzyszowi zabłąkanemu na końcu świata. ;-)
Co mogłem jeszcze zrobić?
Mogłem zadzwonić do ambasady Rumunii i po prostu zapytać. Tak zrobiłem.
Niestety moja znajomość rumuńskiego oraz znajomość języka polskiego, faceta odbierającego telefony w ambasadzie w Warszawie, zapowiadała kłopoty.
Informatyczna nazwa tego zjawiska to niekompatybilność. Ciekawe co by było, gdyby ktoś miał naprawdę ważną do przekazania informację — typu zamach czy zagrożenie.
Czy też usłyszałby w słuchawce ... "nie rozumieć polski".
W ten oto sposób Trasa Transfogaraska została skreślona z naszej mapy podróży. Postanowiliśmy ją zastąpić odwiedzeniem kanionów Tary i Pivy.
Mówiąc krótko.... Transfogaraska przy tym to pikuś.... mały pikuś.
Wstaję z łóżka, toaleta poranna, śniadanie, zbiegam po schodach i jestem w pokoju Jowity i Piotr.
- Co wy robicie - zapytałem.
- Pakujemy się, przecież dzisiaj wyjeżdżamy.
- Dzisiaj? Przecież pada.
- Zaraz przestanie, zbieraj się jedziemy na kaniony — powiedział Piotr.
Faktycznie. Za pół godzinki po deszczu nie było śladu, a ja spakowany stałem obok motocykla.
Reszta ekipy smarowała łańcuchy. Jak mi dobrze..... nie muszę tego robić — pomyślałem. Pas napędowy górą!
Mocowanie bagaży, ustawienie nawigacji na Podgoricę i ruszamy. Z dwóch dróg, wybraliśmy ładniejszą, wiodącą przez Petrovac.
Prowadzi ona przez długi, ponad 4 km tunel Sozina (opłata za przejazd motocyklem wynosi 1€), oraz przez most na jeziorze Szkoderskim. Należy pamiętać, aby w Petrovacu zatankować motocykle do pełna. Uniknie się w ten sposób nieprzyjemnych niespodzianek. Tunel jest supernowoczesny i skraca trasę do stolicy o 30 km.
Pokonujemy go i pędzimy w kierunku jeziora szkoderskiego.
Wjeżdżamy na most, ja jadę jako pierwszy. Za mną Piotr, Jowita i Darek. Monika została z tyłu.
Jadąc zastanawiam się, czy na końcu mostu stoi patrol policji drogowej. Zawsze tu stoją. Zawsze! To ich ulubione miejsce.
Wydaje mi się, że widzę ich... są. Moim oczom z daleka ukazuje się białoniebieski samochód policji czarnogórskiej.
- No to czas na zemstę — pomyślałem.
Nie, nie mam zamiaru mścić się na policjantach czarnogórskich. Oni są o.k. - daję słowo. Zemsta skierowana jest na Monikę!
Tak na Monię, która niczego nieświadoma zamyka stawkę naszego peletonu.
.. Na ten moment czekałem rok. Równo rok, jak w mordę dał.

Dokładnie rok temu w bardzo podobnym składzie odwiedzaliśmy motocyklami chorwacką miejscowość Karlobag. Pewnego dnia całą paczką wybraliśmy się na wypad z Karlobagu do położonego na wschodzie Zadaru. Moim zadaniem podczas jazdy była opieka nad Moniką. Opieka, to znaczy trzymanie się w parze i niedopuszczenie do tego, aby Monika pomyliła trasę. Proste? Pewnie. Tym bardziej proste, że z Zadaru do Karlobagu prowadzi Jadrańska Magistrala.
Tego dnia było bardzo gorąco, a my z Moniką jechaliśmy jako ostatni. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Starigrad (ok. połowa drogi do Karlobagu). W tej miejscowości musiałem zrobić małe zakupy i spotkać się ze znajomym Chorwatem. Poprosiłem Monię, aby sama kontynuowała podróż, ciągle prosto, do póty, dopóki nie zobaczy tabliczki z napisem Karlobag.
Tak się stało. Moje spotkanie przeciągnęło się ponad godzinę. Kiedy już miałem wyjeżdżać dzwoni mój telefon.
- cześć Piotrek (słyszę w kasku),
- cześć, to Ty Robert? pytam
- tak... Chciałem się dowiedzieć gdzie jesteście?
.... o masz, dlaczego mówi w liczbie mnogiej? Pomyślałem.
- ja jestem w Starimgradzie a Monia pojechała za Wami do Karlobagu, a co nie ma jej jeszcze?
- nie, usłyszałem.
Ruszyłem i pędzę do Karlobagu myśląc gdzie jest Monika.

Przejechałem kilka kilometrów, mój telefon dzwoni ponownie..
- Cześć Piotrek, ..... uf dzwoni Monika!
- Cześć Monia, gdzie jesteś?!
- Nie mam pojęcia. Jadę, jadę i nie mogę dojechać do Karlobagu.
- Powiedz mi gdzie jesteś, jakaś nazwa miejscowości.
- Tu nie ma nazw, tu nie ma żadnych miejscowości. Ciągle jadę magistralą brzegiem morza.
- Skręcałaś gdzieś?
- Nie jadę ciągle prosto.
OOOOOO cholera myślę..... niech to szlag trafi.
Przy jej prędkości i czasie, który spędziłem na pogaduszkach wynika, że zbliża się, albo już jest w Słowenii.
Cholera jasna.
- Monika!!! Zatrzymaj się. Już pędzę.
- Nie mam gdzie zjechać, wszędzie skały.
OOOOO ja pierniczę.
Rozłączyliśmy się, a ja po serpentynach magistrali wyduszałem z mojego Stratolinera ósme poty.
Ja zapieprzałem.
Nie patrząc na przepisy, miejscowości, samochody, łykałem kilometr za kilometrem, goniąc Monię.
Żeby się zatrzymała. Żeby tylko miała możliwość zjechać na jakiś zjazd i poczekać — bo inaczej to dopadnę ją nie pod granica słoweńską a włoską!
Mijam Barić Draga — pędzę, mijam Lukovo — pędzę, wjeżdżam do Karlobagu — pędzę, mijam posesję, w której mieszkamy — pędzę, mijam murek, na którym leży Monika topless — pędzę.
Cooooo... goła Monika na murku w Karlobagu? Hamuję!!!!!
Zawracam,
Tak.... na murku leży Monika. Prawie topless, w każdym razie dobrze ucharakteryzowana przez resztę ekipy.
AAAAAAAAAAA...... mamy Cię!
- dobrze, że tak szybko przyjechałeś, bo Monika tu leży od 15 minut i o mały włos nie przyczyniłaby się do wypadku autobusu. Kierowca się zagapił!
Ja mam mieszane uczucia.
Z jednej strony cieszę się, że Monia się znalazła, z drugiej jestem pod wrażeniem tego, co zobaczyłem, z trzeciej ..... zaraz komuś przywalę.
Tak. Dali mi nauczkę.

Wracamy...... wiecie już, o czym myślę widząc ten samochód Policyjny???
Zatrzymuję się koło policji,
Obok mnie motocykle zatrzymała Jowita i Piotr.
Zeszliśmy z motocykli, szybciutko przywitaliśmy się z miłymi panami policjantami i z uśmiechem wskazaliśmy jadących w sporej odległości Darka i Monikę.
Ja z rozłożonymi rękami położyłem się na masce policyjnego samochodu a policjant z lizakiem wyszedł przed samochód.
- Uwaga, jedzie Darek - krzyknął Piotr.
Darek od razu spostrzegł, że mamy "poważne kłopoty" i jesteśmy aresztowani. Zatrzymał się przy samochodzie policyjnym.
Ale pułapka nie była przeznaczona dla niego....
Jedzie Monia. Zobaczyła mnie na masce samochodu, policjantów i...wycisnęła z maszyny wszystkie konie mechaniczne. Uciekła!
- napred? Pyta mnie rozbawiony policjant chcąc ją gonić?
- nie.... to baba na motocyklu odparłem po polsku. Można strzelać, będzie taniej.
Monika zorientowała się, że zaaranżowaliśmy całą scenkę i za zakrętem zatrzymała motocykl.
Jeszcze kilka minut przerwy, pamiątkowe fotki i można ruszać w drogę.
Ciekawostką jest, że policjant do scenki i zdjęć chciał nam pożyczyć nawet kajdanki. Uznaliśmy to jednak za przesadę.
Przed nami tego dnia jeszcze masa kilometrów.

Zdjęcia:
Aresztowanie :-)
https://drive.google.com/open?id=1b4tXOiVK6b--ZkOR14LLgji2UOKCh_H_Tg
Jezioro Szkoderskie
https://drive.google.com/open?id=1uImPEUbwwADi75X0oGH8QPQSIlI-20ebfw
Droga....
https://drive.google.com/open?id=1Jy4AIwc8zPja-nJOHXaV0UHbNK5vGHSvtg

soft - 2016-06-26, 01:07

Jeżeli chcecie poznać mnie i ludzi z którymi jeżdżą oraz zobaczyć zdjęcia to dodajcie mnie do znajomych na FB - tak będzie łatwiej.
tu link do mojego profilu:
https://www.facebook.com/piotr.rozycki.568

winiar - 2016-06-26, 01:42

soft, ciagle mysle ze mogles pojechac na wyspe....
vaaks - 2016-06-26, 08:35

soft, nie każdy ma konto na FB, możesz wrzucić jakieś fotki do tej relacji? Było by miło poznać wasze buźki. ;D
tqmeh - 2016-06-26, 09:38

Gratuluje wyprawy !

soft napisał/a:
dodajcie mnie do znajomych na FB


Poszło zaproszenie TomekGB ;d

Dariow - 2016-06-26, 09:45

Soft jesteś niesamowity :uklon3:
soft - 2016-06-26, 12:17

Dodałem zdjęcia do każdego dnia.
To są zdjęcia tylko z mojego telefonu, więc nie jest ich dużo.

kacmar - 2016-06-26, 15:13

Bardzo fajne zdjęcia :)
BenWito - 2016-06-26, 20:57

Jeśli chodzi o zdjęcia to muszę obejść się smakiem, bo nie mam konta na FB.
vaaks - 2016-06-26, 21:03

BenWito, pod każdą relacją Soft już wrzucił fotki.
soft - 2016-06-26, 21:15

BenWito napisał/a:
Jeśli chodzi o zdjęcia to muszę obejść się smakiem, bo nie mam konta na FB.

Te dodane pod każdym dniem zdjęcia są na dysku google, więc powinny się otwierać bez problemu...

BenWito - 2016-06-26, 21:20

Dzięki, już otwiera, musiałem przesiąść się z tableta na laptopa.
soft - 2016-06-26, 23:59

Dzień 10
Część 2

Zanim jednak ruszymy, ustalamy szczegóły trasy.
- Piotr nastaw nawigację na Mojkovac, zaproponowałem.
- Ok, mamy 20 km do Podgoricy i potem jeszcze 100 do Mojkovac, czyli razem ok 120 km.
- Dobrze, zrobimy wielkie kółko i łykniemy 2 kaniony.
Plan niezły, nawigacja ustawiona, ruszamy.
Pogoda wydaje się nam sprzyjać. Nie pada, jest ciepło. Jedzie się bardzo fajnie.
Jakość dróg w Czarnogórze nie jest zła. Drogi nie są szerokie, ale są dobrej jakości.
Wjeżdżamy w teren górski. Robi się znacznie chłodniej.
My równym tempem poruszamy się drogą E65 w kierunku miejscowości Kolasin.
Przed nami zapierające dech w piersiach widoki. Górskie ośnieżone szczyty otulone białoszarymi chmurami. Jedziemy w ich kierunku.
Jadę szybko, na tyle szybko, że przed miejscowością Mojkovac muszę zaczekać na resztę. Ostro skręcamy w lewo w drogę P4 i jesteśmy wprost na trasie prowadzącej do kanionu Tary.
Tu dopada nas zimny deszcz.
Krótki postój, założenie przeciwdeszczówek, lecimy dalej. Nie ma czasu do stracenia.
Wdrapujemy się motocyklami coraz wyżej. Kręta trasa, ciasne zakręty 360 stopni, zmuszają czasami do jazdy dwoma pasami. Robi się naprawdę zimno i mokro.
Otacza nas mgła, leje deszcz. Jesteśmy w chmurach. Dosłownie.
Przed nami kanion Tary. Niestety pogoda nie pozwala się zatrzymać. Ściana deszczu. Musimy jechać dalej.
Kanion oglądamy jadąc. Cholernie wysoko. Jeżeli ktoś ma lęk wysokości, nie powinien tego oglądać.
Jedziemy dalej. Deszcz zmniejsza się, a my dzielnie walczymy z zakrętami. Kanion Tary rozciąga się na długości 40 kilometrów.
Dojeżdżamy do mostu Durdevica. Nareszcie cywilizacja.
Budki z pamiątkami, kawiarnia, restauracja i most. Kolosalny most Durdevica.
Parkujemy przy restauracji i wchodzimy na patio zawieszone na skraju przepaści.
- Wyskakujemy z przeciwdeszczówek i zamówimy coś do żarcia - powiedziałem
Szybko pozbyliśmy się mokrych ciuchów, połączyliśmy stoliki i w suchym ciepłym namiocie czekaliśmy na obiad.
Zamówiłem rybę.
To była najgorsza ryba w moim życiu. Matko boska. Sól z rybą. Kawa też do bani. Serdecznie nie polecam knajpy.
Monika i Jowita także narzekają na przesolone żarcie.
Trudno. Jak się jest głodnym, wszystko się wchłonie. Ważne, że jest sucho i mają tu dostęp do internetu. Można zadzwonić Skypem do domu.
Idę rozprostować nogi pod budki z pamiątkami.
Mijam zaparkowany autobus na serbskich numerach rejestracyjnych. Wycieczka z autobusu szturmuje budki z alkoholem.
Dwa swojsko brzmiące słowa: kurwa i śliwowica, powtarzane z częstotliwością i głośnością pracy motocykla Junak zdradzają pochodzenie wycieczki.
Jest mi za nich trochę wstyd.
Wracam do restauracji. Jeszcze chwila odpoczynku i można jechać dalej.
Ubieramy "kondomy" i ruszamy.
Obieramy kierunek na Żabliak jadąc droga P5.
Droga jest kręta. Widoki powalają. Tego nie można opisać. Trzeba tam być.
Dojeżdżamy do górskiego miasteczka Żabliak. Na przedmieściach wita nas Policja z suszarką. Spokojnie. W tych warunkach trudno przekroczyć prędkość.
Wyjazd z Żabijaka nie jest już taki prosty. Okazuje się, że z powodu remontu drogi spory odcinek musimy jechać rozmokłymi szutrami.
Przejechaliśmy. Motocykle tańczyły jak ruska baletnica na lodzie. Nikt się nie wyłożył. Sukces. Chwila odpoczynku i ruszamy dalej.
Ustalamy, że z powodu pogody jedziemy dłuższą drogą. Będziemy trzymać się nadal drogi P5 i kierować się na Savnik, a potem Jasenovo Polje.
W okolicach Savnika droga na mapie przypomina EKG zawałowca. Czy nasze dziewczyny sobie poradzą? Czy ja swoim Titanikiem dam radę?
Zakręty w niektórych miejscach mają ponad 360 stopni. Czy to możliwe? ... Czy wchodziliście kiedyś na dzwonnicę kościelną. To możliwe.
Wszyscy dali radę. Naprawdę... szacun dla naszych dziewczyn które "cohones" mają większe niż niejeden facet.
Docieramy do miejscowości Jasenovo Polje. Deszcz od dłuższego czasu nie pada.
Wychodzi słońce!
W Jasenovym Polju odbijamy w prawo na E762.
Nareszcie. Tą drogę znam. Przemierzałem ją już kilka razy, a ostatni raz niecały rok temu.
Droga ta ma nieduże natężenie ruchu. Jeżdżą nią w większości mieszkańcy oddalonego o 40 km Pluzine.
Niewiele osób korzysta z przejścia granicznego z Bośnią z powodu fatalnej jakości drogi po tamtej stronie.
Droga prowadzi kanionem rzeki Pivy. Mimo iż Kanion Tary jest głębszy - ten jest zdecydowanie ładniejszy.
Kilkadziesiąt tuneli wyrytych w skale, z kapiącą w środku z sufitu wodą potęgują doznania. W tunelach światła nie działają. Czy masz je włączone, czy nie, czy są długie, krótkie czy postojowe ... nic nie widać. Nic. Czarna wielka dziura, do której wjeżdżasz, pożera każdy promień światła z reflektorów.
Naprawdę. Nawet zmiana świateł na długie jest niezauważalna. Po prostu czarna dziura bez końca.
Widoki są piękne. Brak ludzi, brak pojazdów, kanion, góry, rzeka i wiszące niewyobrażalnie wysoko mosty. Szok. Dosłownie.
Jowita, Monika, Piotr i Darek nie mogą uwierzyć w to, co widzą.
Już nie śpieszymy się, luzik. Podziwiamy widoki, zatrzymujemy się. Jest ciepło i słonecznie.
Kanionem i setką tuneli docieramy do Pluzine. Jest to ostatnie miasteczko Czarnogóry, na drodze, o której nawet Bóg zapomniał.
Zatrzymujemy się na wjeżdzie do miasteczka i odrazu znajdujemy klimatyczny bar z domkami letniskowymi do wynajęcia.
Wynajmujemy domek. Jest dobrze, czysto, ciepło i miło.
Prysznic, przebieramy się, nastawiamy ogrzewanie, aby wysuszyć ciuchy i walimy prosto do knajpki.
Ale czad! Knajpka Jazzowo-Bluesowo-Indiańska.
Tak.
Jak potem się okaże, prowadzi ją 2 braci.
Jeden jest grafikiem - malarzem, drugi ponoć bardzo znanym jazzmanem czarnogórskim.... ale to się dopiero okaże.
Pierwsze co zamawiamy to rakija dla rozgrzewki. Tak rakija po takiej drodze działa jak aspiryna. Poza tym jest dobra, a aspiryna nie!
Rakija, jedzonko, kawka, piwo.
Potem kilkukrotna powtórka, lecz już bez jedzonka i kawy.
Zabawa rozpoczyna się na dobre. Właściciele kontra polscy motocykliści.
Cóż Wam będę pisał..... Bar normalnie czynny był do 24.00, lecz o tej godzinie to my dopiero się rozkręcaliśmy.
W międzyczasie zostaliśmy przyjęci do czarnogórskiego klubu Indian (mamy nalepkę na dowód).
Jazz, rakija, piwo, Indianie.... tak. Ranek może być ciężki......

Zdjęcia:
Droga do Mojkovac
https://drive.google.com/open?id=1Jy4AIwc8zPja-nJOHXaV0UHbNK5vGHSvtg
https://drive.google.com/open?id=1nYBR8gbIQ9q2rDYmoLe9TGxZJz2nKvqq9A
https://drive.google.com/open?id=1pO0SnUt_Me0VkQhSJy3S5ckF1Wm4CBcBaQ
https://drive.google.com/open?id=1XdAmh8dZyv02WrXtB_B_dB9qf0VxcT6N3w
https://drive.google.com/open?id=1xaNpH6-psbBfjO5cJD-8k2MjnwqyHDkJDg
Most Durdevica
https://drive.google.com/open?id=1XsrwhR5DxUKYfYCuvNGKdwM1IR2ZsvSE6Q
https://drive.google.com/open?id=1Y5U7oPMrL1rpBwUT8xBiZIyDTfpAKNnTrA
Droga przed Zabijakiem
https://drive.google.com/open?id=1YYS1u21JoTCC3sh8y21TsTGBWjKyIJF10g
https://drive.google.com/open?id=1Am3bb43g2EvAdNBIriFVswOfEEm32VDl4g
Kanion Pivy
https://drive.google.com/open?id=0B5CT3ZOkxDiIeHFfemNRZjFtUjQ
https://drive.google.com/open?id=10yaeay8joH1hiRZYGswF_1Vt-rKJNZ_bMg
https://drive.google.com/open?id=1JKvtY3g6ZLCmKbGpHOX70G8vGHKeeYBc7Q
W knajpce jazzowej!!! na serio!
https://drive.google.com/open?id=1O2RLJF2oGOF9xiYW1ZKr3UPuex7_t4mXQw
https://drive.google.com/open?id=0B5CT3ZOkxDiIRU5INGY5VWZSMUU
Imprezka
https://drive.google.com/open?id=0B5CT3ZOkxDiIWnBpUzN2aEE1U0U
Przyjęcie do klubu
https://drive.google.com/open?id=0B5CT3ZOkxDiIdHdjQUMzQ1ltN0k

remol71 - 2016-06-27, 07:33

Dlaczego nie zrobiliście trasy P14 Zabliak - Pluzine ?
soft - 2016-06-27, 10:28

remol71 napisał/a:
Dlaczego nie zrobiliście trasy P14 Zabliak - Pluzine ?

Tak jak pisałem. Pogoda była taka kiepska, woleliśmy nie ryzykować jazdy tą drogą.
Mając czas - a my mieliśmy i chęci do jazdy i zwiedzania wybraliśmy drogę dłuższą.

remol71 - 2016-06-27, 14:04

Zdecydowanie polecam następnym razem :)
soft - 2016-06-28, 00:47

Dzień 11
część 1

- Całą noc nie spaliśmy! - usłyszałem chwilę po przebudzeniu.
- Wy też? - zapytałem zdziwiony.
- Tak! Bo tak chrapałeś.
Oj jjjj joj... to chyba z tego chrapania tak mnie głowa boli — pomyślałem.
Tej nocy dzieliłem pokój z Piotrem i Jowitą. Szczerze mówiąc słowo "nocy" nie jest na miejscu. Raczej "ranka".
Więc o co chodzi? O te parę godzin nad ranem?....
Dzisiaj założenie soczewek do oczu było zdecydowanie trudniejsze. Palec z okiem nie mogły ustawić się w jednej linii.
Po porannej toalecie siły powróciły. Ciuszki na grzejniku także wyschły na pieprz.
Śniadanko w knajpce Jazzowej w postaci talerza serów i kawy zdziałało cuda. Byłem uratowany.
Jeszcze pożegnanie z obsługą i powoli mogliśmy się pakować.
Motocykle nocowały pod knajpką, więc przed ruszeniem w drogę zdjęliśmy blokady i linki zabezpieczające.
Mimo wczesnej pory słońce paliło niemiłosiernie. Dzień zapowiadał się pięknie.
Ruszyliśmy, zahaczając o ostatnią w Czarnogórze stację paliwową.
Jedziemy! Do granicy mamy tylko 30 km.
Trzydzieści najładniejszych kilometrów, jakimi kiedykolwiek jechaliśmy.
Droga E762 wije się między stromymi kamienistymi zboczami górskimi a malowniczym zielono-błękitnym jeziorem Pivskim. Droga pomiędzy tunelami nie jest złej jakości. Niestety leży na niej duża ilość głazów odrywających się od ścian. W tunelach asfalt jest kiepski i staje się coraz gorszy, im bliżej znajdujemy się granicy Bośni i Hercegowiny.
W pewnym momencie uderzenie oderwanego od skały głazu zakołysało moim prawie 400 kg motocyklem.
Zatrzymałem motocykl, zsiadłem i rozpocząłem oględziny.
Piotr zatrzymał się zaraz za mną.
- widziałeś to? Zapytałem Piotra, co to było?
- widziałem jak Cię rzuciło - powiedział Piotr.
Na szczęście strat nie było. Głaz prawdopodobnie uderzył w marynarski worek, który miałem przypięty do bagażnika. Ja i motocykl mieliśmy masę szczęścia. Chwila odpoczynku i ruszamy dalej.
Jezioro Pivskie kończy się olbrzymią tamą. Rozpoczyna się gigantyczny kanion Pivy.
Przejeżdżamy przez mosty zawieszone tak wysoko nad rzeką, że z góry wygląda ona jak cieniutki strumień górski. Ruch pojazdów w tym miejscu już praktycznie nie istnieje. Pozwala to zatrzymać się na moście, popatrzeć i porobić parę zdjęć. W innych okolicznościach takie zachowanie byłoby niemożliwe.
Widoki w Kanionie Pivy są wspaniałe.
Powoli dojeżdżamy do granicy.
To przejście graniczne jest inne niż wszystkie. Inne, gdyż powstało w samym sercu kanionu, w miejscu gdzie Piva łączy się z Tarą. Po jednej stronie kanionu odprawiają nas celnicy Czarnogórscy, po przejechaniu przez solidny drewniany most odprawa prowadzona jest przez celników Bośni i Hercegowiny.
Nie zawsze jednak drewniany solidny most łączył te dwa kraje. Kilkanaście lat temu, zaraz po zakończeniu wojny przeprawa odbywała się mostem linowym wyłożonym drewnianymi deskami. Po obu stronach kanionu stacjonowały wojska (w tym polscy żołnierze pod egidą ONZ) gotowi w chwili zagrożenia przeciąć liny mostu.
- Dokumente molim, usłyszałem przy pierwszej budce wartowniczej.
- Proszę bardzo, paszport, dowód rejestracyjny — szybciutko podałem komplet dokumentów.
- poljak? - zapytał celnik
- tak, za mną jeszcze jedzie czterech.... 4 - pokazałem na palcach.
- aaaaa, polski motocyklisti ... możete ici.
Oddał paszport i wskazał na most.
Możecie wierzyć lub nie ale polski paszport w trybie ekspresowym otwiera wszelkie przejścia graniczne. To jest mocny dokument.
Przejechałem na druga stronę mostu i zatrzymałem się przy niebieskiej budce strażnika Bośniackiego.
Czekam, silnik pracuje..... nagle zza butelki z piwem podnosi się głowa.
- passport
- proszę, podałem komplet dokumentów.
Palcem na ustach wskazał mi, abym wyłączył pracujący silnik motocykla. Wyłączyłem.
Łup — pieczątka w paszporcie i mizernie wyglądający jegomość w niebieskiej koszuli wskazuje mi palcem dalszą drogę.
Zmęczony gość pomyślałem, zresztą ja rano wyglądałem podobnie.
Podjechałem 20 metrów, wyłączyłem motocykl i postanowiłem poczekać na resztę brygady.
Jedzie Piotr....
Ta sama procedura co u mnie, jakaś krótka dyskusja z celnikiem bośniackim i za moment parkuje motocykl obok mojego.
Kolej na Darka. Widzę, że podaje paszport i .... i w tym momencie Monika, która przejechała przez most, wymija Darka, budkę i jedzie prosto na nas.
Bośniacki celnik skokiem tygrysa, przez okienko chciał dopaść Monikę. Było to trochę głupie, gdyż piwo na jego biurku, Darek przed budką, oraz okienko wielkości okienka w kiosku ruchu skutecznie mu to uniemożliwiły. Zawiesił się w pół ..... i wściekł się.
No to mamy aferę pomyślałem.
Celnik coś krzyczał. Wybiegł z budki, podbiegł do Moniki i coś gestykulował.
Szybko wyciągnąłem schowany w sakwie telefon i podbiegłem, chcąc zrobić zdjęcie całej absurdalnej sytuacji.
- Cholera. Zorientował się, że chcę mu walnąć fotkę.
- Co on do nas krzyczy? Zapytałem Piotra....
- Żebyśmy ... spieprzali chyba....
- To spieprzajmy — rzuciłem.
Celnik teraz biegł w naszym kierunku.
Szybciutko odpaliliśmy motocykle i po kilku sekundach na resztę czekaliśmy za zakrętem.
Po chwili dojechał do nas Darek...
- Chyba nie puści Moniki, tak się wściekł - powiedział Darek
Po chwili jednak zjawiła się Monika.
- No co, nie zauważyłam tej budki. Zdarza się.
Powiedział, że za karę będę stała pół godziny przed budką.
Ja mu odpowiedziałam... że będę.
Chyba nie chciał mnie jednak pilnować w tym słońcu i kazał mi jechać..... i przeprosić.
- Przeprosiłaś?
- Nie!
No tak. Cała Monika. Wyjazd bez niej byłby pozbawiony dreszczyku emocji. Tak naprawdę to już jej druga próba ucieczki mundurowym.
Ruszamy.
Przed nami "odcinek specjalny" czyli 20 km bardzo wąskiej drogi pozbawionej miejscami asfaltu i jakichkolwiek zabezpieczeń przed spadnięciem w kanion.
Droga jest ekstremalna. Poszarpane brzegi drogi, odsłaniające głębię kanionu i płynące przez nią potoczki zmuszają do wolnej jazdy. Rozwinięcie prędkości 20 km/h graniczy z cudem.
Trzeba ciągle być skupionym i niepozwolić, aby motocykl wpadł w poślizg na kamieniach.
Po przejechaniu 10 kilometrów na naszej drodze staje pokaźne stado owiec i baranów. Nie można przejechać. Stado także nie ma jak opuścić wąskiej drogi.
Nie ma sensu przebijać się przez stado - nie da się. Trzeba je pogonić......Ruszam motocyklem wprost na zwierzęta, które zaczynają dosyć żwawo uciekać.
Sytuacja zaczyna wyglądać ... dziwnie. Ja gonię stado a mnie goni pasterz. Pasterza goni Piotr, Jowita, Monika i Darek.
Tak się przemieszczamy z całkiem niezłą prędkością, aż do momentu, gdy z naprzeciwka pojawiła się skoda z dwoma Czechami, rozbawionymi absurdalnością całej sytuacji.
Skoda zablokowała stado, a nam udało się wyprzedzić barany.
Nie jestem pewien, ale myślę, że Czesi przegonili stado w druga stronę.
Biedny ten pasterz.
Zdjęcia:
Kanion Pivy
https://drive.google.com/open?id=1CAh5AWOFlXeWjG_V_tQ0leuazkXPqU-kHg
https://drive.google.com/open?id=1s-vLeyNyfh-0Fy6J6lyWY-zuuFcwhUQ92g
https://drive.google.com/open?id=1haHp4yeKVzEeR2Do6CXy_H_GO2NC2UsOTQ
https://drive.google.com/open?id=1aSZeH5eD6FYojw5WT2ffxIqkuPobeQga1A
https://drive.google.com/open?id=1MiWTB7z0AcBbN16yFzsqJTOmpKLKUEwLUw
https://drive.google.com/open?id=1FzcennWRVHKZiWqrNOraXOz97viPw9OkgA
https://drive.google.com/open?id=1_WB9tHHJbBpaC59y-76EYPPpvflJ-lT7Ww
My w kanionie
https://drive.google.com/open?id=1yZLwe_AkAOv0TwPDd4dXuS8quKDnlHpgjg
https://drive.google.com/open?id=1OU4vP3cnHRK9ovgCevJF8gEajKvLZbfa1A
https://drive.google.com/open?id=14yr9TcKaBASNid61Nvx1SukAIkV4Mq0Fig
https://drive.google.com/open?id=1Vh0rXyUinCD2xg4kMrSmQfg5GPaLrhOM8g
https://drive.google.com/open?id=11dDdy1BbRnebduYjrkR1SMmy132mSbjFvg
https://drive.google.com/open?id=1zhO404RSi2BLBzSW5bISdO72LP8mAdUGqw

MARSINUS - 2016-06-28, 13:03

soft chyba zaplanowałeś mi przyszłoroczne wakacje ;)
transylwania100 - 2016-06-28, 15:24

Luz, blues i zabawa!!! Świetna wyprawa!!! ;d
goniak - 2016-06-28, 16:25

MARSINUS, my byliśmy w zeszłym roku i także polecam tamte okolice :)
soft - 2016-06-29, 23:39

Dzień 11
część 2
Dotarliśmy do głównej drogi prowadzącej wprost do Sarajewa.
Od stolicy Bośni dzieliło nas tylko 70 km. Po niecałej godzinie byliśmy na obrzeżach miasta.
Przedmieścia Sarajewa to głównie dwu lub trzypiętrowe bloki mieszkalne o wątpliwej urodzie Frankensteina.
Połatane, pocerowane mury blokowiska przypominają o nieodległej strasznej historii tego miejsca.
Kilkanaście lat temu, wjeżdżając do Sarajewa tą samą drogą, którą wjeżdżamy dzisiaj, widoki były zgoła inne.
Strzępy budowli, ruiny, droga całkowicie zniszczona przez czołgi i miny. Tak to te same zniszczone bloki, w których jedyną oznaką życia były rozciągnięte sznury z suszącym się praniem.
Widać, że miasto odżyło. Odrodziło się. Zalepiło różnokorowymi cegłami krwawiące rany budynków. Nowy asfalt na drodze, którą poruszamy się, także przykrył stare, wojskowe rany.
To dobrze.
Ludzie w Bośni i Hercegowinie zasługują na nowe życie. To dobrzy ludzie. Mili, uprzejmi, serdeczni, otwarci. Na pierwszy rzut oka, ludzie bez kłopotów. Na pierwszy rzut oka.
Podczas całej tej wyprawy dużo rozmawialiśmy na ten temat z Jowitą i Piotrem. Oni również podzielają moje zdanie.
Parkujemy motocykle na parkingu pod marketem. Jakaś miła pani podchodzi do nas i ostrzega, aby nie zostawiać tu motocykli bez opieki, gdyż kręci się tutaj grupka cyganów.
Po chwili jeden z nich, sprzedający olbrzymie poduszki znalazł się obok motocykli.
- co on chce — zapytałem Piotr.
- chce sprzedać mi komplet poduszek.
- za 5 euro chce oddać wszystkie!
No mistrzostwo świata we wciskaniu towaru — pomyślałem. Próbować sprzedać motocykliście 4 wielkie jak stodoła poduszki.
Cygan odszedł, ale miałem wrażenie, że jego celem nie była sprzedaż poduszek. Przyszedł na "obczajkę".
Darek stwierdził, że zostanie i popilnuje motocykle, my możemy połazić.
Ja wskoczyłem na motocykl i ruszyłem poszukać myjni i restauracji.
Myjnię znalazłem.
Po chwili nasze motocykle za całe 3 euro/sztuka były perfekcyjnie czyszczone.
Obok myjni znajdowała się całkiem fajna restauracja. Postanowiliśmy w niej zjeść obiad.
Obiad zjedzony, motocykle umyte — ruszamy dalej. Dzisiaj planujemy dojechać do Doboju i tam przenocować.
Wyjazd z Sarajewa nie był łatwy. Korek, na który natknęliśmy się przed wjazdem na wyrób autostradopodobny miał ok. 3 kilometrów.
Ja z Piotrem, mijając kilka samochodów policyjnych, przebiliśmy się przez korek lewym pasem - czyli pod prąd. Te trzy kilometry nie były wcale takie złe. Bośniacy starają się pomóc motocyklistom i bardzo fajnie, jak tylko mogą, robią miejsce jednośladowi. Celowego zajeżdżania drogi nie odnotowaliśmy.
No tak, my byliśmy już u "wrót" autostrady, ale dziewczyny z Darkiem utknęli na dobre. Tylko gdzie? Zaczekaliśmy na nich na zjeździe z ronda. Po dłuższej chwili dojechali.
Autostradą ruszyliśmy w kierunku Doboju.
- Hello, powiedziałem znajomej pani recepcjonistce w hotelu.
Znajomej, bo kilka dni temu to właśnie ona meldowała nas.
- Hello, ..... no vacancy, no rooms - odpowiedziała Pani
O mamy problem..... chyba tu się nie prześpimy.
Szybko jednak ustaliliśmy, że wolne pokoje powinien mieć hotel obok, znajdujący się przy stacji benzynowej.
Przejazd do drugiego hotelu, meldunek i możemy odpoczywać.
Możemy, ale nie wszyscy. Mnie potwornie boli żołądek. To chyba skutek jedzonego przed Sarajewem obiadu.
Ból żołądka jest nie do zniesienia. Od godziny 12.00 do 2.00 siedzę na stoliku przed hotelem.
Ilość pijanych kierowców, którzy w tym czasie przyjechali na stację, przeraża mnie.
Pijanych — czyli takich, którzy nie mogli popaść samochodem między dystrybutory, nie mogli wysiąść z samochodu lub nie mogli z powrotem do niego trafić.
To straszne pomyślałem. Zacząłem także martwić się o motocykle, które stoją przed hotelem, a zarazem na stacji paliwowej. Żeby tylko któryś z pijanych jegomościów nie rozwalił ich samochodem.
Po godzinie 2 w nocy postanowiłem iść cierpieć w samotności w pokoju. Tak też zrobiłem i zasnąłem.

Niestety zdjęć brak. :-(

RTP - 2016-06-30, 00:01

soft, kolejne dzięki za cholernie interesującą relację . No i jestem pierwszy który zaliczy odcinek 11 cz.2 :dumny:
soft - 2016-06-30, 00:09

Cieszę się, że Ci się podoba.
RTP - 2016-06-30, 00:17

soft, nie ma inaczej skoro wyprawa , ludzie i opis są zacne. Nie ukrywam , że szczególną uwagę zwracam na opisy związane z Tobą i lokomotywą ale to wiadomo dlaczego ;-)
soft - 2016-06-30, 00:27

Na końcu postaram się podsumować wszystko łącznie z motocyklami
vaaks - 2016-06-30, 08:30

I dobrze byłoby gdybyś wrzucił mapkę wyprawy, może nie jednemu się przydać. ;D
MARSINUS - 2016-06-30, 14:20

O to to to, polać vaaks'owi - dobrze prawi ;)
norbas - 2016-06-30, 19:12

MARSINUS a mapka się przyda :skuter:
kacmar - 2016-07-01, 08:40

Mapka wyprawy się przyda :ktm: , ale kolejny opis dnia również :)
soft - 2016-07-01, 21:37

Dzień 12
Ranek przyszedł zdecydowanie za szybko. Byłem zmęczony. Bolący żołądek i późne zaśnięcie zbierały swoje żniwo.
Zwlekłem się z łóżka i na telefonie sprawdziłem, czy motocykl nadal stoi przed hotelem. Nad ranem smartfon powiadomił mnie, że coś dzieje się z motocyklem. Wydaje się, że alarm był fałszywy. Zdarza się.
Stały element poranka: mycie, pakowanie i schodzę na śniadanie. W Bośni i Hercegowinie szwedzki stół nie jest standardem. Jemy to, co nam podali. Wybór dotyczy jedynie kawy lub herbaty.
Przy śniadaniu podejmujemy decyzję. Dzisiaj nocować będziemy w Miszkolcu.
Przed nami 600 km drogi i dwie granice. Pierwsza Bośniacko-Chorwacka, druga Chorwacko-Węgierska.
W drogę. Bagaże spakowane, ruszamy. Żegnamy Doboj.
Pięćdziesiąt kilometrów dzielących nas od granicy przejeżdżamy w niecałą godzinę. Tuż przed granicą zatrzymuje nas kolosalny korek. Rozpoczyna się on w przygranicznej miejscowości Samac. Postanawiamy ominąć go. Jadąc lewym pasem, docieramy do przejścia granicznego.
Zatrzymujemy się na krótką chwilę, po czym jesteśmy już pod okienkami celników.
Jadę pierwszy i rzucam do celnika "Polska!", celnik wskazuje ręką bym przejeżdżał dalej. Zatrzymuję się, czekam na resztę i potwierdzam celnikowi: "Jesteśmy razem z Polski".
Po minucie wszyscy byliśmy po odprawie Bośniackie. Przejazd przez rzekę i stoimy przed odprawą chorwacką. Wyjmuję paszport, pokazuję go z daleka celnikowi mówiąc: "Pięć motocykli z Polski, wracamy do domu". Celnik pokazuje wyjazd i w sekundzie jesteśmy w Chorwacji.
Od celu dzieli nas już tylko 550 km głównie autostrad. Po 130 km jesteśmy już na Węgrzech. Przejazd przez granicę także nie był skomplikowany. Pokazanie okładki paszportu otworzyło drzwi do bratnich Węgier. Zaraz za granicą tankowanie i zakup winiet na przejazd autostradą. Słońce pali. Jest gorąco jak cholera.
Autostrady węgierskie są dobrej jakości, ale mają jedną wadę. Ilość fotoradarów jest porażająca. Na odcinku 400 km fotkę strzeliło nam ok. 4 fotoradarów zamontowanych na zaparkowanych w dziwnych miejscach pojazdach.
Sytuacja nie jest wcale taka straszna. Wszystkie z nich zdjęcia robiły z przodu - więc luzik. Zostaje jeszcze pytanie, czy przypadkiem nie wpakowaliśmy się na fotoradar robiący zdjęcia z tyłu, ale o tym dowiemy się za parę miesięcy.
Na węgierskich autostradach należy pamiętać o częstym tankowaniu motocykla. Stacje benzynowe są ulokowane bardzo rzadko. Czasami odległość ta znacznie przekracza 50 km.
Około godziny 18.00 docieramy do Miszkolca.
Obieramy kierunek Miszkolc-Topolka i tam szukamy kwatery.
Ja pojechałem na zwiady do hotelu. Kiepsko i nie tanio. Szukamy dalej.
Ze znalezieniem ładnego domku z olbrzymimi 3 pokojami Piotr z Jowitą nie miał żadnego problemu. Starsze małżeństwo wynajmujące swój dom jako apartamenty, chętnie przygarnia nas pod swój dach.
Cena nie jest wygórowana. Starsi państwo życzą sobie 15 euro za osobę. W cenę wliczony jest cały piętrowy dom z kuchniami, łazienkami, kilkoma pokojami, WiFi itp.
Dobra cena, mili ludzie, motocykle garażowane na posesji, super. Zostajemy.
Prysznic po przejechaniu 600 km czyni cuda. Przebieramy się i we trójkę idziemy do pizzerii coś zjeść i poczekać na Darka i Monikę, (który musiał zjechać z autostrady, żeby zatankować motocykl) oraz na gościa specjalnego.
Gościem specjalnym jest nasz przyjaciel Xenon, który przyjechał do Miszkolca z Polski, aby nas przywitać. To ten sam facet, który odprowadził nas samochodem do Budapesztu.
Siedząc w pizzerii doczekaliśmy się przyjazdu Darka, Moniki i Xenona. Wszyscy dotarli. Cali, zdrowi i szczęśliwi.
Przy stole siedzimy całą paczką, czyli już w szóstkę.
Piwo, pizza, sałatka szopska (co niektórzy). Zasłużyliśmy.
Zapada noc. Przenosimy się do domu, gdzie dyskusje trwają do późnej nocy.

Zdjęcia:
Nasza trójka z Xenonem
https://drive.google.com/open?id=1YC2ZLKsKhrplKUXufY7h--JNN36KMJ9wDQ

kacmar - 2016-07-02, 00:20

Nieuchronnie zmierzamy ku zakończeniu, a tak dobrze się czyta :)
burza - 2016-07-02, 07:48

Fajna poranna lektura ;D
Miron - 2016-07-02, 18:33

Fajna wieczorna lektura ;D
norbas - 2016-07-05, 22:49

Halo,halo a gdzie happy End :niemampojecia:
soft - 2016-07-06, 18:31

Przepraszam, nie mogłem. Dzisiaj nadrobię stracony czas.

[ Dodano: 2016-07-06, 19:57 ]
Dzień 13
Ostatni

Wieczorem zastanawialiśmy się, czy zostać w Miszkolc Topolka jeszcze jeden dzień. Groty z ciepłą wodą, które są atrakcją turystyczną — kusiły.
Rankiem podjęliśmy decyzję. Czworo z nas (w tym ja) wracamy do Polski, dwie osoby pozostają. Groty skusiły Monikę i Darka.
Szybko zjedzone śniadanie, kawa i ostatnia decyzja — wstąpimy po drodze do Tokaju po winko.
Ruszyliśmy. Niestety, moje kłopoty żołądkowe, które dopadły mnie w Bośni, odezwały się ze zdwojoną siłą. Przybrały nieco inną formę nękania mnie. Stałem się koneserem toalet na mijanych stacjach paliwowych.
Poprosiłem współtowarzysz, aby nie przejmowali się mną i jechali do Tokaju.
-Jedźcie dalej, powiedziałem Piotrowi, zatrzymując motocykl na stacji. Spotkamy się w Tokaju w centrum starego miasta.
Pojechali.
Tu stała się rzecz nosząca znamiona magii toaletowo-węgierskiej. Mimo iż oni nie zatrzymywali się, to do Tokaju dotarliśmy mniej więcej w tym samym czasie. Podczas jazdy wybraliśmy dwie inne drogi. Moja był dłuższa — ale szybsza.
Tokaj jest ładnym węgierskim miasteczkiem położonym pomiędzy górami, na których uprawiane jest winorośle. Właśnie tu można kupić doskonałe wiana wprost od producentów, za stosunkowo nieduże pieniądze. Chwilkę pospacerowaliśmy po sennym o tej porze mieście. Trafiliśmy w sjestę. Większość sklepów zamknięta — miasto wymarłe. Nawet bankomat miał techniczną sjestę.
Zakupy zrobione. Co prawda nie w winnicy, w której kiedyś już robiliśmy zakupy doskonałego wina, a w specjalistycznym sklepie. To w sumie nie istotne. Wino to samo może w troszkę lepszych butelkach i ciut droższe. Dlaczego nie w winnicy? Powodem był ten zepsuty bankomat, czyli brak forintów. Jedynie sklep chciał przyjąć karty i płatność w euro.
Ruszamy w kierunku Słowacji. Żegnamy gościnną ziemię Węgierską. Wybieramy przejście graniczne Słoweńskie Nowe Miasto oddalone tylko o 50 km. Jeden skok i jesteśmy......w Słowacji.
Ten, kto przejeżdżał ten wie. Kiepskie drogi, kiepska policja, kiepska infrastruktura. Witamy na Słowacji.
No cóż podróż nie może składać się z samych przyjemności. Trzeba się przemęczyć. Do pokonania mamy około 150 km.
Ozięble żegnamy Słowację. Żegnamy ostatni patrol policji polujący na polskich kierowców 2 km przed przejściem granicznym i wjeżdżamy do Polski.
Zatrzymujemy się w barze za przejściem granicznym na kawę.
Cholera. Jakoś przyjemniej tu. Witają nas ładnie wykoszone trawniki, ładne domy, niezła droga. Kilka, kilkanaście lat temu do głowy by mi nie przyszło, że coś takiego napiszę.
Jest różnica. Między tym, co było a tym, co jest. Między tym, co jest w innych krajach a tym, co u nas. Nie jest źle. Bilans jest dodatni dla nas.
Kierujemy się na Rzeszów. Na drodze nr 19 w Krościenku Wyżnym mijamy "odcinek specjalny", zwalniamy. Prosta na Rzeszów, obwodnica i kierujemy się S19 na Lublin.
Około godziny 20 jestem w domu. Cały, zdrowy, śmierdzący i nawet niezmęczony

kujawiak - 2016-07-06, 21:32

Fajna relacja Soft. :uklon3:

Z mojej strony tylko jedna uwaga. Jak my jedziemy grupa, nie do pomyslenia jest aby sie na drodze rozdzielic. A w/g Twojej relacji to mieliscie sporo szczescia, ze sie "polapaliscie" po drodze i to pare razy.

soft - 2016-07-06, 21:42

Dzięki.
Jeszcze napiszę krótkie podsumowanie dla tych którzy chcieli by pojechać w tamte rejony.

norbas - 2016-07-06, 21:57

Soft nie namawiam Cię ale mógłbyś jeszcze gdzieś się bujnąć.Co będziemy czytali wieczorową porą :nie_wiem: .Wielki szacun za super lekturę.I czekamy na następne relacje.Pozdrawiam.
soft - 2016-07-06, 22:11

Moi drodzy, jeszcze na koniec dopiszę subiektywny poradnik dla osób wyjeżdżających motocyklem w tamte rejony - czyli Bałkany (całe Bałkany nie tylko Chorwacja)

Co należy mieć!
1. Dokumenty: Paszport, Zielona karta, Dowód rejestracyjny, EKUZ.
2. Forsa: Karta bankomatowa (debetowa), jeżeli ktoś ma może być kredytowa, euro (w gotówce!).
3. Zabezpieczenie motocykla: zapinka na tarczę, łańcuch lub linka, lokalizator GPS.
4. Ubrania: motocyklowe + przeciw deszczówki, 2 pary jeansów, krótkie spodenki, koszulki, softshell, bielizna, buty na zmianę typu adidasy.
5. gadżety: Smartfon z mapą off-line (here maps!), skype, masa muzyki w mp3 (tak ok. 48 godzin), interkom, ładowarka motocyklowa, powerbank też się przyda.
6. Narzędzia: trytytki, taśma srebrna, klej kropelka, multitool, multiśrubokręt (taki z różnymi końcówkami, bitami i imbusami)
7. Inne: Apteczka, żółta kamizelka, komplet żarówek i bezpieczników, łatacz do opon bezdętkowych i spray z pianką.

Czego nie brać!!!!
Namiotu, kuchenki, kubków i garnków, śpiwora, karimaty, wędki, żony, dzieci i teściowej, dowodu osobistego jeżeli mamy paszport.
Śpimy w hotelach lub na kwaterach. Pola namiotowe nie są dobre dla motocyklistów i są droższe niż kwatery.

Jak macie pytania to pytajcie - chętnie odpowiem, bo nie wiem co Was jeszcze interesuje.

Tatuś - 2016-07-06, 22:18

soft, :uklon3: dawno nie czytałem czegoś tak wciągającego i super napisanego.
przyłączam się do sugestii norbasa

soft - 2016-07-06, 22:42

Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na pomysł pisania.
Każdego roku w czerwcu/lipcu moja kochana żona daje mi urlop i każe pakować manaty i wyjeżdżać.
Tak też robię.
Może dziwicie się dlaczego tak się dzieje?
Razem pracujemy, prowadzimy firmę, mieszkamy, śpimy, wychowujemy dzieci. Jesteśmy ze sobą 24/h na dobę przez okrągły rok. Czasami trzeba chociaż 2 tygodnie....., żeby nie zwariować.
Siadamy na motocykle, kilkoro znajomych, czasami we dwóch z kumplem objeżdżamy różne kraje.
3 lata temu padł rekord i byłem w 12 lub 13 krajach motocyklem. :-)
Szkoda że wtedy nie pisałem.
Wiecie co jest fajne. Z ludźmi z którymi jeżdżę, ani razu nie kłóciliśmy się, nikt na nikogo nawet nie podniósł głosu. Zawsze znajdziemy kompromis który wszystkim odpowiada. Czysta przyjemność, przygoda i frajda z przebywania we wspólnym towarzystwie.

Dariow - 2016-07-07, 00:25

I oto chodzi w dłuższych wyjazdach, brawo Soft :)
norbas - 2016-07-07, 15:21

Super przydatne wskazówki.W przyszłym roku chyba ruszę na Bałkany i nie zabiorę zbędnego balastu i osiołek będzie miał lżej :czoper:
Miron - 2016-07-07, 19:57

soft napisał/a:
Razem pracujemy, prowadzimy firmę, mieszkamy, śpimy, wychowujemy dzieci. Jesteśmy ze sobą 24/h na dobę przez okrągły rok.
mam to samo i jeszcze chce ze mną na urlop jechać :beczy:

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group